× 5sos — social casualty!
Elena Colins cała w skowronkach wyszła szybkim krokiem z sypialni dzielonej ze swoim narzeczonym ubrana w jego szarą koszulkę i czarne szorty. Skierowała się prosto do kuchni, gdzie właśnie on przesiadywał wspólnie z Oleffem i Hudson. Zaproponował jej zrobienie tamtego dnia obiadu za nią, żeby mogła spokojnie dokończyć pracę do szkoły, za co była mu dozgonnie wdzięczna. Prawdopodobnie, gdyby tak nie było, to wcale nie przyszłaby do niego z tą informacją, z którą właśnie przychodziła teraz trzymając laptopa w dłoniach.
— Spójrz — powiedziała zdecydowanym tonem stając tuż za zaglądającym przez otwarte drzwiczki piekarnika do jego środka Martellem.
Vee siedząca przy stole na kolanach swojego chłopaka z kubkiem herbaty owocowej w swoich drobnych dłoniach zachichotała cicho. On wywrócił lekko oczami z uśmiechem cmokając ją krótko w skroń i wbił wzrok w Jaedena, który wyprostował się patrząc na blondynkę.
— Co takiego, kochanie? — zapytał, patrząc na wyświetlacz urządzenia.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ten zaczął skanować wzrokiem zdjęcia odrobinę topornie wyglądającego pałacu z czerwono-brązowej cegły. Potem, gdy jednak za pomocą dolnej strzałki zjechał odrobinę na dół ukazały się mu już przyjemniej wyglądające zdjęcia środka i ogrodu. Była tam też niewielka kapliczka w środku, jak i łuk ślubny na tle o ile się nie mylił ogrodu angielskiego. Uśmiechnął się, dobrze rozumiejąc Ellie, po czym ta zabrała głos.
— Pozwoliłam sobie zadzwonić i dwudziesty drugi czerwiec w przyszłym roku mają wolny. . . I mają, do tego nie jest aż tak drogo.
— Gdzie to dokładnie jest? — zapytał, biorąc od niej laptopa i opierając go na blacie.
— Ja to muszę zobaczyć. — Vee wstała z kolan swojego chłopaka i stanęła obok Jaedena. — Odsuń się trochę, szmato.
— W Lakewood — oznajmiła Colins, podczas gdy Martell przesunął się odrobinę w bok.
— O Boże, przecież to jest prześliczne. . . — wymamrotała zachwycona Hudson, przeglądając zdjęcia obiektu.
— Czyli jakąś niecałą godzinę stąd — powiedział Oleff, również wstając, by móc obejrzeć to, co jego dziewczyna.
Ellie spojrzała na tą dwójkę z uśmiechem, po czym skrzyżowała spojrzenie z zielonookim. On także uśmiechał się, po czym objął ją delikatnie ramieniem i ucałował czule czubek jej głowy.
— W takim razie możesz tam zadzwonić i umówić nas na jakiś dzień, żebyśmy wszystko w spokoju obejrzeli — powiedział z nutką ekscytacji w głosie.
— My też możemy jechać? — zapytał Wyatt oparty łokciem o blat odwracając się w stronę przyjaciół.
— Powiedzieli w spokoju, Batat — odpowiedziała za nich Vee śmiejąc się pod nosem.
Colins i Martell również zaśmiali się, z tymże nieco głośniej. Brązowooki jakby odrobinę oburzony pokręcił głową, jednak wkrótce także wypuścił z siebie śmiech.
— Szkoda, mógłbym Cię wrzucić do fontanny. — Zmierzwił lekko blond włosy Hudson.
Zmarszczyła nos i zaśmiała się.
— Weźcie mnie i Batata, zobaczymy kto kogo tam wrzuci.
— A może się tam nie wrzucajcie, bo jeszcze stwierdzą, że nie wynajmą nam tej miejscówy. — Ellie pokręciła głową wtulając się w narzeczonego.
— Jak ja go tam wrzucę, to nawet wy nie będziecie wiedzieć, że to zrobiłam — powiedziała figlarnym tonem Vee.
— Ja bym się martwił o coś innego jak już ich tam weźmiemy. . . — Martell posłał porozumiewawcze spojrzenie Colins.
Poruszyła brwiami nieco przesadnie oblizując wargi, przez co wybuchł śmiechem. Oleff natomiast nagle odwrócił się podekscytowany w stronę tej dwójki z iskierkami w oczach, jakby właśnie oznajmili mu najlepszą wieść na świecie.
— To znaczy, że nas weźmiecie? — zapytał raczej twierdzącym tonem świdrując wzrokiem między nimi oboma.
— No nie nakręcaj się tak, słonko. — Vee pogłaskała go czule po ramieniu. — To ich ślub i wesele, niech sami w spokoju to wszystko obejrzą.
Wyattowi jakby odrobinę zrzedła mina, ale w końcu pokiwał głową jakby przystając na słowa swojej dziewczyny.
— No przecież was zabierzemy, gówniaki — powiedziała Ellie wywracając oczami. — Weźmiemy was wszystkich.
Oleff zasłonił teatralnie usta dłonią, jakby na nowo tchnęło w niego życie. W rzeczy samej tak było, bo uważał to za niezwykłe uznanie, że jego najlepsi przyjaciele chcą, by również obejrzał miejsce, które może być potencjalnie esencjalne dla przypieczętowanie ich wieloletniego związku. Hudson, mimo że nie okazywała tego tak ostentacyjnie, to czuła się bardzo podobnie. Znała Ellie całe życie i gdy czasami dla odskoczni od morderstw i zdrad w ich zabawach lalkami pojawiały się śluby rodem z bajki miała nadzieję, że właśnie taki weźmie kiedyś blondynka. W jej oczach właśnie na taki zasługiwała. Mimo, że w liceum przechodziła nieco gorszy czas swojego życia, a przez natłok zajęć i nie tylko nie spędzały ze sobą tak wiele czasu, to zawsze cieszyła ją myśl o tym, że w końcu znalazła swojego księcia z bajki i dobrze im się układa. I fakt, że w końcu go poznała i stwierdziła, że naprawdę jest wart Colins dostarczał jej jeszcze więcej szczęścia.
Wyatt był niesamowicie dumny ze swojego przyjaciela. Jeszcze jakieś pięć lat temu w życiu nie powiedziałby, że wyrośnie na takiego dorosłego mężczyznę, jakim był teraz. Przed zmienieniem liceum Jaeden zawsze był tym zamkniętym dzieciakiem, który dosłownie rozmawiał tylko ze swoim jedynym przyjacielem. Oczywiście, że Oleff z całego serca marzył, by ten mógł znaleźć dziewczynę, która odpowiednio podejdzie do jego introwertycznej duszy i prócz niej zauważy w nim jego niezwykłe dobro wewnętrzne, jednak sam zielonooki nie był zbytnio otwarty na tę możliwość. Nieważne, jak nielogicznie mogło to brzmieć dla wszystkich innych, to Martell raczej kierował się wcześniej tym, że nie ma sensu bawić się w jakieś zauroczenia, skoro i tak nikt nie odda jego uczuć. Wyatt go rozumiał, a przynajmniej zawsze próbował. Dlatego był tak wdzięczny Ellie, która spadła jak grom z jasnego nieba i pokazała jego przyjacielowi wszystkie jasne strony uczucia, które może zrodzić się pomiędzy dwoma osobami. I fakt, że ta sama dziewczyna, właściwie już kobieta niedługo miała zostać jego żoną był jeszcze lepszy.
— Taki był plan od początku — oznajmił Jae, zgarniając kosmyk włosów El za ucho. — Wszyscy jesteście dla nas rodziną, nie moglibyśmy inaczej.
— Nie no, gdyby Elenka nie chciała tam z jakiegoś powodu mojej obecności to bym to uszanowała, ale gdybyś ty nie chciał, to specjalnie bym tam przyszła — powiedziała Vee.
— Gdyby nie chciał to ja nie chciałabym tam jego obecności — odpowiedziała jej od razu Colins.
Veronica za pomocą ust i swojej dłoni wysłała jej buziaka, którego oczywiście złapała uśmiechając się szeroko i po chwili robiąc to samo. Wyatt i Jaeden spojrzeli na nie z niemałym rozczuleniem, zaraz potem wymieniając się uśmiechami.
— Właściwie, to dlaczego akurat dwudziestego drugiego czerwca? — zapytał Oleff opierając się nieco bardziej o blat.
— Bo to rocznica ślubu moich rodziców — odpowiedziała mu Ellie. — Pomyślałam, że miło by było hajtnąć się w ten sam dzień. To całkiem urocze.
— Zgadzam się. . . — wymamrotał z uśmiechem Martell, słysząc już sygnał piekarnika i odwracając się, by go wyłączyć.
— To najbardziej urocze na świecie. — Vee pokiwała głową zachwycona patrząc na swojego chłopaka, chcąc zobaczyć, co on powie na ten temat.
Ale niczego nie powiedział, tylko wzruszony pociągnął nosem i pomachał sobie otwartą dłonią przed twarzą, by oczy nie zaszły mu łzami.
CZYTASZ
kids in america ᵐᵘˡᵗⁱᶜᵒᵘᵖˡᵉˢ
Fanfiction❝down town the young ones are going down town the young ones are growing❞ gdzie dzieciaki w wypasionych trampkach muszą nauczyć się dorosłości i żyć w jednym mieszkaniu, albo chociaż blisko siebie 18 yo jaeden martell × female oc (jaellie) wyatt ol...