"What happens in Planica stays in Planica"

115 5 0
                                    

Mimo iż był środek marca, konkurs w Planicy robił na wszystkich wielkie wrażenie. Zawody odbywające się na ośnieżonym mamucie, na tle piętrzących się Alp, których widok aż zapierał dech w piersiach oraz tysiące kibiców różnych narodowości. Ludzi, którzy odziani we flagi oraz szaliki przybili do tej zimowej stolicy Słowenii, by podziwiać swoich idoli i dopingować swoich rodaków. Tak, zawody na Letalnicy robiły ogromne wrażenie nie tylko na fanach skoków narciarskich, ale także na samych zawodnikach. Bracia Prevc nieraz wspominali jak bardzo lubią tutaj skakać. Nic w tym dziwnego, w końcu odnosili tutaj sukcesy i przede wszystkim znajdowali się w swojej ojczyźnie, na swojej skoczni. W zeszłym roku, kiedy rozpoczynałam swoją karierę dziennikarską i byłam jeszcze żółtodziobem Robert Kranjec kończąc swoją karierę, założył na rękę najstarszemu Prevców "kapitańską" opaskę. To miejsce z pewnością odgrywało jedną z dużych ról w życiu tych ludzi.

Jednak konkurs w Planicy był czymś więcej niż tylko zawodami. Przede wszystkim wiązał on się z zakończeniem sezonu i rozpoczęciem długo wyczekiwanych wakacji. Nie mogłam się doczekać aż z Gregorem wreszcie będziemy wylegiwać się na leżakach w słonecznej Grecji. Ale najpierw musiało nastąpić to oficjalne zakończenie sezonu. Polacy w ciągu całego weekendu skakali wręcz fenomenalnie, z Kubą Wolnym na czele, który z każdym skokiem pobijał swoją życiówkę. Wolny był młodym, obiecującym zawodnikiem, który zastąpił, czytaj wygryzł Maćka w drużynówce. Kotu od dłuższego czasu nie szło skakanie, przeżywał jakiś wewnętrzny kryzys, który go ograniczał. Za to Wolny, który zresztą był jego przyjacielem jako młody, zdolny zawodnik latał jak prawdziwy lotnik albo stary wyjadacz, jak kto woli. Dużą kryształową kulę za cały sezon zgarnął Ryoyu Kobayashi, mała zaś trafiła w ręce Petera Prevca, a puchar narodów przypadł nam, Polakom. Jako Polka, a także dobra znajoma naszych skoczków byłam z nich cholernie dumna, tak jak i z sukcesu, który osiągnęli.

Po zawodach przyszedł czas na coś, na co wszyscy czekali. Każdy posiadający specjalną przepustkę udał się do wioski skoczków w celu degustacji przygotowanego przez nich jedzenia. Wybór był ogromny, więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nasi chłopcy także się postarali. Stół przy naszym domku ozdabiały pierogi z różnym nadzieniem, polskie piwo, chleb ze smalcem oraz kamienna beczkę pełna ogórków kiszonych. Nie mogło oczywiście zabraknąć także oscypków czy bigosu. Norwegowie w różnym wydaniu serwowali łososia, Amerykanie idąc na łatwiznę podawali burgery, Niemcy kajzerki z mortadelą, a Rosjanie... No co mogli podać Rosjanie? Oczywiście, że wódkę. Nikogo nie zdziwię jeśli powiem, że to właśnie stoisko Polaków był najbardziej oblegane ze wszystkich. Kucharzami też nie był byle kto, bo zaszczytu noszenia fartucha dostąpili Maciej Kot i Stefan Hula, którzy przez słabszą formę nie załapali się do dzisiejszego konkursu. Myślę, że sama Magda Gessler albo innym Gordon Ramsay byliby z nich dumni.

Oczywiście później przyszedł czas na "małą" imprezę zwaną team party, w której oprócz drużyn mogli brać udział jedynie wybrani. Mnie jako jedynej z kręgu dziennikarskiego udało się tam wkręcić, a wszystko za sprawą pewnego austriackiego skoczka zwanego Gregorem Schlierenzauerem, który załatwił wszystko bym mogła z nimi się bawić. Tak więc mogłam zobaczyć to wszystko na własne oczy będąc tam w charakterze jego dziewczyny. Niech nikt sobie nie myśli, że przez to jaki zawód wykonywałam nie musiałam złożyć obietnicy, że to co dzieje się w Planicy, zostaję w Planicy. Z tego co tłumaczył mi Gregor była to żelazna zasada tej imprezy, a ja mimo mojej przyjaźni ze skoczkami musiałam im to obiecać. Dopiero późnym wieczorem zrozumiałam sens istnienia tej przysięgi.

Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Ledwo otworzyłam oczy i przez rażące mnie światło słoneczne, które wpadało do pomieszczenia przez niezasłonięte okna, musiałam je z powrotem zamknąć. Było mi dosyć chłodno, co było dla mnie trochę dziwne, bo przecież miałam na sobie piżamę. I w tym momencie moje oczy natychmiast się otworzyły, a ja przerażona spojrzałam pod kołdrę. Było mi zimno bo jedyne co miałam na sobie to moja koronkowa bielizna, do której zakupu zostałam namówiona kiedyś przez Olgę. Spanikowana podniosłam się do siadu i rozejrzałam się wokół siebie dostrzegając porozrzucane po całym pokoju ubrania zauważając, że nie wszystkie należały do mnie. Złapałam się za pulsującą głowę i w momencie, kiedy odgarniałam włosy do tyłu starając się uspokoić poczułam jak czyjeś silne ramię obejmuje mnie w pasie, następnie przyciągając do siebie. Z prędkością leniwca odwróciłam głowę w stronę, gdzie znajdował się właściciel owej kończyny. Okazało się, że nie był to żaden kosmita tylko półnagi Gregor, który chciał się do mnie przytulić przez sen. Nie wiem czy powinnam się cieszyć, czy być w tym momencie przerażona, ale w pewnym stopniu cieszyłam się, że to właśnie on owinięty w białą puchową pościel, z tym swoim artystycznym nieładem na głowie leżał obok mnie, uśmiechając się delikatnie przez sen.

Odwróciłam się do niego przodem i kładąc głowę na jego klatce piersiowej starałam się przypomnieć cokolwiek z wczorajszego wieczoru. Niestety jedynym co na tą chwilę potrafiłam sobie przypomnieć były absurdalne ilości wódki, którą piłam z Kraftem oraz to jak dołączyli do nas Hayboeck ze Schlierenzauerem. Nie pamiętałam jak w ogóle udało nam się znaleźć w moim pokoju. Zero pojęcia, czarna dziura normalnie, bo w jakim celu tu przyszliśmy to nie muszę się domyślać patrząc chociażby na podłogę.

-Kocham cię, Schlieri.- powiedziałam wpatrując się w jego senne oblicze. Chłopak uśmiechnął się bardziej, tak jakby przyśniło mu się coś dobrego. Delikatnie przeczesując jego włosy objęłam go w pasie, wciąż nie odrywając wzroku od jego zamkniętych powiek.- Najmocniej na świecie.

-Ja ciebie też, Allie.- powiedział, niespodziewanie otwierając oczy. Ujął swoją dłonią moją twarz, a następnie czule pocałował.- Kocham cię od nasze pierwszego pocałunku w Niżnym Tagile i nigdy nie przestałem. Wręcz przeciwnie, z każdym dniem, kochałem cię coraz bardziej.

Around The Corner From DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz