Pola
Nigdy nie podejrzewałam, że Marianna zna się na sztuce. W teatrze, spektakl tak ją pochłonął, że cały czas siedziała, bez mrugnięcia okiem. Co było całkiem zabawne. Wieczór w jej towarzystwie, naprawdę okazał się miłym doświadczeniem. Podczas, kolacja gosposia krytykowała wszystkie potrawy, jakie nam przyniesiono, uśmiałam się przy tym, jak dziecko. Opowiadała mi, też dużo historii z życia Julia i Pedra. Z każdym nowym wspomnieniem, było mi ich żal, to co musieli w życiu przejść doprowadzało mnie, o gęsią skórkę. Nie mogłam zrozumieć, jak własny ojciec może, tak nienawidzić własnych dzieci. Ja opowiedziałam, jej o swoim życiu. W porównaniu do męża i jego brata, moje doświadczenia są niebem. Tato, nigdy nie traktował mnie źle, mama była bardzo opiekuńcza, tylko Sofia miała zawsze dziwne pomysły, które zazwyczaj kończyły, się źle.
Po wyjściu z restauracji, czekał na nas jeden z ochroniarzy, obok auta. Było, już dość późno, więc mogłyśmy wracać do domu. Tęskniłam, za Juliem, chciałam się znaleźć w jego ramionach. Gdy, weszłyśmy do samochodu, nagle drzwi się zamknęły, uniemożliwiając nam wyjście. Obok ochroniarza usiadł, drugi mężczyzna. Auto przyśpieszyło, jadąc w zupełnie innym kierunku, niż znajdowała się posiadłość. Marianna spojrzała, na mnie przerażona, pytającym wzrokiem. Sama, nie wiedziałam co się dzieje. Jechaliśmy dobrą godzinę, aż w końcu zatrzymaliśmy, się w zupełnie obcym mi miejscu. Mężczyzna, który miał nas chronić, wyszedł z auta jako pierwszy, mówiąc coś do drugiego. Drzwi się otworzyły.
- Wysiadać! - czułam, że strach zaczyna ogarniać moje ciało, nie pewnie wysiadłam, podając swoją rękę Mariannie. Mężczyzna założył nam worki na głowy, ręce związał i prowadził w jakieś miejsce.
Słyszałam krzyki Marianny, która próbowała walczyć, jednak nie trwało to zbyt długo. Poczułam ukłucie w ramie, a po chwili mój świat ogarnęła ciemność,
***
Poczułam silny cios w twarz, dzięki któremu odzyskałam świadomość. Byłam w jakimś, chyba pustym magazynie, obok mnie siedziała gosposia, z głową wiszącą w dół. Czułam straszny ból w nadgarstkach, moje ciało nie chciało mnie słuchać. Nie wiedziałam, co się dzieje, od razu do mojej głowy wkradały, się wspomnienia o Sofii.
Bum! i znowu, kolejne uderzenie tylko, że tym razem w brzuch. Krzesło, na którym siedziałam przewróciło się, razem ze mną. Ledwo mogłam mrugać, z moich ust wydobył się cichy szloch.
- Czego, kurwa beczysz? - usłyszałam, jakiś męski, zimne głos. Moje łzy leciały, coraz szybciej.
- Pytam, o coś! - ała, znowu kolejny cios. Na ustach poczuła metaliczny smak.
- Zostaw ją! - nagle Marianna zaczęła krzyczeć, na tego bydlaka.
- Kto ci się, kurwa pozwolił odezwać ? - mężczyzna odwrócił, się ode mnie, zwracając swoją uwagę na gosposię.
- Masz, ją zostawić. Chyba nie każesz mi, się powtarzać? - Marianna starała, się być odważna.
- A, kim ty do chuja jesteś, aby wydawać mi rozkazy?
- Dla ciebie nikim, ale jej będę chronić, tak długo jak żyję.
- Wzruszające. Pokazał bym, ci jak łamie się ludzi, jednak obawiam się, że nie będzie ci to dane, STARUCHO! - wyciągnął broń za paska i jednym strzałem, zabił moją Mariannę.
- NIEEEEE!!!! - krzyczałam ile sił. Boże, co on zrobił, co na to Julio? Gdzie jest mój mąż? Moje krzyki, nie trwały za długo, zabójca gosposi podszedł do mnie i zaczął kopać na przemian, po brzuchu i twarzy. Znowu ciemność, jednak lepsze to, niż ból który czułam.
Julio
Patrzyłem, na zdjęcie Poli, była pobita, na jej twarzy płynęła świeża krew. Nie wiedziałem, jakim cudem ktoś mógł ją porwać, przecież nie jechała sama. Moje auto zostało namierzone, gdzieś w bocznej uliczce. Ten, kto to zrobił musiał, to planować od, jakiegoś czasu. Byłem wściekły, nie wiedziałem co mam zrobić. Nigdy, nie chciałem, aby ktoś wziął moją żonę za cel. Kazałem Mendozie siedzieć z dupą, przy mnie, nie mogłem pozwolić mu odejść. Jeżeli to jego sprawka, przynajmniej będę miał go pod ręką.
- Julio. - Poszedł do mnie mój brat, unikając mojego wzroku.
- Co?
- Następne zdjęcie, musisz to zobaczyć. - bałem się, co mogę zobaczyć. Jeżeli Bóg istnieje, to właśnie w tej chwili się do niego modliłem, aby na zdjęciu nie było Poli. Jak, ja nie znoszę bezsilności.
- O kurwa. - wyszeptałem. To była Marianna, a raczej to co z niej zostało. Leżała na podłodze, bez życia. Z każdym zdjęciem robiło, się coraz gorzej, każda jebana sekunda, mogła oznaczać, śmierć dla mojej kobiety.
- Mówiłem, że z tego tak łatwo się nie wychodzi. Ale, ty musisz, być mądrzejszy. - nagle Mendoza raczył, się odezwać. Podszedłem do niego szybkim rokiem i nim zdążył, coś jeszcze powiedzieć uderzyłem, go z całej siły w twarz.
- Ty, stary chuju, powiedz mi w końcu, co się dzieje. Gdzie jest, moja żona? Co, o tym wszystkim wiesz?! - stary zamiast mówić, zaczął się śmiać w głos. Poprawiłem uderzenie, z drugiej strony.
- Myślisz, że w ten sposób jej pomożesz? - powiedział, wypluwając krew z ust.
- Nic nie myślę, ale dla własnego dobra, powiedz mi co wiesz. - mój demon, aż się prosił, aby mógł w końcu wyjść na zewnątrz.
- Jesteś w błędzie, myśląc że mam z tym, coś wspólnego. - on się, nadal uśmiechał.
- A, ja jednak myślę, że mam racje.
- Nigdy nie dorównasz swojemu ojcu! On, za swoją słabość zapłacił wysoką cenę. Zresztą, jak widać, historia lubi się powtarzać.
- Wiesz, że nie jestem nim i nigdy nie będę! - co, do chuja ma wspólnego z tym mój ojciec?
- Wiem, że nim nie jesteś i uwierz mi, że to jest właśnie twój błąd. - niech to szlag! A, jak się mylę i to nie wina Mendozy? Kurwa, po raz pierwszy od jakiegoś czasu, nie jestem niczego pewny.
- Julio chyba, znaleźliśmy Pole. - Pedro nagle przerwał, moją wymianę zdań ze staruchem. Serca na chwile, właśnie przestało mi bić. Odwróciłem się, w stronę brata, patrząc na niego z nadzieją
- Jak, gdzie? - chciałem wierzyć w to, że nic jej nie jest.
- Chodź, musimy jechać. - powiedział spokojnym głosem, podążając w stronę drzwi.
CZYTASZ
Złączeni w czasie. Tom 1
RomansaOd małego Julio był uczony aby nie okazywać uczuć tego, że co jest słabością szybko mija. Nikt, nigdy nie ukazał mu żadnej litości i troski, to on sam musiał po stracie jedynej osoby, którą kochał w życiu nauczyć się dbać o siebie, a jego przyszłość...