II

151 12 0
                                    

- Złaź że mnie ty zapchlony kocurze. - powiedziałem zrzucając Szalejota na fotel stojący w rogu. - Nienawidzę takich pobudek.
Zaspany podniosłem się z łóżka, przetarłem zmęczone oczy. Było ledwie w pół do ósmej jednak wiedziałem, że niedługo wuj będzie mnie oczekiwał w swoim gabinecie. Życie czarnego charakteru jest strasznie męczące.
Po porannej toalecie i włożeniu na siebie czegoś co pozwoliło mi uchronić się przed mrozem - mojej ulubionej fioletowej kurtki,
podszedłem do lustra. Nałożyłem na rękę trochę żelu do włosów i zabrałem się za układanie mojej ciemnofioletowej czupryny. Zapach morskiej bryzy z nutką mięty rozniósł się po całym pokoju. Szalejot odruchowo zatkał nos.
- No co? Penny się podoba.
Moje myśli zaczęły wirować wokół mojej uroczej nemezis. Za każdym razem kiedy wracałem we wspomnieniach do jej pięknych blond włosów, cudownego uśmiechu i całej masy rozmaitych rzeczy które sprawiały, że mam ochotę być przy niej robiło mi się cieplej na sercu.
Gdy w końcu uznałem, że moje włosy wyglądają perfekcyjnie, zabrałem się za pozbycie się irytujących elementów otoczenia, czyli krótko mówiąc wykopałem kota za drzwi.
- Chwila spokoju - westchnałem. Zza drzwi rozległo się miałczenie Szalejota - Powiedz wujowi, że zaraz będę. - krzyknąłem do niego.
Gdy kocur się w końcu oddalił usiadłem na łóżku. Otworzyłem jedną szuflad mojej nocnej szafki i wyjąłem z niej zdjęcie Penny. Zrobiłem je ukradkiem kiedy śledziłem ją podczas jednego z irracjonalnych planów wuja Claw'a.
Uśmiechala się na nim tak pięknie, że nie mogłem oderwać oczu.
- Ile bym dał, żebyś kochała mnie tak jak mnie nienawidzisz. - pocałowałem fotografie i schowałem z powrotem do szafki. Wziąłem z komody czapkę i szalik i wyszedłem z pokoju.
Szedłem długimi, ciemnymi korytarzami prosto do windy znajdującej się po drugiej stronie budynku, jedynego wejścia do gabinetu doktora Claw'a.
Przy windzie stało dwóch strażników, po pokazaniu im identyfikatora wpuścili mnie do środka.
Wuj po przejęciu bazy zaostrzył środki ostrożności, aby mieć pewność, że nikt z zewnątrz się tu nie dostanie, a każde podejrzane zachowanie było natychmiast sprawdzane i w najgorszym przypadku niwelowane.
Winda zamknęła się z cichym trzaskiem. Wujek urzędował na najwyższym piętrze. Nacisnąłem przycisk z niewielką kocią głową.
Po kilku chwilach znalazłem się na szczycie budynku. Drzwi otworzyły się przede mną. Gabinet był duży i całkowicie oszkolny, pod jedną ze ścian znajdowała się masa komputerów i monitorów, przed którymi wuj namiętnie przesiadywała. Inaczej nie było również tego dnia.
- Cześć wujku - odpowiedziałem wchodząc wesoło do pomieszczenia
- O Talon dobrze, że jesteś - jego głos był niski i ochrypły. - Będziesz mi dzisiaj potrzebny do...
- Doktorze Claw! - do pomieszczenia wpadł niski, przysadzisty mężczyzna w kombinezonie M.A.D. i puchowej kurtce. Czoło przykrywała mu kępka rudych włosów.
- Jak śmiesz mi przerywać?! - uderzył metalową rękawicą w biurko. - Mam nadzieję, że to ważne.
- Nasi zwiadowcy zauważyli nadatujący z południa obcy poduszkowiec.
- Poduszkowiec? - wuj kliknął kilka przycisków na swoim panelu. Na jednym z monitorów pojawił się obraz.
Około kilkaset metrów z tąd w powietrzu lewitował statek należący do Centrali - organizacji agentów, która od lat stawiała czoło M.A.D.
Wziąłem lornetkę leżącą na stoliku obok by sprawdzić kto pilotuje machinę. Przybliżyłem widok jak tylko się dało, aby zobaczyć coś co na chwilę zatrzymało mi serce.
- Penny - powiedziałem ledwie słyszalnym szeptem.
To nie mogła być ona. Wuj będzie chciał zestrzelić statek, a wtedy... Odrzuciłem od siebie te myśl.
Powoli spokojnym krokiem zacząłem się wycofywać z pokoju.
- Talon! A ty do kąd? - zagrzmiał wuj
- Yyy ja? Zapomniałem... Zapomniałem nakarmić Szalejota. - uciekłem czym prędzej z gabinetu.
Nacisnąłem guzik windy chyba z milion razy zanim ta przyjechała. Miałem wrażenie, że czas przyspieszył. Liczyła się każda sekunda.
Gdy tylko otworzyły się drzwi windy, przepychając się przez ochroniarzy puściłem się biegiem w stronę hangarów. Tylko tamtędy mogłem wyjść niezauważony. Pchnąłem ciężkie drzwi. Ku mojemu nieszczęściu w hangarach kręciło się sporo agentów M.A.D. Ukryłem się za jedną z szaf czekając aż odejdą dalej, jednak miałem wrażenie że jest ich tu dzisiaj wyjątkowo wielu.
- Ruszać się, nie mamy całego dnia. Ludzie Agencji mogą być wszędzie, trzeba ich wyplenić.
Niemal podskoczyłem. Po środku hangaru stała najbardziej irytująca osoba jaka chodzi po tej ziemi - Lex.
Jest ode mnie dwa lata starszy i ukończył akademię z najlepszymi wynikami na swoim roku. Jest zły, bezwzględny, ma niesamowite zdolności przywódcze i według wielu szeptów żeńskiej części M.A.D jest nieziemsko przystojny, choć ja do tej wyliczanki dodałbym egoistyczny, napuszony i irytujący. Na dodatek Lex jest ulubieńcem wuja i okropnym lizusem.
Dr. Claw powierza mu dowództwo nad ważniejszymi misjami i choć jeszcze tego głośno nie powiedział wolałby jego na swoją prawą rękę niż mnie. Lex miał wszystkie cechy prawdziwego złoczyńcy, których mnie - poza oczywiście nieziemską urodą - podobno brakowało
- Ty tam, co to jest ?! - krzyknął Lex
Wstrzymałem oddech gdy odwrócił się w kierunku mojej kryjówki.
- P... Plecak z zapasami - odpowiedział agent do którego się zwracał - pomyślałem że może się przydać jest tu gorąca czekolada, trochę jedzenia, koc...
- I po co to że sobą wleczesz? - warknął przeczesując ręką srebrne włosy - Boisz się że zmarzniesz? Ha! Masz tyle tłuszczu że ogrzeje cię do roztopów. Zostaw ten balast i rusz tłustą dupę do pracy. Dr. Claw nie toleruje nierobów, od tego już mamy Talona.
Odruchowo zacisnąłem pięść. Kiedyś ci pokaże - powiedziałem w myślach. Jednak teraz nie to było ważne, musiałem dotrzeć do Penny.
Miałem nadzieję że uda mi się ją ostrzec a w najgorszym wypadku uratować z płonącego statku.
Agent odłożył plecak i w pośpiechu ruszył w głąb hangaru. Popatrzyłem na plecak, przyda się. Wyjrzałem zza szafki. Lex odwrócił się do mnie plecami próbując okrzesać zgraję niekompetentnych podwładnych.
To moja szansa - pomyślałem
Chwyciłem plecak i modląc się aby Lex się nie odwrócił pobiegłem do wyjścia.
Nie pamiętam co działo się dalej. Gdy mogłem chwilę odsapnąć zorientowałem się, że jestem spory kawałek od kwatery i o dziwo nikt mnie nie gonił. Dookoła rozciągała się biel, biel i jeszcze więcej bieli.
Rozpierało mnie poczucie triumfu.
I tak oto ja Talon umknąłem perfekcyjnemu Lexowi niezauważony. Stałem tak chwilę pławiąc się w samozacheycie gdy nagle przypomniałem sobie cel mojej wyprawy. Penny.
Biegłem ile sił w nogach w kierunku w którym widziałem statek. Byłem pewien, że zdążę. Ostrzegę ją, wyląduje, zawalczymy jak zawsze i wszystko będzie dobrze.
- Będzie dobrze - powtarzałem chyba próbując przekonać sam siebie.
Wtem nagle usłyszałem świst nad swoją głową. Wujek wystrzelił rakietę pędzącą wprost na statek.
- Nieee! - krzyknąłem jednak mój krzyk został zagłuszony przez pocisk
Rzuciłem się w szaleńczy bieg.
- Szybciej, proszę szybciej! - błagałem swojej nogi - Ona nie może zginąć...
Do oczu napłynęły mi łzy a płuca paliły.
Ostatnie co widziałem w oddali to spadający za lodową górę poduszkowiec w obłokach czarnego dymu.

Ms. Inspektor ClawOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz