Rozdział 74.

271 37 1
                                    

Zatrzymali się na wąskiej leśnej drodze, której Maja prawie nie dostrzegała, mimo tego, że dopiero zbliżało się południe. Ciemne chmury zakryły niebo tak ciasno, że las wyglądał na mroczny i opuszczony jak podczas zmierzchu.

– Idziemy – rozkazał Fryderyk i pokazał jej nóż.

Zastanawiała się, czy zacząć uciekać. Jakie miała szanse w porównaniu z bratem? Odpowiedziała sobie natychmiast: żadnych. Fryderyk trenował boks, a poza tym regularnie uprawiał jogging i miał kondycję olimpijskiego maratończyka. Ona większość dni spędzała leżąc przed komputerem i wpychając w siebie niezdrowe żarcie na wynos, często po terminie przydatności do spożycia.

Skierowali się między drzewa.

– Dlaczego? – wyrwało jej się zanim zdążyła ugryźć się w język.

Miała wrażenie, że śni. Spędziła u boku brata tyle lat. Dobrych lat. I nigdy nawet w najśmielszych fantazjach nie podejrzewała go o tę drugą twarz. Fryderyk zaśmiał się pobłażliwie.

– Czy wszystko musi mieć powód? – odpowiedział pytaniem nie zaszczycając jej spojrzeniem.

Zastanawiała się, czy ją potnie, a później zacznie gonić napawając się jej strachem.

– Jesteś sadystą – oceniła bez ogródek. – Podniecało cię, gdy umierały?

Powietrze znów przeszył lodowaty śmiech.

– Pewnie zastanawiasz się, czy ty też rozpalisz we mnie zwierzęcą chuć.

Skrzywiła się. Potknęła się o wystający konar i na chwilę straciła równowagę. Złapała się drzewa i dłoń rozerwał jej przeszywający ból. Odsunęła od siebie myśli o sygnałach dochodzących ze zranionej ręki. Jej umysł domagał się wyjaśnień. Chciała zrozumieć. W ostatniej, rozpaczliwej próbie pozostania sobą, pragnęła tylko tego, żeby poznać powód.

– Dlaczego? – powtórzyła.

Fryderyk popatrzył na nią przelotnie i dotknął zwisających gałązek tak delikatnie, jakby pieścił bańkę mydlaną.

– Sądzę, że nie będziesz miała okazji tego nikomu powtórzyć, więc zrobię dla ciebie wyjątek – odrzekł rozmarzonym tonem i podszedł do niej na odległość wyciągniętej ręki. Odsunęła się automatycznie, co znów wzbudziło w nim wesołość. – Poza tym, mieszkaliśmy kiedyś w jednej macicy. Należą ci się pewne wyjaśnienia – dodał porozumiewawczo.

Maja się nie odzywała. Skupiała się wyłącznie na tym, by przeć do przodu.

– Przede wszystkim, Majek – zaczął, a ona drgnęła słysząc zdrobnienie. – Nie byłaś na mojej liście. Jesteś ostatnią osobą, którą miałbym ochotę tutaj przywieźć. Polowałem na kobiety z marginesu, a nie na wykształcone panny z dobrego domu. Zawiodłaś nas wszystkich kilkoma występkami, ale miałaś jeszcze szansę wyjść na prostą.

Od razu uderzył ją czas przeszły użyty w kontekście jej możliwych dokonań.

– Widzisz, siostrzyczko – kontynuował najspokojniej na świecie. – Przez wiele lat żyłem pod ogromną presją. Już jako dziecko stawiano mnie na piedestale, a ja robiłem wszystko, żeby sprostać coraz to wyższym wymaganiom. Po raz pierwszy zorientowałem się w czym leży klucz do mojego sukcesu szesnaście lat temu. Ojciec zabrał nas na polowanie, pamiętasz?

Nie wznowił opowieści aż nie przytaknęła. Odwróciła się przez ramię. Samochód zniknął jej z oczu, a nie potrafiła ocenić pozycji ukrytego w chmurach słońca.

– Miałaś tylko dziewięć lat. Pamiętasz nieszczęśliwy wypadek z udziałem tej rudej córki pułkownika Krzywonia?

Wstrzymała oddech. Oczywiście, że pamiętała. Dziewczynka zniknęła ojcu z oczu na dwie minuty i nigdy więcej nikt jej nie widział.

POLOWANIE  - kryminał (+18) [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz