43. Wyznaczony cel

337 23 45
                                    

STEVE POV.

Poranek od zawsze były moją ulubioną porą dnia. Ten wczesny, gdy promienie słoneczne dopiero co zaczynają rozjaśniać granatowe niebo niebo i znajdujące się pod nim łąki, pola, lasy, jest zdecydowanie najpiękniejszy. Obserwowanie tego widoku z werandy białego, wiejskiego domostwa, trzymając w ręce kubek pełen kawy, napełnia mnie spokojem.

Nastał nowy dzień i kto wie, co że sobą przyniesie.

Jest kilka minut po szóstej. Wszyscy domownicy jeszcze głęboko śpią. Gdy schodząc na dół, mijałem sypialnię małżonków, słyszałem ciche pochrapywanie łucznika. Wczorajsze, wieczorne kopanie piłki z Wandą i jego dzieciakami wykończyło go bardzie niż niejedna bitwa. Podsumował ten fakt dwoma słowami, przykładając dłoń w miejscu swojego obolałego krzyża.

"Starzeję się."

To ja ma już sto lat na karku. To ja powinienem narzekać na bolące kości, a nie trzydziestokilkuletni Clint. Powiedziałem mu to wprost, kiedy okryty szlafrokiem wchodził po schodach, z zamiarem położenia się już do łóżka. Spojrzał wtedy na mnie jak na szczeniaka, nie mającego bladego pojęcia o życiu.

"Za to ja mam dwójkę dzieci. Doczekasz się swoich, wtedy pogadamy."

Po chwili zastanowienia, chciałem mu przyznać rację, ale już był na górze. Mało wiem o rodzicielstwie, ale z pewnością wiem o nim znacznie więcej, niż te dwa tygodnie temu. Jednym z moich ulubionym zajęć, podczas pobytu tutaj, jest obserwowanie jak Państwo Barton zajmują się swoimi dziećmi.

Z jaką dbałością poprawiają swojej córce włosy. Z jakim zainteresowaniem pomagają jej wybrać stój dla jej ulubionej lalki na dzisiejszy dzień. Jak pozbywają się rodzynek z jej porcji musli, ponieważ ich nie lubi. Patrzyłem jak Laura przykleja plaster na jej zdarte kolano, uprzednio delikatnie je całując, aby przestała płakać. Obserwowałem ukradkiem jak uczą Coppera przyrządzania sobie podstawowych dań i składania ubrań w idealną kostkę.  Przyglądałem się ich dumie, gdy po raz pierwszy puszczał samodzielnie zrobiony przez siebie samolot, który wzniósł się pod same chmury. Słuchałem, jak oni uważnie słuchali o jego planach zastania inżynierem lotniczym, podczas zmywania naczyń po obiedzie. 

Dość szybko zrozumiałem, dlaczego to miejsce jest tak wyjątkowe. Dlaczego każdy, łącznie ze mną, czuje się tu tak dobrze i bezpiecznie. Dlaczego, mimo iż każdy dzień tutaj wygląda prawie tak samo, nie ma się ochoty go opuszczać.

Wypełnia je miłość. Czysta... Bezwarunkowa... Niezwykle silna miłość, którą darzą się wszyscy wzajemnie.

- Jak zwykle pierwszy na nogach?

Kobiecy głos przerywa moje rozmyślania. Nie muszę się obejrzeć, aby wiedzieć do kogo należy. Ma bardzo wyraźny akcent.

- Za to ty jak zwykle wczoraj położyłaś się ostatnia.

Wanda siada tuż obok niego na drewnianych schodach w górę tarasu. Włosy ma złapane w niski kucyk u podstawy głowy. W ręku trzyma swój tymczasowy, oczywiście czerwony kubek, prawdopodobnie wypełnimy herbatą. Nie należy do kawoszy. 

- Skąd wiesz? - pyta, dmuchając ostrożnie na zawartość swojego kubka.

- Słyszałem jak wychodzisz i wchodzisz do domu. Ściany są cienkie, a ty masz pokój pode mną. 

Zerkam na nią. Wygląda na zakłopotaną. 

- Przepraszam, jeśli...

- Nie - kręcę głową. - Nie spałem jeszcze. Kończyłem czytać "Ostatni bastion umysłu", jak mi poleciłaś.

AGENTKA - "Uzależniona od ciebie" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz