Rozdział 55.

307 38 8
                                    

Złapali przynętę.

Odkryli drugie ciało i uznali, że dzięki skrupulatnie przygotowanym śladom znajdą wszystkie odpowiedzi. Mieli ułatwione zadanie. Miłosz siedział już w areszcie. Ziarno nieufności zostało zasiane. Teraz musiał je tylko pielęgnować tak długo, by wyrosło w potężnego chwasta zatruwającego umysły śledczych.

Nie mógł przewidzieć całej kaskady wydarzeń, którą wywołał doktor Pietrzak w momencie, w którym odnalazł ciało tamtej dziwki, ale mógł kontrolować straty. Wątpił, by policja kiedykolwiek zdołała połączyć wszystkie kropki i ujrzała pełny obraz. Mieli za mało danych. Za mało informacji. A większość tropów prowadziła donikąd.

Pochwalił się w duchu, że przygotowania do tego momentu zaczął już dwa lata wcześniej. To wtedy zabił po raz pierwszy. Wpadł w panikę, gdy ambitna policjantka z Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób prawie do niego dotarła. Uświadomił sobie, że jeśli kiedykolwiek będzie chciał powtórzyć swój wyczyn, będzie musiał znaleźć kozła ofiarnego, który przyjmie na siebie rolę sprawcy.

Miłosz Kasprzak nadawał się do tej roli idealnie. Rozpieszczony synalek bogatych rodziców, samozwańczy biznesmen i żigolak nagrywający filmy pornograficzne z udziałem zwykłych szmat. Ktoś, kto nie przystawał do społeczeństwa i wydawał się co najmniej odrażający. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w dowodowej grze wcale nie chodziło o prawdę i fałsz, ale o grę pozorów, teatr i umiejętność przedstawienia swojego stanowiska w taki sposób, by publiczność w nie uwierzyła.

Nie przypuszczał jednak, że policja tak ostrożnie podejdzie do podrzuconych dowodów. Niczym psy Pawłowa nauczone przezorności, obwąchiwali zostawione ślady, ale nie odważyli się trącić ich nosem. Spodziewał się, że gdy tylko śledczy odkryją odciski palców Miłosza Kasprzaka na portfelu ofiary, obwieszczą swoje zwycięstwo we wszystkich mediach, a później wytoczą mężczyźnie proces i spiszą na straty.

Jednak w internecie panowała cisza. Pojawiły się co prawda wzmianki o drugim zabójstwie, ale media nie rozpisywały się tak chętnie o seryjnym mordercy jak to miało miejsce w pierwszym przypadku. Brakowało im dowodów, a leniwy naczelnik wydziału nie ruszał tyłka sprzed telewizora, choć powinien stawić się na stanowisku i zakończyć tę farsę zwaną śledztwem, zwołać konferencję i zniknąć za murami komendy.

To tylko poprawiłoby jego wizerunek. Marzył przecież o tym, by piąć się w górę. A nic nie działało lepiej na awans społeczny, niż głośna, ekspresowa sprawa brutalnego zabójcy rozwiązana przez skromnego szeryfa.

Wiedział, dlaczego naczelnik zwlekał z odtrąbieniem sukcesu. On wcale nie był go pewien. To musiała być wina tego cholernego komisarza. To on drążył za głęboko, szukał w miejscach, w których nie powinien szukać i z całą mocą wątpił w winę Miłosza. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, gdy usłyszał, że nadgorliwy policjant został oskarżony o napaść seksualną przez tę samą młodą policjantkę, która niegdyś prawie wpadła na jego trop. Historia zataczała piękne koło, a wszystkie puzzle powoli wpadały na swoje miejsce.

Z wyjątkiem jednego.

Cholerny gliniarz wpadł na trop Eugeniusza Piotrowiaka. A stamtąd wiodła prosta droga do niego. Miał nadzieję, że stary wieśniak zaszył się gdzieś w lesie i nie zamierzał wyjść ze swojej dziupli dopóki wszystko nie ucichnie. Wydawało mu się, że nie zostawił żadnych śladów na posesji Piotrowiaka. Przekazał mu ostatnio sporą ilość pieniędzy. Czy mężczyzna gdzieś ją ukrył? A może trzymał na widoku w obrzydliwej, śmierdzącej zjełczałym masłem kuchni?

Nie mógł ryzykować.

Spojrzał na rozpadającą się chałupę wybudowaną ponad sto lat temu. Budynek przetrwał obydwie wojny światowe, bombardowania Niemców, głód, biedę i niedbalstwo właścicieli. Ale nie mógł się przeciwstawić sile drapieżców. Pruski mur kruszył się złowieszczo, a drewniane belki utrzymujące konstrukcję w pionie obiecywały ułatwione zadanie.

Uśmiechnął się do siebie.

Musiał zniszczyć ostatnie ogniwo łączące go ze śledztwem. Oblał ścianę benzyną. Opary paliwa wypełniły mu nozdrza. Poczuł nadchodzące podniecenie. Opróżnił cały dwudziestolitrowy kanister i poszedł po następny. Chciał mieć pewność, że po dziurze wypełnionej smrodem i ekskrementami nie zostanie nic prócz zgliszczy, wśród których policja będzie błądzić niczym dziecko we mgle.

Powtórzył czynność. A później jeszcze raz, i jeszcze.

Wyłożył cały zapas paliwa z bagażnika. Zatrzymał się przy oknie pokoju matki Piotrowiaka. Miał nadzieję, że policjanci odeskortowali ją do hospicjum czy innej umieralni przeznaczonej dla próchen jej pokroju.

Wyciągnął zapałki z kieszeni spodni. Przesunął różową główkę po drasce. Iskra pojawiła się na chwilę, ale zaraz zgasła. Powtórzył próbę. Tym razem drewienko zapłonęło agresywnie ogrzewając mu twarz wątłym płomykiem. Rzucił ją w kałużę benzyny.

Zachodnia ściana momentalnie zajęła się ogniem. Po chwili płomienie lizały już całą elewację trzaskając wesoło. Popatrzył jak drewno łapie temperaturę i pierwsze deski poddają się żywiołowi. Wyszczerzył zęby. Zapach paliwa łaskotał płuca, a poświata ognia sprawiła, że gwiazdy przestały być widoczne.

Napawał się tym widokiem kilkanaście minut, a później zniknął w leśnym gąszczu bezszelestnie niczym cień. 


_________

Mam nadzieję, że rozdział Ci się podobał. Jeśli uważasz, że historia jest warta polecenia - zagłosuj! Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii.

Daj znać, co o tym myślisz!

Uściski, NW 

POLOWANIE  - kryminał (+18) [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz