Poznanie matki Stylesa zostawiłem na drugi dzień. Nie miałem siły i chciałem tylko poprzytulać się do dzieci i spędzić czas razem, we czwórkę, cały dzień, leżąc w łóżku. Niczego innego nie potrzebowałem. Harry naprawdę spełnił każdą moją zachciankę, mimo że nie chciałem go tym obarczać. Obiad również dostałem do łóżka, a on sam nakarmił dzieci w jadalni. Później musiałem zasnąć. Jak dobrze, że ubrałem się już wcześniej, pomyślałem, po tym jak bliźniaki obudziły w najbrutalniejszy dla nich sposób, ale nie mogłem ich za to winić. Byli tylko dziećmi, których nie widziałem przez całe pięć dni. Nic dziwnego, że noc spędzili z nami. Strażnicy stali przy drzwiach, ale nie dwójka. O nie. Było to pięć razy więcej niż zazwyczaj. Harry tłumaczył to, że jeśli dzieci miały spać razem z nami, w jednej sypialni, ochrona musiała być powiększona. Dla bezpieczeństwa. Starałem się to zrozumieć, ale nie mogłem. Było to dla mnie bardzo dziwne. Król i dziedzic byli w jednym pomieszczeniu. To jak najbardziej rozumiałem. W naszym przypadku było dwóch dziedziców. Zarówno Ashley, jak i Nick mieli prawda do tronu. Nick był alfą, a Ashley omegą. Jednak pierwszeństwo i większe prawda do tronu miała Ashley - przez co rząd i rada ubolewała. Urodziła się całe pięć minut wcześniej niż jej brać, alfa. Sądziłem od samego początku, że Ash nie będzie skłonna do władzy. Widziałem to już po jej zachowaniu. Mimo że wiedziałem, byłem niemal pewny na sto procent, że odziedziczyła cechy ojca, nie lubiła być w centrum uwagi. Natomiast Nick - on był małą gwiazdką. Wiadomo - wszystko mogło się jeszcze zmienić, szczególnie u tak małych szczeniąt.
Rano wstałem niewiarygodnie wypoczęty i miałem masę energii do działania. Chciałem rozejrzeć się po pałacu, poświęcić czas dzieciom, popilnować ich, a przede wszystkim poznać matkę bruneta. Śniadanie znowu przyszło do mnie do łóżka, ale nie narzekałem. Cieszyłem się, że nie byłem pod odstrzałem oczu, innych osób w pałacu. Nawet nasza sypialnia wyglądała jakby przeszła przez nią trąba powietrza; istny armagedon - stolik nadal leżał na ziemi, a ja za każdym razem, kiedy na niego patrzyłem, mocno rumieniłem się. Harry śmiał się z tego, ale tutaj nic nie było do śmiechu.
— Harry! — powiedziałem, wpadając na niego, wychodząc z łazienki. — Mam dość siedzenia w sypialni. Możesz pokazać mi pałac? Będę musiał tutaj mieszkać. Nie chcę się zgubić w pierwszym, lepszym korytarzu.
— Oczywiście. Dzieci mają załatwione takie fajne... No wiesz, jak to się nazywa? Samochodziki! Będą się ścigać po korytarzach!
Rozszerzyłem oczy i zamrugałem szybko. O jakich on samochodzikach mówił? Zmrużyłem oczy i odsunąłem się od niego na trzy kroki.
— Samochodziki?
— No takie... Na pilota! Takie duże i fajne. Zawsze chciałem, aby moje dzieci mogły w takim czymś jeździć.
Odpuściłem, widząc jego minę. Biło od niego tak wielkie i niewyobrażalne dla mnie szczęście. Czułem od niego dumę, że to właśnie jego dzieci mogły jeździć takim czymś. Dzieci króla. Czego mogłem się spodziewać? Że będą grzeczne i nierozpieszczone? Pokręciłem głową, ale z uśmiechem wtuliłem się w ciało Harrego.
— Ta! Ma!
Odsunąłem się gwałtownie od alfy, widząc jak Ashley idzie w naszym kierunku chwiejnym krokiem, a za nią jej brat. Rozszerzyłem oczy, niedowierzając. Moje maluchy robiły pierwsze kroki!
— Um... Louis? Oni chodzą?
— Nie... Nie... To-to ich pierwsze kroki! Jestem taki dumny! Moje kochane skarby! Chodźcie do mamy!
Ukucnąłem, aby potem złapać dziewczynkę i chłopca. Zaśmiałem się, o mało co nie wywalając się do tylu na ziemię. Odgarnąłem ich włoski z czoła. Uśmiechali się tak pięknie i szeroko.
— Kiedy Niall wraca? — zapytałem, odwracając się w stronę Harrego.
— Chyba jutro. Coś... Coś go zatrzymało. Musiał tam zostać.
Przewróciłem oczami, bo doskonale wiedziałem, o czym mówił. Podałem dziewczynkę Harremu, a sam chwyciłem rączkę Nicka i próbowałem przejść z nim kawałek. Udało się i za drugim razem przeszedł już pewnie. Styles robił to samo z naszą córką. Dotarliśmy w ten sposób do drzwi. A za nimi czekały na ich te dwa samochodziki i dwóch strażników. Czasami te alfy działały mi na nerwy, ale wszystko rozumiałem. Sprawdzili dwa razy, czy zostali oni dobrze zapięci, a później oddali nam dwa pady. Zagryzłem wargę, włączając kontroler. Pojazd, w którym siedziała Ashley wydał z siebie głośne dźwięki i po chwili ruszył do przodu. Mała omega nie wiedziała z początku, co się dzieje, a później złapała za kierownicę i śmiała się naprawdę głośno. Przebijała nawet muzykę.
— No chodź, Hazz!
Harry dogonił mnie w kilku krokach i szliśmy razem, w ramię, w ramię.
— Pałac dzieli się na pięć pięter — powiedział, kiedy stanęliśmy przed wielkim oknem. Widziałem na pewno pół Londynu. — My jesteśmy na najwyższym, ale nie ostatnim. Tamte nie są użytkowe. Każde piętro też ma swoje skrzydła. My jesteśmy w środkowym, tym najważniejszym. W prawym skrzydle znajdą się dzieci, jednak nasze są zbyt małe by tam być, ale zbyt duże by być w naszej sypialni. W lewym jest moja rodzina. Matka i siostra. Aktualnie Gemma kończy szkołę w Stanach. Ma wrócić po Nowym Roku. Robi przyspieszone coś tam, nie wiem do końca.
— To prawda, że ma wyjść za księcia Szkocji? — zapytałem.
— Prawda. Oni są... Jakby to powiedzieć... Mają umowę. Jeśli żaden z nich nie znajdzie przeznaczonego, ślub odbędzie się końcem następnego roku. Idealnie po zakończeniu studiów Gemmy. Będzie miała jeszcze czas na odpoczynek i na szukanie przeznaczonego. Bardzo dobrze się dogadują, to czemu nie?
Kiwnąłem głową i popatrzyłem zza okno. Londyn był magicznym miejscem, miastem. Był tak spokojny, a zarazem tętniącym życiem.
— Partner to nic nadzwyczajnego. Miejsce, gdzie jest najwięcej strażników w pałacu. Później pierwsze piętro to sypialnie dla służących oraz strażników. Mają oni swoje mieszkania, rodziny, ale ci pod ręką mieszkają tutaj. Jest po prostu bliżej.
— Czyli oni tutaj cały czas? — zapytałem, a on przytknął. — Wow, okay. Mów dalej.
— Drugie to... Hm, trochę rozrywki. Wielki salon, i te mniejsze, sala balowa. Trzecie sala tronowa i trochę gabinetów, główni moi doradcy. Czwarte, chyba największe. Tam mieści się kuchnia, jadalnia, ogromna biblioteka, ale również mój gabinet, twój, sala lekcyjna dla naszych dzieci — zatrzymał się i spojrzał na bliźniaków. — Trzeba zawiadomić krawców, aby was zmierzyli. Niedługo zamierzam was gdzieś wziąć, a teraz czas poznać moją matkę. Właśnie kierujemy się w kierunku jej małego saloniku. Przebywa tam całe dnie. Jestem pewien, że pokocha cię tak samo, jak ja ciebie i dzieci. Nie musisz się o to martwić.
— Łatwo jest ci powiedzieć. To dla mnie nowe... I dlatego bałem się tego wszystkiego. Chciałem... Nie chciałem tobie przynieść też wstydu.
— Nie przyniesiesz mi wstydu — powiedział i chwycił moje ręce. — Przeszlibyśmy przez to, od początku razem. Teraz też pomogę ci ze wszystkim.
Kiwnąłem głową, biorąc to jako obietnicę. I miałem wielką nadzieję, że ona sie spełni. Liczyłem na to.
CZYTASZ
Beside you (larry) ✔
Fanfiction"A później znowu wszystko wywróciło się do góry nogami. Ja, samotna omega, miałem zostać sam z dzieckiem. A później okazało się, że to nie jedno dziecko, a bliźniaki. Miłość zmienia oblicze świata, a świat zorganizowany przez miłość zmienia nas samy...