XXIII.

177 16 3
                                    

Taia

Wiedziałam, że to, co robiłam, było bardzo głupie z wielu względów. Jednak byłam gotowa zaryzykować.

Niestety ze względu na to, że Michael oddał swoje auto Jonathanowi, byłam zmuszona odbyć tę podróż na piechotę. W sumie może tak było lepiej. Znałam położenie mojego celu. Gdybym miała pojechać tam autem, pewnie nie zajęłoby mi to dużo czasu. Ja natomiast nie zdołałam jeszcze przemyśleć tego, co zrobię, gdy już dotrę na miejsce. Dlatego trochę czasu sam na sam z moimi myślami mogło być dla mnie czymś pozytywnym.

Na mapie, której wcześniej używał Jonathan oprócz zakreślonych żółtym markerem miejsc, w których on sam przebywał, pojawiły się też dwa nowe. To ja tuż przed wyjściem, zaznaczyłam mniej więcej miejsce znajdowania się naszej kryjówki, żebym potem wiedziała, w jaki sposób wrócić, a także miejsce, do którego aktualnie zmierzałam.

A gdzie zmierzałam?

Było to miejsce określone w informacjach zawartych na pendrivie jako „Główna siedziba". Znajdowała się ona w mieście Everett. Dlaczego akurat w nim? Nie miałam zielonego pojęcia.

Próbowałam doszukać się jakiegokolwiek sensu w umieszczeniu tam najważniejszej bazy amerykańskiego rządu. Przecież nie było to nawet największe miasto w stanie, mało tego, nie było to nawet duże miasto. Mieszkało w nim zaledwie nie dużo ponad sto tysięcy mieszkańców, a ich przemysł opierał się głównie na montowaniu samolotów.

Jaki był więc w tym sens?

Od zawsze spodziewałam się, że Cornelius z uwagi na swoją pychę i wysokie mniemanie o sobie samym umieści swoją siedzibę w miejscu takim jak Waszyngton, który jako stolica całych Stanów Zjednoczonych stanowiłby idealną metaforę jego wysokiej samooceny. Tam mógłby naprawdę powiedzieć o sobie, że znalazł się wśród ludzi o największej władzy. Zamiast tego wybrał sobie jakieś nędzne miasteczko gdzieś w czeluści stanu Waszyngton.

Ale przecież nie należało zapominać, że ten mężczyzna był szalony. Bo to on sam wymyślił, żeby skierować niszczycielskiego wirusa przeciwko niczego się niespodziewającej ludzkości. Dlaczego? Jak to stwierdził — dla nowego porządku. Dla możliwości rozpoczęcia wszystkiego na nowo. Jednak czy takie barbarzyństwo mogło być usprawiedliwiane w jakikolwiek sposób?

W końcu dotarłam do głównej drogi i rozłożyłam przed sobą mapę. Tak tęskniłam za tymi prostymi czasami, gdy wszystko można było sprawdzić przy pomocy telefonu, bo miało się go przy sobie na okrągło. Teraz był to przywilej, a w naszej siedzibie było ich tylko trzy. Podczas gdy jedna z nich była już w rękach Jonathana, a pozostałe dwie zostały rozdzielone między Michaela i Bernadette, by w razie sytuacji awaryjnej mogli się komunikować. Oni jako „dowódcy" — Michael strasznie nie lubił tego określenia — przy jakimkolwiek problemie mieli zająć się bezpiecznym zabraniem ludzi z domu, a potem rozdzieleniem ich, by zbyt dużą grupą nie przyciągać niczyjej uwagi.

Dlatego mi pozostała jedynie mapa.

Poprawiłam niewygodny plecak. Zwróciłam uwagę, że ciągle przychodziło mi nerwowo poprawiać rękawy koszulki, jakbym próbowała ją idealnie ułożyć. Dla własnego spokoju próbowałam skupić się na otoczeniu. Cieszyć się chwilą. Ale poległam.

Przede mną było zbyt wiele ważnych decyzji. Wokół mnie znajdowały się tylko drzewa. Czułam się przez to taka mała.

O wiele lepiej czułam się w mieście, pomiędzy luźno ustawionymi domkami jednorodzinnymi. Choć nie eliminowało to pustki, bo nikogo oprócz mnie nie mogło tu być. Dawało to jednak pewne złudzenie. Gdybym tylko zamknęła oczy, usłyszałabym śmiech dzieci bawiących się przy ulicy, dźwięk przejeżdżających aut, śmiechy w ogródkach, plotki między sąsiadami.

Plaga IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz