Kochajmy muzykę Ricky'ego Montgomery'ego, proszę.
Uniwersum: Mystic Messenger
TW: ŚmierćŚwiatła były delikatnie przyciemnione, a niebieskie lampy z akwarium tworzyły pewien rodzaju nastrój. Jaki? Zależało to od nastroju odbiorcy. Na zewnątrz budynku szalała burza, wiatr wiał z przerażającą szybkością, wiadomości już informowały o zerwanych liniach wysokiego napięcia czy problemach w ruchu drogowym. Krople agresywnego deszczu odbijały się od szyby, sprawiając wrażenie, jakby chciały się przez nią przebić, a potem przelecieć na wylot każdą rzecz, każdą osobę znajdującą się wewnątrz. Miasto, a przynajmniej to, co dało się ujrzeć w tej ulewie, co jakiś czas rozświetlały błyskawice.
Z pobliskich budynków dało się zauważyć cień stojący w jednym z okien. Nie ruszał się on w ogóle od parunastu minut, ktoś mógłby uznać, że postawiono tam posąg w celu straszenia ludzi. Jednak tym cieniem była prawdziwa osoba, a jeszcze dokładniej – kobieta. W dłoni trzymała wyładowany już od dłuższej chwili telefon, a jej oczy były lekko opuchnięte i czerwone. Płakała, nietrudno się tego domyśleć. Z opartym czołem o szkło wpatrywała się w widok za oknem, a dokładniej w niebo, praktycznie nie mrugając.
[T/I] zacisnęła mocniej dłoń na telefonie, zagryzając swoją spuchniętą, lekko zakrwawioną od wcześniejszych przygryzień wargę. Zsunęła się po szybkie, opierając się o nią uprzednio plecami. Opatuliła się rękoma, chowając twarz w podwiniętych kolanach. Wstrzymywała na razie płacz, chociaż czuła, że go nie uniknie. Negatywne emocje pęczniały w niej z każdą sekundą coraz bardziej, odbierając umiejętność chłodnego, logicznego myślenia i normalnego oddychania. Bała się. Była zła. Była smutna.
W skrócie totalnie zrozpaczona, a nadzieja, która ją trzymała przy życiu, zaczęła się ulatniać. Bez opcji powrotu.
Na samym początku z jej gardła wydobywały się pojedyncze łkania, a zaraz przerodziło się to w głośny szloch. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, zaczęła cała drżeć, nie potrafiąc się uspokoić. Zacisnęła dłonie na swoich nagich ramionach, wbijając lekko paznokcie w skórę. Ból jej jednak nie przeszkadzał w tym momencie, wręcz był pewnym lekiem od tego psychicznego. Po jej bladych policzkach płynęły łzy, nie wyglądając, jakby miały przestać w najbliższym czasie tworzyć mokre ślady na skórze. Skapywały one na jej ubrania, wchłaniając się w materiał.
[T/N] otarła drżącą dłonią swoje oczy, by choć trochę widzieć normalnie, a nie jak pomazaną klejem szybę. Spojrzała w głąb pustego, cichego mieszkania. Nawet biały kot właściciela mieszkania gdzieś się skrył, nie dając oznak życia. Wszystko wydawało się teraz jakby było fikcją, odległym wymiarem, nie mogła się odnaleźć w rzeczywistości. Wyładowanie atmosferyczne oświetliło ciemne mieszkanie. W ciągu tej jednej sekundy jasności wszystkie miłe chwile spędzone tutaj z niejakim Juminem Hanem przeleciały [T/I] przed oczami.
- Za dużo… - wyszeptała, chwytając się za głowę. – Wróć, proszę… Jumin…
Oddech kobiety przyśpieszył niepokojąco. Nadal wpatrywała się pusto w mieszkanie, wspomnienia nakładały się na rzeczywistość. Widziała siebie i Hana. W kuchni, przy stole, w salonie, przy wejściu do sypialni. Gdy wspólnie jedli, bawili się z Elizabeth, zasypiali na kanapie podczas oglądania filmów. Podczas wspólnych prób gotowania, pocałunków, pożegnań i przywitań. Każda cholerna czynność, chwila teraz powracały i wbijały aż nadto naostrzone ostrze w jej serce.
Zaczęła nerwowo skubać włosy, starając się uspokoić oddech. Nic jednak nie pomagało. Płacz stał się jeszcze bardziej intensywny, nie mogła się skupić na niczym innym niż na tych wspomnieniach. To tak bardzo bolało. Świadomość, że już nigdy się nic podobnego nie wydarzy. Myśl, że się nie poczuje tego ciepła drugiej osoby, nie usłyszy się jej głosu na żywo, nie zobaczy tej cudownej twarzy, a z czasem jej wizerunek zostanie wymazany z głowy i pozostanie jedynie świadomość, że ktoś taki był. Nic więcej.
CZYTASZ
|| O N E S H O T S ||
FanfictionBo czasami rzeczywistość nam nie wystarcza, więc trzeba zatopić się w świecie fikcji pełnej ukrytych marzeń.