XII

113 7 0
                                    

Przez dłuższą chwilę nie docierało do mnie, że udało nam się uciec. Miałem wrażenie, że ucieczka praktycznie spod szponów wuja była zbyt łatwa. Czemu wuj tak łatwo pozwolił nam na ucieczkę? Czy to może być podstęp? A może...
- Talon, uważaj! - Penny rzuciła się w stronę kierownicy i pokierowała statkiem dopuki nie wyrównał lotu
Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem że zaczęliśmy spadać.
- Wybacz
Penny oddychała szybko, a ręce trzęsły jej się jak galaretka. Biegała nerwowym wzrokiem po całym statku aż wreszcie natrafiła na moje spojrzenie.
Złapałem ją mocno za rękę w nadziei, że się uspokoi. Podziałało.
Lecieliśmy w ciszy dłuższą chwilę.
- Umm...Talon? - odezwała się Penny
- Tak?
- Ja... Ja... Ja chciałam cię przeprosić.
Zaskoczyło mnie to. Penny chciała mnie przeprosić?
- Przeprosić? Za co?
- Za..Za wszystko w sumie. Za to jak cię potraktowałam wczoraj. Poprostu nie sądziłam że naprawdę chcesz mi pomóc. Każda nasza wcześniejsza współpraca kończyła się zawsze albo twoją ucieczką albo jakimś podstępem - uśmiechnęła się w moją stronę - więc powiedzmy że mam pewną wprawę w pracy z tobą. Ale...
- Ale?
- Ale przyznam szczerze, że mnie zaskoczyłeś. I to pozytywnie. Dlatego chciałam przeprosić i jeszcze raz ci podziękować.
Moje złe serduszko rozczuliło się na te pochwałę. Cieszyłem się że już nie jest na mnie zła, naprawdę wiele to dla mnie znaczyło.
- No nie wiem Penn - przybrałem obojętną minę - Wczoraj zostałem potraktowany bez należnego mej cudownej osobie szacunku. Dlatego nie wiem czy ci wybaczę, choć znalazłaby się jedna rzecz po której darowałbym ci tą zniewagę.
Kątem oka spojrzałem na Penny. Uniosła brew pytająco, i wpatrywała się we mnie wzrokiem w stylu ,,O czym ty mówisz? Przywaliłeś po drodze w jakiś sopel? ".
Uśmiechnąłem się swoim standardowym uśmiechem, nastawiłem policzek w stronę Penny i postukałem w niego palcem.
Penny roześmiała się pod nosem i przewróciła oczami. Ujęła delikatnie wolną ręką moją twarz i pocałowała we wskazane miejsce.
Czułem jakbym miał się rozpłynąć na miejscu. Czemu poprosiłem o jeden? Mogłem poprosić o np. sto pięćdziesiąt.
Dłuższą chwilę znów lecieliśmy w ciszy, którą nagle przerwała Penny.
- Talon?
- Tak Piękna Penny?
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.
- Tak? A jak ono brzmiało? - czułem, że ręce zaczynają mi się pocić.
- Dlaczego mnie uratowałeś, skoro nie miałeś zamiaru mnie oddać w ręce Clawa?
Milczałem bijąc się z własnymi myślami. Wiedziałem że powinienem je to powiedzieć już dawno ale ta chwilowa pewność, której nabrałem przed jaskinią gdzieś ze mnie uleciała. Z jednej strony nie chciałem jej tego powiedzieć. Co jeśliby mnie wyśmiała? Znienawidziła? Powyrywała ze złości moje cenne włosy?
Z drugiej strony natomiast miałem jej to ochotę wykrzyczeć. A jeśli powie że też coś do mnie czuje? Może czas najwyższy poprosić Penny o zostanie moją dziewczyną, potem żoną, ustatkować się, kupić duży dom gdzieś niedaleko plaży, mieć dwójkę albo trójek dzieci, psa, rybki i papugi i żyć szczęśliwie do późnej starości? To byłoby zbyt piękne.
Ale musiałem podjąć jakąś decyzję, nie mogłem uciekać od tego tematu w nieskończoność. Westchnąłem ciężko.
- Dobrze, zróbmy tak. Jak już wrócimy do Metrocity i będę miał pewność że nikt nam nie siedzi na ogonie odpowiem ci na wszystkie pytania, na jakie będziesz chciała znać odpowiedź - zadeklarowałem - Zgoda?
- Zgoda
Podróż mijała spokojnie, choć jak na mój gust aż nazbyt spokojnie. Lecieliśmy dobrą godzinę, a nigdzie nie było widać ani śladu pościgu.
W co wuj sobie pogrywa? Czemu nikt nas nie ściga? - zacząłem się zastanawiać
Gdy tak rozmyślałem, Penny spała w najlepsze. Musiał być bardzo zmęczona, bo zasnęła zaraz po naszej krótkiej rozmowie.  W głowie miałem mętlik. Coś było nie tak, czułem to. Niczym paranoik zerkałem na radar co kilka sekund aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zdałem sobie nawet sprawę, że poczułbym ulgę gdybym zobaczył za nami statek lub dwa.
Zza horyzontu jednak zamiast statków wyłaniały się pierwsze oznaki lądu.
Byliśmy prawie w domu.
---------------------------
*Lex*

Podążałem długimi korytarzami patrolując kwaterę w poszukiwaniach potencjalnych szpiegów mogących krążyć po szeregach M.A.D.
Po ostatnim wyskoku bezużytecznego bratanka Dr. Clawa - Talona - starałem się mieć oczy do okoła głowy, bo teraz każdy nawet najbardziej bezwartościowy śmieć mógł poczuć siłę do tego aby przeciwstawić się szefowi.
Starałem poruszać się bezszelestnie aby móc wykryć i udaremnić pomysł każdego w którego głowie zrodziły się spisek.
Po około godzinie dostałem przez komunikator powiadomienie, że Dr. Claw, oczekuje mnie w swoim gabinecie. Ruszyłem w stronę windy. Stało przed nią dwóch agentów o znudzonych twarzach. Gdy tylko się pojawiłem się w ich polu widzenia od razu pobudzeni stanęli na baczność.
Dobrze - pomyślałem - czują respekt.
Stanąłem przed nimi przenosząc wzrok to z jednego to na drugiego. Po ich czołach zaczął spływać pot.
- I...Id...Identyfikator. - odezwał się jeden z nich. Starał się mówić stanowczo i pewnie jednak głos trząsł mu się ze strachu.
Wyjąłem identyfikator z kieszeni i pokazałem. Agenci odsunęli się wpuszczając mnie do windy. Wcisnąłem guzik z kocią głową, a winda ruszyła w stronę gabinetu szefa.
Wkroczyłem pewnie do szklanego pomieszczenia i stanąłem kilka kroków za fotelem doktora Clawa.
- Wzywałeś szefie?
- Podejdź Lex - powiedział ochrypły głos zza fotela - mam dla ciebie zadanie specjalne.

Ms. Inspektor ClawOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz