Koniec października

46 9 3
                                    

12

3 tygodnie i po moich krzywych wyczynach z nowymi „kolegami" prawie ani śladu.. Nikt już raczej o tym nie gada i nie zadają mi upierdliwych pytań. Nawet troskliwa pani psycholog zakończyła swoje śmieszne śledztwo, które miało dowieźć, że jestem ofiarą przemocy w szkole. Moje życie jednak nie wróciło do pierwotnego stanu. Muszę pokusić się o stwierdzenie, że jest lepsze i łatwiejsze. Chyba moja pozycja w szkolnym stadzie wzrosła trochę. Relacje z innymi też przychodzą mi łatwiej i naturalniej odkąd nie przywiązuję do nich wagi i staram się poświęcać swoim celom (może ojciec miał trochę racji, że warto się zająć czymś pożytecznym i nie skupiać na problemach). Właśnie.. te moje zakichane cele. Nie rozumiem czemu jest tak, że jak na czymś mi zależy to nie wychodzi mi to wcale. Może tekst „miej wyjebane będzie ci dane" ma jakieś zastosowanie w życiu. Tylko nie wiem jak miałbym stworzyć sobie osobowość mając w to wyjebane. Po prostu obudzę się pewnego dnia i usłyszę głos w głowie: siema stary jestem twoim wymyślonym ziomeczkiem. Nie wstawaj i cziluj sobie w odmętach świadomości, a ja zajmę się brudną robotą. Nawet jakbym wierzył w realność tego, moja niecierpliwość nie pozwoliłaby mi na to czekać spokojnie. Jak to mama mówiła „ w gorącej wodzie kąpany" albo jak mawiali ostatnio koledzy Kacpra "..kopany". Trening autohipnozy leży też chyba przez brak cierpliwości. W teorii opanowałem całą metodę Rhodesa, ale w praktyce idzie mi to bardzo słabo. Może ze 3 razy udało się wejść w jakiś stan transu, a reszta praktyk to była walka, żeby usiedzieć 15 minut bez ruchu. O gonitwie myśli nie wspomnę. Widocznie za mało czasu poświęciłem na treningi przygotowawcze i szybko przeskakiwałem kolejne etapy w autohipnozie.

Odpuściłem ją sobie i zaczynam od nowa szukać czegoś co wskazałoby mi odpowiedni kierunek w temacie osobowości mnogiej. Mam teraz sporo czasu na to, bo ojciec przestał mnie zabierać do pracy. Sytuacja w domu też się zmieniła na lepsze i gorsze jednocześnie.. Wydaje mi się, że rodzicie chcieli podejść do moich problemów jakoś pedagogicznie, ale nie wiedzieli jak to zrobić i emocje wzięły górę. Są źli, jest im wstyd, że przysporzyłem tyle kłopotów i często dają mi to odczuć, ale przynajmniej mam spokój, bo olewam ich żale. Całe szczęście, że nie uznają głodówki za metodę wychowawczą, bo bez obiadków mamusi byłoby ciężko. Gdy znowu robię mały research o osobowości mnogiej zaczynam mieć obawy, że ta przypadłość może jako być uwarunkowana genetycznie, albo że bez traumatycznych przeżyć we wczesnym dzieciństwie się nie da.

W końcu trafiam na książkę pod tytułem „Wieloosobowość" Rity Carter. Z opisu wyczytanego w internecie wynika, że to coś idealnego dla mnie. Jestem w szoku, że musiałem tak grzebać w necie, żeby trafić na nią. Zamawiam ją tego samego dnia.

Gdy już mam książkę każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie. Już sam początek podbudowuje mnie bardzo, bo jest wspomniane o hipnozie (więc moje treningi nie były daremne, tylko należy się do nich bardziej przyłożyć). Nawet teoria, że dzieci wchodzą w stan autohipnozy, aby użyć dysocjacji wydaje się zaczerpnięta z tej książki. Dziwne uczucie... jeszcze niedawno byłem zniechęcony i zagubiony w tym temacie, a teraz czuję jakby zadziałała tajemnicza siła przeznaczenia.

Książka złożona jest z dwóch części: teoretycznej i praktycznej. Ta pierwsza wyjaśnia nam, że prawie każdy człowiek ma wieloosobowość, tylko u niektórych jest niewidoczna, a u innych te osobowości są mocno zarysowane. W skrajnych przypadkach osobowości żyją swoim życiem i to jest te zaburzenie dysocjacyjne. Jak patrzę na moich bliskich to ma to sens.. np. mój ojciec w pracy- twardy, zorganizowany, pewny siebie szef firmy, a jak jesteśmy u dziadków staje się jakiś miękki i podatny bardzo na krytykę rodziców. Moja mama na co dzień kurka domowa skupiona tylko na pracach i organizacji spraw rodzinnych, a jak zjawią się goście to umila wszystkim czas, jakby od tego zależało jej życie (czasem niewiele brakuje, żeby wlazła im w tyłek). Wiem, że rzadko ktokolwiek u nas bywa, ale bez przesady.. Tylko mój ex przyjaciel Marcel od zawsze wydawał się taki sam w każdej sytuacji.

Są również opisane mechanizmy zachodzące w psychice, które powodują to zjawisko i ogólnie wyjaśnienie jak to działa. To wspomnienia i różne sytuacje tworzą nasze osobowości tak pokrótce. Druga część wyjaśnia jak ustalić ile mamy osobowości i jak z nimi komunikować się i zacząć pracę nad nimi, aby żyło się lepiej. Wszystko ładnie, pięknie, ale uważam, że cała moja psychika to jakieś gówno i nie mam zamiaru pracować nad nią. Potrzebuję czegoś całkowicie nowego, a książka temu poświęca zaledwie parę stron. Trzeba określić jakich cech nam brakuje, szukać ich wśród ludzi (znajomych aktorów itp.) obserwować dokładnie, a potem naśladować. Bynajmniej ja tak to zrozumiałem.

Wpadłem na pomysł, że pierwszą osobowością mógłby być ktoś inteligentny, taki odpowiednik Artura, którego miał Bili Miligan. Tylko nie chciałbym skopiować narcystycznego snoba. Muszę poszukać innej inspiracji. Mam nadzieję, że wczuwanie się w jakiegoś mądrego gościa odbije się trochę na mnie i będzie łatwiej pracować mi nad tematem osobowości mnogiej.

Nikt nie przychodzi mi do głowy jako wzór, ale i tak jestem zadowolony z siebie, że udało mi się w tak znaczący sposób popchnąć sprawę do przodu i czuję, że warto by to uczcić. Świetną okazją wydaje się impreza na domku, którą organizują znajomi. Wezmę resztki kasy jakie mi zostały i zabawię się trochę.

NOWA PERSONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz