-Ręce do góry i bez żadnych numerów.- Usłyszałam głos za moimi plecami i poczułam chłód lufy pistoletu przy szyi.
Uniosłam ręce do góry tak jak kazał napastnik i kątem oka spoglądałam na Daryla czekając aż zrobi to samo. Mężczyzna był wściekły i niechętny do współpracy, ale koniec końców powtórzył moją czynność.
-A teraz powoli wstajemy i odwracamy się w naszą stronę.- W środku cała się trzęsłam, ale nie chciałam tego okazywać, dlatego z poważnym wyrazem twarzy odwróciłam się w stronę napastników i wtedy mnie zamurowało.
-Jasna cholera. To naprawdę Ty?
-Arturo.-Tylko tyle byłam stanie powiedzieć. Zmienił się odkąd ostatni raz go widziałam. Był szczupły, a teraz mocno przypakował. Zawsze obcinał się prawie na łyso, a teraz uczesany jest w samurajskiego koczka. Ale nadal miał dokładnie takie same błękitne oczy.
-Nie przypuszczałem, że moja malutka siostrzyczka przeżyje tak długo.- Opuścił broń i wyciągnął dłoń w moją stronę jakby chciał mnie poklepać po policzku, ale jednym ruchem przeszkodził mu w tym Daryl odpychając mnie do tyłu.
-Nikt nie pozwolił Ci się ruszać kolego.- Odezwał się drugi z napastników po czym uderzył Dixona w twarz, ale ten nawet się nie zachwiał.
-Philip.- Mój brat z tylnej kieszeni wyjął krótkofalówkę i odezwał się do niej.- Mamy dwóch. Niedługo będziemy z powrotem.
Mamy dwóch? Co to w ogóle ma znaczyć. Bałam się cholernie, bo nie wiedziałam co nas czeka i czego powinniśmy się spodziewać.
-Ręce za plecy.- Poczułam jak moje nadgarstki oplata metal od kajdanek. To nie może świadczyć o niczym dobrym. Pieprzony dupek.
***
Przez całą drogę mój brat zaczepiał mnie przeróżnymi głupimi komentarzami, na które starałam się nie reagować, mimo że bardzo miałam ochotę przywalić mu w twarz. Doszliśmy pod wielką, stalową bramę, za którą na szczycie stało dwóch uzbrojonych ludzi. Kiedy spostrzegli, że to ich ludzie jeden z nich kiwnął ręką gdzieś pod siebie i chwilę później zaczęła uchylać się brama.
O matko.
Moim oczom ukazało się miejsce, które wyglądało jak osiedle. Ogromne osiedle. Rzędy mieszkań, ulice, witryny sklepowe i przeróżne stoiska. A wśród nich przechadzali się ludzie z szerokimi uśmiechami. Zupełnie jakby apokalipsa nigdy tu nie dotarła. Spojrzałam na brata ze łzami w oczach. Tu jest idealnie.
Brama za naszymi plecami została zamknięta i wtedy uwolnili nas z kajdanek. Nareszcie. Stanęłam obok Daryla i spojrzałam na brata wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
-Możesz nam wytłumaczyć co się tu odpierdala? I co my tu robimy?- Odezwał się Daryl ze złością w głosie.
-Ale po co te nerwy. Witamy w naszych skromnych progach. Zaraz przyjdzie do was Henry, ale póki co usiądźcie tutaj i się nie kręćcie bez powodu.- Arturo wskazał na ławkę, która stała na przeciwko stoiska z owocami i warzywami.
-Twój brat nie wyglądał jakby się za Tobą stęsknił. - Odezwał się Daryl siadając obok mnie.
-Nawet nie liczyłam, że się tak zachowa. Zawsze był idiotą.
Spojrzałam przed siebie na wcześniej wspomniane stoisko. Obsługiwała je dziewczyna mniej więcej w moim wieku, w uroczym fartuszku, na którym naszyte było imię "Molly". Przed stoiskiem stała kobieta, może kilka lat starsza ode mnie, która kładła warzywa do torby przewieszonej przez ramię, a na końcu podała tej drugiej dwa banknoty. Mają pieniądze. Jest tu tak dziwnie, a za razem daje mi to wszystko takie przyjemne uczucie, że nawet przez moment przeszło mi przez myśl, że może dobrym pomysłem byłoby tu zostać.
-Witam was. - Podniosłam głowę, aby spojrzeć na wysokiego mężczyznę ubranego w elegancki garnitur. - Nazywam się Henry Blake. Zapraszam was ze mną.
Szliśmy za nim aż do końca jednej z ulic i stanęliśmy przez budynkiem, który różnił się od pozostałych. Był zdecydowanie większy i z zewnątrz wyglądał na naprawdę drogi.
-Panią poproszę ze mną, a Pan niech tu poczeka razem z moim asystentem. -Uśmiechnął się do mnie, po czym wskazał na zbliżającego się Arturo. Dziwnie widzieć brata, który był nieobecny przez jakieś osiem lat.
Weszłam za mężczyzną do pomieszczenia, które wyglądało jakby było zaprojektowane dla kogoś na wzór króla. Pełno obrazów w złotych ramach, różne posągi i drogie naczynia.
-Usiądź proszę. - Wskazał dłonią na krzesło, a sam usiadł za biurkiem na przeciwko mnie. - Pani imię i nazwisko?
-Harper Collins.
-Skąd Pani pochodzi?
-Proszę mi mówić po imieniu. Czuję się staro. - Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-W porządku. Skąd pochodzisz?
-Z Atlanty. - Każdą moją odpowiedź zapisywał na kartce w jakimś segregatorze.
-Stan cywilny?
-Panna.
-Co robiłaś przed wybuchem epidemii? Gdzie pracowałaś i w ogóle?
-Byłam na pierwszym roku w collegu. Nie zdążyłam pójść do pracy.
-Jaki kierunek?
-Dziennikarstwo. Ale teraz wiem, że nie chciałam z tym wiązać przyszłości. Potrzebowałam po prostu pieniędzy.
-Rozumiem. W takim razie jakieś zainteresowania? Coś robiłaś w wolnym czasie?
-Śpiew się liczy? - Kiwnął twierdząco głową. - No to śpiewałam.
***
-Właśnie was szukałem! - Usłyszałam krzyk brata za moimi plecami, kiedy razem z Darylem rozglądaliśmy się po tym miejscu. - Tu są klucze do waszych mieszkań i kartki z przydziałami. - Podał nam po kopercie. - Ty masz 16, a Ty koleś 28.
-Chyba żartujesz. Zakwateruj nas razem.
-Nie będziesz z tym gościem w jednym pokoju. Nie podoba mi się. - Odrzekł lekceważącym głosem.
-Nagle Ci się zachciało być dobrym starszym bratem? - Zakpiłam.- I to nie Tobie on ma się podobać. - Chwyciłam dłoń Dixona i wyminęłam Arturo. Nie wierzę, że naprawdę łącza nas więzy krwi.
Krążyliśmy w kółko próbując poszukać któregoś z naszych mieszkań, ale było ich po prostu od cholery, dlatego zajęło nam to więcej czasu niż przypuszczaliśmy. Jako pierwsze znaleźliśmy pomieszczenie z numerem 28, dlatego właśnie tam zdecydowaliśmy się spędzić dzisiejszą noc.
"Uprzejmie informuję, że Pani Harper Collins została przydzielona jako śpiewak na cotygodniowych piątkowych bankietach.
Z poważaniem
Henry Blake."-To są pieprzone jaja. Przecież nawet nie chcemy tu zostać. - Zgniotlam w dłoniach list. - A Ty co masz?
-Mam pilnować porządku na ulicach.
-O mój Boże. Dadzą Ci chociaż strój policjanta? - Zaśmiałam się za co oberwałam zgniecioną w kulkę kartką.
-Jutro stąd spadamy.
-Zdecydowanie. - Odpowiedziałam zdejmując buty.
***
-Musi im się powodzić skoro w pokojach są dwuosobowe łóżka. - Zagadałam leżąc przy ścianie i patrząc na siedzącego przy łóżku Daryla. - A Ty czemu się nie kładziesz?
-A czujesz się tu bezpiecznie?
-Nie do końca.
-To właśnie dlatego się tu nie kładę.
-Będziesz moim bodyguardem?
-Coś w tym stylu. - Odpowiedział z delikatnym uśmiechem zakładając dłonie za głowę.
-W takim razie ja będę Twoją asystentką.
**********
CZYTASZ
You are my hope//Daryl Dixon
Fiksi RemajaW świecie opanowanym przez apokalipsę zombie 22-letnia Harper Collins przypadkiem trafia do większej, bardziej rozwiniętej grupy, gdzie poznaje wiele osób- w tym Daryla Dixona. Jak potoczy się ich historia? Tego się przekonacie czytając. Historia je...