"Odbierzemy to jako komplement"

92 4 0
                                    

-Kto oprócz waszej dwójki wie?- Spytał mężczyzna.

Gregory siedział za biurkiem, ja siedziałam po drugiej stronie, natomiast Daryl stał za moimi plecami trzymając kuszę w gotowości.

-Nikt. I jeśli chcesz, żeby tak zostało to teraz powiesz nam wszystko. Bez żadnych numerów.

-Jesteście bardziej cwani niż by się mogło wydawać.

-Odbierzemy to jako komplement.- Daryl dosunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.

-Całe to miasteczko wyjechało od razu po rozpoczęciu apokalipsy, więc ja i Henry stwierdziliśmy, że stworzymy to miejsce. Było dobrze, do czasu jak nasze opinie się poróżniły. On chciał tworzyć otwarte miasteczko dla ocalałych, a ja zamknięte osiedle dla wybranych. Między nami było na tyle źle, że pewnego dnia po prostu go zastrzeliłem. Przejąłem jego imię i posiadłość i nikt miał się o tym nie dowiedzieć.

-Zabiłeś człowieka z zimną krwią, po czym mianowałeś się burmistrzem. Powinieneś dbać o bezpieczeństwo mieszkańców, a tak naprawdę byłeś dla nich zagrożeniem. Co jeśli ktoś działałby w sposób, który Ci się nie podoba? Też byś go zabił?- Preston wypuścił głośno powietrze.- Po co w ogóle ta zmiana nazwiska. Przecież nikt by nie wiedział, że nie jesteś prawdziwym Henrym.

-Henry był rzeczywistym burmistrzem tego miasteczka. Imponowało mi to i chyba chciałem być taki jak on. Przedstawiałem się jako Henry od samego początku, więc po czasie nie mogłem się wycofać. Zrobiłem zbyt dużo dla tego miejsca, żeby to stracić przez własną głupotę.

-Bardzo szybko Ci się udało rozwinąć to miejsce.- Wtrącił się Daryl opierając się jedną dłonią o moje kolano.- Mieszkania, prąd, woda, sklepy, cywilizacja. Jak to zrobiłeś?

-Większość budynków była nienaruszona, dzięki czemu byłem już kilka kroków do przodu. Mieliśmy generatory, więc na początku szukaliśmy do nich paliwa, a potem sami je produkowaliśmy. Woda jest pobierana z pobliskich jezior i stawów, wykopaliśmy podziemne rury. Wzmocniliśmy mury i bramę, dzięki czemu mam pewność, że mieszkańcy są bezpieczni.

-Nie są bezpieczni póki nie będą znali chociaż podstaw samoobrony. Co jeśli przyjdzie im się spotkać ze sztywnym? Albo zostaną ugryzieni? Będą wiedzieć co robić?

-Nie wychodzą poza mury, więc żadna z tych sytuacji ich nie spotka.- Zaczął pstrykać końcem długopisu, co powoli doprowadzało mnie do szału.

-A co jeśli coś stanie się wewnątrz?

-Czego wy nie rozumiecie?- Odłożył długopis z powrotem do kubka.- Nie wychodzą na zewnątrz, więc nic ich nie ugryzie, a co za tym idzie, nie przemienią się.

Spojrzałam na Daryla, żeby upewnić się, że słyszał to samo co ja. Oni naprawdę nie zdają sobie sprawy jak wygląda teraz prawdziwe życie. Żyją ze świadomością, że skoro nic ich nie ugryzie to jest bezpiecznie, a to wcale tak nie działa.

-Nie trzeba być ugryzionym, żeby się przemienić.- Głos zabrał Dixon, widząc że nie mam pojęcia jak zacząć ten temat.- Wystarczy śmierć naturalna. Jeśli mózg nie zostanie zniszczony w odpowiednim czasie to człowiek wraca do życia jako to coś. Dlatego tak bardzo nalegamy na tą obronę. Też chcemy się tu czuć bezpiecznie.

Podobał mi się taki stanowczy.

Henry siedział przez kilka minut i nie odrywał wzroku od jednego punktu. Intensywnie nad czymś myślał i chyba nadal nie docierały do niego słowa, które skierował do niego Daryl. Wstałam z krzesła i kilka razy obeszłam biuro zatrzymując się przy oknie. Miał stąd idealny widok na tą główną część dziedzińca. Wśród ludzi dostrzegłam Olivię i Arturo, którzy rozmawiali ze sobą jak starzy, dobrzy znajomi. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Mam nadzieję, że już go zaprosiła do siebie, ale mam jeszcze większą nadzieję, że on się zgodził.

-Zorganizuję tą samoobronę. Zamiast piątkowych bankietów. Pomożecie mi?- Odezwał się w końcu wstając ze swojego miejsca.

-Jasne. Ale koniec tajemnic.- Wyciągnęłam w jego stronę pięść, chcąc żeby przybił żółwika w ramach zgody.

Kiedy go przybił poczułam ulgę. To miejsce wydawało się być idealne, w końcu było tu wszystko co potrzebne do przeżycia. Ale może się zdarzyć tak, że wszystko szlag trafi i każdy będzie zdany sam na siebie.

***

-Harper!- Od razu po wyjściu z budynku usłyszałam i zobaczyłam biegnącą w moją stronę Olivię.- Porwę Ci ją na chwilę.- Tym razem zwróciła się do Daryla i odciągnęła mnie na bok.

-Co się stało?

-Umówiłam się z Arturo. Dziś wieczór.- Dziewczyna aż zapiszczała z radości.

-No to świetnie. Cieszę się bardzo.

-Ty powinnaś zrobić to samo.

-Co?- Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc co ma na myśli, ale zrozumiałam, kiedy wzrokiem wskazała na stojącego kilka metrów dalej Daryla.- Nie, przestań. Niby co mielibyśmy robić?- Spojrzała na mnie porozumiewawczo, za co dostała lekkiego kuksańca w ramię.

-No co. Możecie porozmawiać o czymś przyjemnym. Na przykład o was, dziewczyno, powiedz mu w końcu co do niego czujesz.

-To jeszcze za wcześnie.

-Za wcześnie?- Złapała się teatralnie za czoło.- A na pójście do łóżka nie było za wcześnie?

-Owszem, było.- Zrobiłam dłuższą przerwę szukając jakiejś solidnej wymówki.- Obiecałam Ci zaopiekować się dzieciakami.

-Załatwiłam już z Samanthą, że zostaną u niej.

O mój Boże. Czy jest coś o co nie zadbała? Zaczynam odnosić wrażenie, że jej bardziej zależy na tej relacji niż mi. Ale to może nawet lepiej, że mam taką własną doradczynię. Jeśli coś się dzieję biegnę z tym do niej. Albo do Daryla.

-W porządku. Zróbmy to.

***

Kończyłam się właśnie ogarniać i pozostało mi jedynie dokończyć ustawiać na stoliku. Zrobiłam biedniejszą wersję sałatki owocowej, pożyczyłam od Molly dzbanek, do którego wlałam wodę i wrzuciłam kilka listków mięty no i ogarnęłam też świeczki, ale z nimi miałam największy problem. Jedyna zapalniczka, którą posiadałam za cholerę nie chciała odpalić, dlatego zmuszona byłam zdać się na zapalniczkę Daryla, bo nie miałam czasu biegać i szukać innej. Poprawiałam włosy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.

-Hej.- Przywitał się ze mną wchodząc do środka.

Miał na sobie to co zwykle, oprócz kamizelki, dlatego poczułam się trochę głupio spoglądając na dół mojej sukienki. Ale on nawet w zwykłej koszuli i spodniach wyglądał świetnie, dlatego odrzuciłam tą myśl zamykając drzwi.

-Nie musiałaś.- Wskazał dłonią na stół.

-Wiem. Ale chciałam. Obiecałam Ci, że będzie przyjemnie, więc mam nadzieję, że to chociaż trochę załatwi sprawę.

-Preferuję inne przyjemności.- Powiedział to takim tonem, że poczułam ciarki na całym moim ciele.

Wyjął z kieszeni zapalniczkę i zapalił dwie stojące na stole świeczki, po czym odwrócił się w moją stronę. Poprawił włosy i zbliżył się do mnie na taką odległość, że nasze klatki piersiowe się stykały. Prawą dłonią założył kosmyk moich włosów za ucho i tą dłoń już zostawił na moim policzku, natomiast drugą dłonią sunął wzdłuż mojego kręgosłupa powodując przyjemne ciepło.

Nie potrafiłam dłużej. Zrobiłam pierwszy krok i złączyłam moje wargi z jego wargami.

**********


You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz