V.

291 24 3
                                    

Następnego ranka obudził mnie ból w plecach. Twarde podłoże na, którym byłam zmuszona spędzić noc, nie było do końca najlepszym miejscem na spędzenie nocy. Oparłam się na rękach, próbując podnieść się do pozycji siedzącej, ale wtedy poczułam ból i wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia do mnie wróciły. Miałam nadzieję, że do ranka wszystko ustanie, może okaże się, że nie jest to nic poważnego.

Z trudnością oparłam się o półkę z tabletkami na kaszel. Jedno opakowanie spadło mi na głowę, gdy się przemieszczałam. Musiałam lekko zgiąć zranioną nogę, bo nie byłam w stanie dosięgnąć sznurówek. W końcu jednak udało mi się zdjąć buta. Odrzuciłam go na bok i rzuciłam się spanikowana, żeby ocenić straty. Przecież, jeśli faktycznie była skręcona, albo złamana to był koniec, nigdzie się już z nią nie ruszę.

Stopa była czerwona, a poza tym wydawała się odrobinę większa od tej drugiej. Nie wyglądało jednak na to, by dokonała się jakaś gwałtowna zmiana. W końcu podjęłam próbę dotknięcia stopy. Wystarczyłobym, zetknęła palec z gołą napuchniętą skórą, bym z syknięciem cofnęła rękę. Opadłam zrezygnowana.

W tym momencie czułam się jak największa fajtłapa. Udało mi się przetrwać tak wiele, a na końcu miały załatwić mnie schody. Serio? Głupie schody?

W ten sposób spędziłam kolejne następne godziny. Oparta o półkę sklepową, wpatrując się z pustką w drzwi wyjściowe. Chciałam mieć całą sytuację pod kontrolą, ale bałam się, że na długo stąd nie wyjdę.

W końcu przypomniałam sobie moje wczorajsze wspomnienie. Jak przypomniała mi się jedna z tych wielu kłótni. Jednak dlaczego akurat ta? Czy w niej było coś wyjątkowego? Coś, czego nie dostrzegłam wcześniej?

Dla mnie wydawało się oczywiste, że tamta sytuacja była tylko jedną z wielu siostrzanych kłótni. Jednak mimo ogromu tych właśnie zdarzeń, każde musiało zajmować osobne miejsce, by — jak podejrzewałam — z większą łatwością było mi to wszystko rozpamiętywać.

Jednak nie zawsze tak było. Teraz potrzebowałam dobrych myśli. A tym, co powodowało na mojej twarzy uśmiech, było jedno z dość wczesnych wspomnień z dzieciństwa.

Ja miałam sześć lat, a Jess osiem. W tamtych czasach, choć każda z nas pragnęła być dorosłą niezależną od innych osobą, tak naprawdę liczyło się tylko to, że miałyśmy siebie. Mimo dwuletniej różnicy, w tamtym czasie zachowywałyśmy się jak bliźniaczki — chodząc razem za rękę, sypiając w jednym łóżku, ubierając się w te same ubrania i dzieląc wszystko, co tylko się dało. W tamtych czasach nawet rodzice wydawali mi się mniej krytyczni. Może największą rolę w tym odegrało spoglądanie na całą tę sytuację oczami dziecka — pełnymi niewinności i nadziei. Dziecko zawsze stara się dostrzec wszędzie dobro, do momentu, gdy mu się je odbierze. Wtedy staje się dorosłe. Tak też było ze mną. A moim dobrem była moja siostra Jess.

Wracając do meritum, wspomnienie to pochodziło z jednego z wypadów do dziadków. Mieszkali oni na obrzeżach miasta i mieli sporo terenów zielonych. Dla takiego małego dzieciaka, nic więcej nie było potrzebne. Z reguły w trakcie takich wyjazdów, widywałam też innych członków rodziny — takich, których widywałam każdego dnia, jak i takich, których twarze zdołały już mi się rozmazać w pamięci. Podczas gdy dorośli spędzali czas w swoim towarzystwie, my we dwie szłyśmy w stronę strumyka. Rodzice nigdy nie bali się nas puszczać same. Okolica była bezpieczna, a w tamtych czasach jeszcze nie pilnowało się tak mocno tego, by małe dzieci same się nie oddalały.

Bawiłyśmy się — już nawet nie pamiętam w co. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy.

— Wiesz co, jedna dziewczyna w klasie mi powiedziała, że siostry po czasie zaczynają się swoimi wrogami...

Plaga IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz