59 | with you

1.3K 207 186
                                    

Z każdą kolejną minutą czułem się coraz gorzej. Cierpiałem, jakby wypalano moje wnętrze gorącym żelazem, torturując mnie w ten sposób. Pragnąłem krzyczeć, rzucać wszystkim, co popadnie, rwać włosy z głowy, obrócić się w popiół i przepaść na zawsze. Wszystko było lepsze, niż trwanie w tym stanie. Pot spływał wzdłuż moich pleców, a dłonie zaczęły drżeć od usilnego zaciskania palców na materiale spodenek, gdy autobus mknął pustymi ulicami, wioząc mnie w stronę mojego wybawienia.

Powtarzałem sobie, że muszę wytrzymać. W końcu już niedługo miałem znaleźć się w objęciach Hayoona i obiecywałem sobie, że już nigdy z nich nie wyjdę. Byłem gotowy znowu się do niego wprowadzić, byleby zawsze był pod ręką, a tylko tyle tak naprawdę potrzebowałem. Naiwnie wierzyłem w miłość, w Junho, w jego uczucie do mnie. Moje serce było głupie i już nigdy więcej nie powinienem się go słuchać. Zostało wyrwane z chwilą, w której druga ukochana osoba mnie porzuciła, i tym razem nie zamierzałem wkładać go z powrotem. Już nigdy nie chciałem kochać, ponieważ miłość bolała za bardzo.

Co chwilę po policzku spływały pojedyncze łzy, których nie udało mi się powstrzymać. Dręczyły mnie okrutne myśli. Myśli, że już nigdy nie dotknę Junho, że już nigdy nie będę wdychał zapachu jego ciała, czuł smaku ust, że być może więcej nie usłyszę jego szczerego, dziecięcego śmiechu, nie zobaczę, jak wypina kletkę piersiową niczym kangur szykujący się do walki. Właśnie dlatego nie powinienem był się do niego przywiązywać. Sam pozwoliłem się skrzywdzić, obdarzając uczuciem chłopaka, który kilka miesięcy temu jeszcze mnie prześladował. Nie powinienem był mu nigdy ufać, ponieważ jedyne co potrafił, to mnie niszczyć. Dałem się nabrać i pozwoliłem, by jego ciemne, ciepłe oczy mnie skradły.

Żałowałem, że tak bardzo się w nim zakochałem.

Gdy w końcu wysiadłem z autobusu, wręcz biegłem w stronę domu Hayoona. Z trudem brałem kolejne oddechy, mijając spore posiadłości ogrodzone wysokimi, zdobionymi murami, z ładnie przystrzyżonymi krzewami, a niektóre nawet z fontannami, które wyłączono na noc. W końcu dotarłem do dobrze znajomego mi budynku. Brama była otwarta, więc pozwoliłem sobie wejść na posesję, a niewielkie kamyczki chrzęściły pod moimi butami, gdy wytrwale zmierzałem do drzwi frontowych. Oczami wyobraźni widziałem już, jak wpadam w objęcia przyjaciela i obiecuję mu, że zostanę z nim do końca świata, byleby nigdy mnie nie opuszczał. Nie była już ważna miłość, liczyło się tylko to, by nigdy więcej tak nie cierpieć. Wcisnąłem dzwonek do drzwi i na szczęście nie musiałem długo czekać, aż matka Hayoona otworzy je, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.

– Przepraszam, że nachodzę państwa o tak późnej porze – wydukałem, czując się głupio, ponieważ kobieta miała na sobie śliski szlafrok, a wilgotne włosy były rozpuszczone. Wyglądała, jakby miała zamiar właśnie iść spać. Prawdopodobnie była już pierwsza w nocy.

– Miło cię widzieć – odpowiedziała. – Hayoon bardzo przeżywał waszą kłótnię, więc cieszę się, że w końcu się pogodziliście. Coś się stało? Potrzebujesz zostać na noc?

Skinąłem głową.

– Umm. Nie przychodziłbym do Ha o tak późnej porze, gdyby nie było to naprawdę ważne.

– Ale Hayoona nie ma w domu – powiedziała, wyraźnie zaskoczona, że tego nie wiem. – Wyszedł z pół godziny temu.

Poczułem, jakby ziemia pod moimi stopami się zapadła. Dłonie jeszcze mocniej zwinęły się w pięści, wywołując piekący ból w śródręczach, gdy paznokcie zaczęły przebijać miękką skórę. W pierwszym odruchu zapragnąłem zarzucić kobiecie kłamstwo, jednak nie miała ona powodów, by mnie oszukiwać, przecież chciała przyjąć mnie w swoim domu mimo nieobecności syna.

TAKE ME TO BEDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz