XVIII.

178 19 4
                                    

Na samym początku droga minęła nam dość niezręcznie. Jonathan siedział z tyłu z głową przyklejoną do szyby, tak, że musiałam mocno odwrócić głowę, by go dostrzec. Michael wydawał się być spięty. Patrzył się prosto przed siebie, a dłonie trzymał zaciśnięte na kierownicy. Ja natomiast, wolałam się nie odzywać. Wiedziałam, że Michael nie był zadowolony, że zabiłam tyle osób. Chociaż moim zdaniem powinien skupić się na pozytywach, w końcu mogło się skończyć na większej ilości.

— Czy możemy porozmawiać wreszcie o „słoniu w pokoju"? — wyrzuciłam z siebie w końcu pełnym furii głosem.

— Jakim „słoniu"? — odpowiedzieli na raz chłopacy.

— No wiecie, „słoń w pokoju", to coś, o czym wszyscy wiedzą, ale nikt nie chce o tym gadać. A w tym momencie ewidentnie coś wisi w powietrzu, ale wasza dwójka woli siedzieć cicho. O co chodzi? O to, że zabiłam tę trójkę?! Musiałam, okej..?!

— Taia, spokojnie — przerwał mi Michael, a już po chwili poczułam, jak oboje z Jonathanem próbują mnie ujarzmić. Ten pierwszy położył mi jedną ze swoich dłoni na mojej. Tym razem nie zacisnął jej tak kurczowo, jak wcześniej na kierownicy. Jego dotyk był delikatny i spokojny. Drugi chłopak natomiast ze swojego tylnego miejsca nachylił się ku mnie i dotknął pokrzepiająco mojego ramienia. Te małe detale z ich strony dały mi naprawdę wiele.

— Nie jestem na ciebie zły. Jak mógłbym być? Po prostu nie widziałem wiele śmierci w moim życiu. Zajmie mi chwilę, by to przetrawić — wyjaśnił Michael.

— Ja na pewno nie jestem na ciebie za to zły. Ten większy przywalił mi z pięści przynajmniej kilka razy. W sumie bałem się bardziej, że wspomnicie temat Lucy...

— Skoro o tym mowa. Stary, wiesz, że będziemy cię musieli w końcu zapytać o szczegóły tej sprawy? — wtrącił się nagle Michael.

— Tak, wiem — westchnął zasmucony.

— Może chociaż chcesz wiedzieć coś na temat tego co działo się u nas? — zaproponowałam, próbując zapchać czas jakimiś prostymi rozmowami, a także może nawet poprawić trochę humor Jonathanowi.

— Jasne. — Nie wydawał się do końca podekscytowany tym pomysłem, ale widać było w jego oczach pewnego rodzaju ciekawość. — To, może na początek powiecie mi, gdzie was porzucili.

Gdy tylko usłyszałam to pytanie, spojrzałam szybko na Michaela. Widziałam, że ponownie się spiął, więc postanowiłam przejąć inicjatywę.

— Mnie wyrzucili w mieszkaniu znajdującym się w Seattle w dzielnicy Capitol Hill, niedaleko Eastlake i South Lake Union. Jeśli chodzi o Michaela, to mówił mi, że wywieźli go do Bellevue. Dlatego nie miał daleko do mnie, i gdy tylko dowiedział się, gdzie się znajduję, wyruszył po mnie.

Podczas gdy Jonathan gratulował Michaelowi inicjatywy, ten spojrzał na mnie dosłownie na ułamek sekundy. W jego spojrzeniu dostrzegłam z jednej strony wdzięczność, a z drugiej pytanie. Podejrzewałam, jaka była jego treść, ale nie mogłam być pewna.

Wiedziałam, że z całej naszej czwórki, to Jonathan najbardziej nienawidził Moore'a. Chociaż to Lucy najbardziej ucierpiała z jego ręki, to w jakiś sposób ich charaktery powodowały, że oboje nie byli ze sobą kompatybilni. Doszło do takiego momentu, że podczas przesłuchania Jonathana przez Corneliusa, tamten wydarł się na niego. Po dziś dzień nikomu z nas nie zdradził, co takiego się tam wydarzyło, ale czuję, że Moore musiał dotknąć czułego miejsca. Dlatego właśnie nie powiedziałam chłopakowi prawdy o Michaelu. Nie wiedziałam, czy kłamstwo nie odbije się na nas, nie wiedziałam, czy była to odpowiednia droga. Wiedziałam jedynie, że potrzebowaliśmy teraz, by Jonathan znajdował się po naszej stronie i co najważniejsze nam ufał. To nie czas na to, by chłopak zastanawiał się nad tym co jest dobre, a co jest złe. T co było najważniejsze to to, że nie było już odwrotu od decyzji, którą podjęłam, więc musiałam się z nią pogodzić i wyciągnąć z niej jak najwięcej dobrego.

Plaga IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz