-Daryl...
-Trzech przed ogrodzeniem. - Do pokoju wparowała jakaś blondynka, kolejna której nie miałam okazji poznać.
Daryl szedł w jej stronę zakładając koszulkę i biorąc po drodze kuszę. Zostawił mnie z ciepłem na policzku.
-Zaraz wrócę i skończymy spisywać ten plan. - Jaki plan? Chyba faktycznie sprowadzanie tu ludzi nie jest w jego typie, a tym bardziej na kolacyjki.
Jednocześnie chciałam i nie chciałam trochę pobuszować po tym biurze. Pewnie dowiedziałabym się wielu ciekawych spraw, ale wolę nikomu nie podpaść w pierwszy dzień pobytu tutaj.
Po prostu usiadłam przy stole oczekując na jego powrót. Nie trwało to długo, bo już kilka minut później wrócił odkładając kusze.
-Na co masz ochotę tym razem?
-Na ogórka kiszonego. - Spojrzał na mnie, ale wyjął z komody słoik. Chyba jestem w niebie. - Dlaczego taki jesteś?
-Jaki? - Odłożył wszystko co miał w rękach i stanął przodem do mnie.
-Proponujesz mi kolacje jednocześnie nie chcąc, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Jaki to ma sens? To zwykła kolacja.
-Pewnych rzeczy czasami warto nie wiedzieć.
-W zasadzie to jestem zmęczona. Pójdę się po prostu położyć. Przełóżmy to na kiedy indziej. A słoik oddam jutro. - Chłop mi w zasadzie nic nie zrobił, ale nie lubię takiego postępowania.
Położyłam się do łóżka, a już dosłownie po chwili zmożył mnie sen.
***
Rankiem obudziły mnie promienie słoneczne przebijające się przez okno. Nie miałam pojęcia, która jest godzina, ale nie chciałam zwlekać, bo wiedziałam że dzisiaj wyprawa. Więc wstałam, ogarnęłam na szybko włosy i wyszłam z domu, gdzie stały już 4 osoby, w tym Daryl.
-Spóźnianie się nie jest na miejscu. Tym bardziej jeśli chodzi o tak ważną wyprawę panno Collins. - Szorstki głos Daryla dało się poznać wszędzie.
-Po pierwsze, nikt mnie nie raczył poinformować o której jest wyjście. Po drugie to ja nawet nie mam zegarka. - Posłałam mu sarkastyczny uśmiech. Wychodzi na to, że ktoś tu jest strasznie zarozumiały.
Na szybko omówił jaki jest plan i już kilka chwil później byliśmy w drodze do samochodu. Był to taki mniejszy kamper, więc chyba liczyli na liczne zapasy.
-Masz. - Nick podał mi do ręki rewolwer. - Ma tylko 3 naboje, więc oszczędzaj.
-Dziękuję. - Uśmiechnęłam się w jego stronę. W końcu mogę użyć mojej kabury do odpowiednich dla tego celów.
Droga faktycznie nie trwała zbyt długo, bo na moje oko było to jakieś niecałe 15 minut. Nick został w środku w razie niespodziewanych problemów, a reszta z nas wyszła na zewnątrz w stronę samochodu.
-Jest kurwa zamknięte. - Daryl szarpał za drzwiczki, które na nasze nieszczęście były zamknięte. W sumie jeśli w środku faktycznie są zapasy, to nikt normalny nie zostawił by ich otwartych.
Podeszłam do przodu i otworzyłam drzwi od strony kierowcy, te były otwarte.
-O kurwa. - Ujrzałam jednego ze szwendaczy siedzącego przed kierownicą. Jeśli chcieliśmy się dostać na tyły to najprawdopodobniej była jedyna opcja. - No chodź tu.
Odsuwałam się powoli, aby ten mógł wypaść ze środka. Kiedy już to zrobił podeszłam i jednym zwinnym ruchem zmiażdżyłam mu głowę butem.
-Co to miało być?! Od czego masz do cholery jasnej pistolet?! - Daryl podszedł wyraźnie zdenerwowany.
-Miałam robić niepotrzebny hałas?
-Daryl wyluzj. Nic się nie stało. - Blondynka podeszła do niego i chwyciła za ramię. Ja w tym czasie wsiadłam do środka i znalazłam trzy pary kluczy, które przekazałam mężczyźnie. Niech on się męczy.
Po otwarciu ujrzeliśmy kilka kartonów żywności, wodę i parę pudełek naboi. Jednak się kurwa opłacało.
-Ej streszczajmy się. - Samuel wskazał dłonią na małą grupę szwendaczy kierujących się w naszą stronę. - W razie czego będę osłaniał, pakujcie.
Każdy wziął po kilka rzeczy i w miarę szybkim tempie udało nam się wszystko przepakować do naszego kampera.
-Dobra robota.
--------------------------------
CZYTASZ
You are my hope//Daryl Dixon
Teen FictionW świecie opanowanym przez apokalipsę zombie 22-letnia Harper Collins przypadkiem trafia do większej, bardziej rozwiniętej grupy, gdzie poznaje wiele osób- w tym Daryla Dixona. Jak potoczy się ich historia? Tego się przekonacie czytając. Historia je...