15 | no, no, no

2.6K 301 103
                                        

Moja głowa co chwilę opadała, kiedy przysypiałem w autobusie, siedząc obok jakiejś starszej kobiety. Senne spojrzenie wyglądało przez brudne okno, pozwalając ciężkim powiekom przymykać się, gdy zasypiałem na kilka minut, nim z powrotem budziło mnie hamowanie lub przyśpieszanie. Aż w końcu krajobraz za oknem zaczął przedstawiać seulskie przedmieścia, sprawiając, że ożywiłem się nagle, wypełniając serce ekscytacją. Zapragnąłem wręcz krzyczeć ze szczęścia na myśl, iż jestem już tak bliski spotkania z Siwoo, za którym tęskniłem całym sercem, ciałem i duszą.

Autobus zatrzymał się na wielkim parkingu, kończąc swoją trasę i wypuszczając na zewnątrz pasażerów spragnionych wolności. Chwyciłem moją torbę, przerzucając ją przez ramię, żeby wraz z tłumem ludzi w końcu wysiąść z pojazdu. Na zewnątrz było dość sporo osób, które albo przyjechały właśnie do stolicy, albo z niej wyjeżdżały. Byli też ci, który żegnali, oraz ci, którzy witali. Jedną z takich osób był brązowowłosy chłopak, stojący dokładnie naprzeciwko mnie, więc z uśmiechem na ustach zacząłem biec w jego stronę, chcąc rzucić się w ramiona chłopaka.

– Siwoo! – zawołałem radośnie, czując znajome ciepło oraz delikatny zapach skóry ukochanego. Przesunąłem nosem po jego szyi, zaciskając dłonie wokół talii i pozwalając zamknąć się w szczelnym uścisku.

– Cześć, kochanie – przywitał się ze mną, składając motyle pocałunki na moim czole oraz policzkach. Nie potrafiłem przestać uśmiechać się jak idiota, kiedy nasze wargi w końcu się odnalazły, pozwalając nam połączyć się w czuły, ale subtelny, sposób, by nie przyciągać zbyt wiele niechcianych spojrzeń. – Jak minęła ci droga? – zapytał, gdy odsunęliśmy się od siebie.

– Dobrze, przespałem większość – odpowiedziałem szczerze, pozwalając Siwoo wziąć moją torbę i przewiesić ją przez ramię, wciąż nie dowierzając, że jestem właśnie w stolicy razem z ukochanym.

– Jesteś głodny? – Sięgnął dłonią do mojej, by spleść nasze palce, i obdarzył mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.

– Zjadłbym coś – wyznałem szczerze, wiedząc, że już jakiś czas temu mój brzuch zaczął śpiewać z głodu przez brak śniadania, sprawiając, że czułem się zawstydzony, gdy osoby w autobusie musiały wysłuchiwać wydawane przez niego dźwięki.

– Ugotuję ci coś, zjemy razem – zaproponował. – Masz ochotę na coś konkretnego?

– Chyba nie – odpowiedziałem. – Zjadłbym wszystko.

Siwoo roześmiał się, a moje serce otuliło ciepło.

Znowu czułem się, jakbym był na swoim miejscu we wszechświecie i nie potrzebował już niczego więcej. Wystarczyło, aby ten jeden człowiek był przy moim boku, by się uśmiechał, by trzymał moją dłoń. Wierzyłem, że jeśli będziemy razem, nic złego nas nie spotka, że przetrwamy największe huragany i trzęsienia ziemi, ponieważ wciąż ściskamy swoje ręce, a nasze serca biją wspólnym rytmem.

Moim istnieniem był właśnie on, a ja byłem jego istnieniem, bo nie ma dnia bez słońca, a księżyca bez nocy. Jeden z nas musi istnieć, aby istniał drugi. Tak czułem i byłem o tym całkowicie przekonany.

Srebrny Hyundai czekał na nas zaparkowany dość spory kawałek od mojego miejsca wysiadki, ale nie narzekałem na to; nie kiedy miałem już Siwoo przy boku. Chłopak otworzył mi drzwi, za co mu podziękowałem, następnie położył moją torbę na tylnym siedzeniu i usiadł za kierownicą, spoglądając na mnie ze słodkim uśmiechem. Pochyliłem się, przysuwając do ukochanego, aby móc go pocałować. Tym razem nasze języki od razu spotkały się w złączonych ustach, nie bacząc na to, że ktoś mógł nas zobaczyć w środku pojazdu. Całowaliśmy się z utęsknieniem, przepełnieni szczęściem, że w końcu udało nam się spotkać, jakby serca obumierały z każdym dniem rozstania.

TAKE ME TO BEDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz