III.

326 32 2
                                    

W ciemności wielkiego miasta jednym z głównych źródeł światła nadal pozostawały tylko gwiazdy. Kiedyś tę jedną zaledwie uliczkę oświetlałyby ustawione co kilka metrów latarnie, a odgłosy dochodzące zza każdego rogu nie dawałyby o sobie zapomnieć. Na pewno nikt o tak późnej godzinie, nie miałby prawa, ani na moment poczuć się bezpiecznie. Jednak po tym wszystkim, co się wydarzyło? To nie był już ten sam świat. Przez Ziemię przetoczyła się katastrofa, która zostawiła po sobie tylko kilka procent ludności. Teraz nikt nie musiał się martwić nocnymi tłumami piątkowych wieczorów, czy hałasami jeżdżących aut.
Garstka tych, którzy przetrwali, dalej pozostawała pod ścisłym nadzorem rządu. Przecież to była delikatna sprawa, trzeba było teraz dopilnować, żeby wszystko potoczyło się należycie.
Mężczyzna kroczący w ciemnym kapturze dobrze wiedział, że sytuacja nie malowała się tak pięknie, jak prezentowało się to w telewizji. Może i wszyscy Zarażeni zostali uzdrowieni, ale jak to kiedyś powiedział jego profesor nauk zaawansowanych „To, co dotknęło człowieka, już zawsze przy nim zostanie".

Nieznajomy skręcił za róg. Cisza zawsze była tym, co wywoływało u niego największy niepokój. W tym momencie była jednak wszechobecna i nie dało się jej zaprzeczyć. Na moment zastygł, gdy poczuł, jak przechodzi go zimny powiew wiatru. Noce stawały się coraz zimniejsze. Nadchodziła jesień. Widać to było w liściach drzew, w szarym niebie i coraz częstszych deszczowych dniach. W tym momencie z większą chęcią popijałby ciepłą kawę we wnętrzu swojego mieszkania, ale cóż, obowiązki wzywają.
Zza pazuchy wyciągnął klucz o srebrnej rączce i niesamowitych zdobieniach. Ten rodzaj klucza, który widzisz w filmie i od razu wiesz, że otwiera on coś ważnego. W tym przypadku również tak było. Bo niepozorny przedmiot został umieszczony w dziurce na klucz, która wcześniej musiała zostać gdzieś ukryta. Mężczyzna przekręcił klucz raz, potem drugi, aż w końcu pchnął ścianę, która okazała się ukrytym wejściem. Gdy tylko znalazł się wewnątrz, schował klucz z powrotem, a drzwi zamknął z jak największą ostrożnością. Nie chciał w końcu wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia, powodując hałas.
Na moment zapanowała ciemność. Po chwili jednak pojawił się słup światła, który jak się okazało, wydobywał się z telefonu mężczyzny. Większość ludzi po Pladze musiała nadal funkcjonować bez telefonów, na szczęście on do nich nie należał i to napawało go radością. Nie był sobie nawet w stanie wyobrazić życia bez nowoczesnej technologii.
Po rozejrzeniu się uważnie okazało się, że znajduje się w dość wąskim korytarza. Nie było tu nic więcej, oprócz czterech surowych ścian i długiej nicości.
Jeszcze raz spojrzał na kartkę z zaproszeniem, którą dostał tego wieczoru. Cóż, cokolwiek go czekało, na pewno znajdowało się na końcu tego korytarza. Wyciągnął telefon tak, by światło padało bezpośrednio na to, co znajdowało się przed nim i ruszył.
Tunel wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Jednak w pewnym momencie udało mu się dostrzec małe światło na końcu. Czyżby był już blisko celu? Przyspieszył chodu, a z każdym krokiem światło stawało się coraz większe, aż w końcu dotarł do białych niczym śnieg drzwi. Jednego w tym momencie był pewien, jego cel krył się za tym jednym kawałkiem drewna. Delikatnie pociągnął za klamkę, co i tak na nic mu się zdało, bo od razu rozległ się piskliwy dźwięk, a drzwi zatrzeszczały. Gdy w końcu je otworzył, dostrzegł za nimi tłum ludzi. Było tam może z dwadzieścia osób, a na te czasy, to był tłum.
Nie rozpoznał żadnej z nich. Jednak w końcu jego wzrok padł na długi marmurowy stół na, którym stały piękne srebrne kieliszki. Z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej detali. Kilku mężczyzn dzierżyło w dłoniach identyczne klucze do niego. Teraz w części z nich rozpoznał generałów, naukowców, niektórzy nawet w tym momencie ubrani byli w swoje służbowe uniformy. Jednak osoba, którą od razu poznał, siedziała u szczytu stołu, na krześle przypominającym tron. Te same brązowe włosy z siwymi pasmami. Dawno go nie widział, a teraz miał nawet posiwiały zarost. Siedział z chytrym uśmiechem, który jednocześnie zachęcał do dołączenia do niego. Ręce trzymał na stole ułożone w trójkąt jak znany polityk z telewizji. To właśnie był Cornelius Moore.

— Siadaj — odezwał się przyjaźnie. Mężczyzna zdjął kaptur z głowy i zgodnie zajął miejsce. — Przyjaciele, zapraszam.

Po chwili wszystkie miejsca zostały zajęte przez obecne tu osoby.
— Pozwólcie, że przejdę do rzeczy. Zebrałem dziś najważniejsze osoby, które uczestniczyły w planie „Plaga". Zakończył się on, moim zdaniem, dość przyzwoitym sukcesem, jeśli się ze mną zgodzicie panowie. Teraz jednak jesteśmy gotowi, by wdrożyć drugą część naszego planu.
— Corneliusie, nie martwi cię ta dziewczyna? Ta Zarażona. I jej przyjaciele — odezwał się jeden z obecnych.
— Nie martwię się jednostkami, Anthony. W moim nowym świecie nie ma miejsca na wojny mniejszych. Postaramy się teraz naprawić błędy naszych poprzedników i stworzyć świat wolny od wojen i krwi.
Wszyscy obecni zgodnie zaczęli bić brawa.
— Co proponujesz? — odezwał się generał, gdy sytuacja trochę ostygła.
— Oj, Tomasie, nie wiesz, że nie wolno psuć zabawy? Wszystko w swoim czasie. Dziś chciałbym dowiedzieć się, czy mam poparcie najsilniejszych ludzi świata. Naukowców, miliarderów, wojskowych. Chcę wiedzieć, czy dalej tworzymy równy front?
W odpowiedzi wszyscy pokiwali twierdząco głowami.
— Dobrze. Czas, więc zacząć zabawę.


***


Taia


Na początku zajęłam się tego dnia wykluczeniem sposobów, w jakie na pewno nie zdołam uciec: okna odpadały, gdyż moje mieszkanie znajdowało się za wysoko. Musiałam, więc skorzystać z drzwi, jednak przez większość czasu były zamknięte niczym konserwa. Otwierały się jedynie raz dziennie, o godzinie dziewiątej rano, po to, by wpuścić kolejnego rządowego wysłannika, po którym drzwi ponownie zostawały zapieczętowane. Próbowałam przechytrzyć każdą z tych osób na różne sposoby, wszystko zdawało się prowadzić donikąd.
Nie miałam pojęcia, czy tego dnia miało być inaczej. Nie chciałam sobie robić złudnej nadziei, ale liczyłam na to, że po tylu błędnych próbach w końcu uda mi się stąd wydostać.
O godzinie dziesiątej, jak w zegarku, rozległo się potrójne stuknięcie w drzwi, a zaraz po tym dobiegł mnie charakterystyczny odgłos przekręcanego w zamku klucza.
Nie minęło dużo czasu, gdy usłyszałam głos:
— Taia Vanes, mam nadzieję, że trafiłem dobrze. — Przychodziło do mnie w przeciągu tych ostatnich dni wiele osób. Za każdym razem ktoś inny, starszy, młodszy, miły, lub wręcz przeciwnie. Jednak tym razem, nim jeszcze miałam okazje dostrzec osobę, która mnie dzisiaj odwiedziła, doszło mnie wrażenie, jakbym znała ten głos.
— Czekaj, to ty... — Podniosłam się na równe nogi, w pierwszym odruchu reagując szokiem, ale gdy tylko się ogarnęłam, przyjęłam obronną postawę. — Co ty tu robisz?!
— Szybko, nie mamy czasu.
Miał na sobie czarny płaszcz i gruby szal, który zakrywał mu pół twarzy. Zupełnie jakby przed kimś się ukrywał.
Nowo przybyły osobnik wskazał ręką w stronę wyjścia, nagląc mnie, bym się pospieszyła.
Nagle moje spojrzenie spoczęło na opakowaniu leków, które codziennie we mnie wmuszali. Nie uszło to uwadze mojego rozmówcy, który chwycił za pudełko i wcisnął mi je do ręki.
— Może kiedyś się przydać. — Po tych słowach nakierował mnie na korytarz przed mieszkania. Zanim zdążyłam jednak podążyć jego śladem, chwyciłam kartkę, na której koślawo zapisałam jeden z planów ucieczki i wielkimi literami zapisałam na drugiej stronie:



Do Rządu Stanów Zjednoczonych.


Pieprzcie się.


Taia Elizabeth Vanes


Tajemnicza osoba, która uratowała mnie z mieszkania, przeprowadziła mnie przez klatkę schodową, a potem tylnym wyjściem na dwór. Na koniec wcisnęła mi do kieszeni spodni mały przedmiot i nic więcej nie mówiąc, zniknęła, tak jakby tak naprawdę nigdy jej nie było.

❁❁❁

Na wstępie chciałam przeprosić za krótkie opóźnienie z rozdziałem. Wiem, że miał się pojawić w sobotę, ale wczoraj popołudniu wróciłam z nad morza. Byłam tam przez tydzień i cały ten czas spędziłam na pisaniu mojego nowego opowiadania. Miałam dość ambitne plany, by pisać min. 10 stron dziennie, więc trochę wypadło mi z głowy to, że to już czas na III. rozdział. Aczkolwiek mogę już teraz powiedzieć, że od początku sierpnia zdołałam napisać równo 100 stron. Może, więc jeszcze w tym roku opublikuje to opowiadanie. Jeśli jesteście fanami tajemnic, klątw i obozowego klimatu, na pewno wam się spodoba to co powoli u mnie powstaje. 

Jak na razie resztę wakacji spędzę w mieście, więc kolejne rozdziały pojawią się bez problemów. Mam już plan zajęć na uczelni, jednak zawiera on tylko obowiązkowe zajęcia, które zaczynają się w listopadzie, podejrzewam, że przedmioty, które sobie wybiorę zaczną się w październiku, do tego jeszcze dojdzie seminarium magisterskie.

Do zobaczenia za tydzień!

Do zobaczenia za tydzień!

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Plaga IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz