42. Opiekunka

307 27 1
                                    

ALEXANDRA POV.

Moja przeprowadzka do June nie trwała długo, jednak ostateczne zdecydowanie się na nią zajęło, mi trzy dni. Trzy dni które przeznaczyłam na walkę ze swoim sumieniem. W dodatku nie wygrałam z nim jeszcze w pełni. Wciąż słyszę jego głos w głowie, postarzający w kółko, że nie powinnam.

Nie powinnam obarczać June swoją osobą.

"Przecież dlatego odeszłaś od Steve'a! Aby się usamodzielnić!"

Ma rację po części rację. To był jeden z powodów mojego nagłego wyjazdu. Chciałam udowodnić sobie, że potrafię być samowystarczalna, ale teraz już wiem, iż nie poradzę sobie sama. Bałagan w mojej głowie jest zbyt wielki, abym uprzątnęła go samodzielnie w przeciągu choćby i  dziesięciu lat.

Dlatego zapakowałem swoje rzeczy w plecak i wsiadałam na swój motocykl. W sumie to właśnie była cała moja przeprowadzka. Jechałam powoli, zaciskając mocno dłonie na kierownicy. Delikatnie rzecz ujmując... Byłam zestresowana, jak i nie przerażona. Sama do końca nie wiem dlaczego. Miałam wrażenie jakbym jechała na ścięcie, a nie do mieszkania przyjaciółki

June cały czas powtarza, jedna osoba w mieszkaniu więcej to dla niej nic wielkiego, zwłaszcza taka która potrafi sama się ubrać, nakarmić i umyć, w przeciwieństwie Bonnie i Camerona. Chcę jej wierzyć. Naprawdę. I chcę wreszcie wrzucić na luz. Wyciągać tego kija z tyłka, który uwiera mnie od dobrego tygodnia. Fajnie było by też przestać spalać paczkę papierosów w ciągu jednego wieczoru.

W razie czego, June na szczęście ma balkon.

- Rozumiem, że to cały twój dobytek? - pyta mnie, gdy przekraczam prób jej drzwi.

- Ta część, którą ze sobą zabrałam z Nowego Jorku - odpowiadam, starając się nie wdepnąć z plączącego się między moimi nogach psa. - Witaj... Mała paskudo.

Jego pełny niezadowolenia szczek poprzedzony burknięciem wyraża więcej niż tysiąc słów.

Tylko spróbuj obsikać mi buty...

- Cameron jeszcze w przedszkolu? - pytam, rozglądając się po mieszkaniu.

Chłopca ani nie widać, ani nie słychać.

- Właśnie wybywam, żeby go odebrać. Przez ten czas się rozgość - zakłada czarną, dżinsową kurtkę ma swoje ramiona.

- I zostawiasz mnie samą... - zerkam wymownie na Bonnie, zdejmując jednocześnie swoje buty. - Z nią?

Wzrusza ramionami.

- Liczę, że się nie zagryziecie - uśmiecha się do mnie szeroko.

- Przezabawne - wypowiedziane przeze mnie słowo ocieka sarkazmem.

Znika po chwili za drzwiami, a ja zdejmuję w tedy plecak jak i skórzaną kurtkę że swoich plecach. W powietrzu unosi się zapach kawy i czegoś słodkiego. Na blacie kuchennym, pod szklanym przykryciem leży szarlotka. Mój brzuch się zaciska. Nic nie jadłam od wczesnego rana, a mamy już drugą po południu.

June kazała mi się rozgościć.

Biorę więc talerzyk i nakładam niego jeden kawałek ciasta, którego zapach dosłownie przyprawia mnie o dreszcze. Siadam przy stole, a gdy zaczynam je jeść, dosłownie się rozpływam. Oddała bym płat wątroby, byle by tylko móc tak gotować jak moja przyjaciółka. Jeśli jest jakaś czynność, w której jestem kiepska i bardzo tego żałuję, jest nią właśnie przyrządzanie jedzenia.

Przy okazji jedzenie rozglądam się po mieszkaniu, po raz pierwszy przebywając w nim całkiem sama, w kompletnej ciszy.

"Jesteś tu obca."

AGENTKA - "Uzależniona od ciebie" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz