"Dobrze wiesz, że muszę to zrobić"

215 14 0
                                    

Siedziałam w zbrojowni wraz z Olivią oraz Alice, którym pomagałam segregować i liczyć broń. Przez ostatnie kilka dni myślałam o wiele za dużo, dlatego łapałam się każdej możliwej pracy, żeby tylko jak najmniej rozmyślać. Kiedy skończyłam wybrałam się na ogródek, żeby podlać warzywa, które tego potrzebowały. Kątem oka widziałam jak część naszych wraca z wyprawy. Kiedy tylko wysiedli z auta zrobił się szum i wszyscy poszli do pokoju zarządu. Od jakiegoś czasu też byłam jego częścią, dlatego nie podobało mi się, że zostałam wykluczona.

-Niedługo zacznie się ściemniać. Nie możemy ryzykować bezpieczeństwa kilku osób dla jednego człowieka. Dobrze o tym wiecie.

-Ale jeśli żyje to nie możemy go tam tak po prostu zostawić Daryl. Bądź człowiekiem.

Nauczyłam się, że podsłuchiwanie czyichś rozmów nie jest przyjemne, ale tym razem nie mogłam postąpić inaczej.

-Co tu się dzieje?-Wzrok wszystkich skierował się na drzwi, przez które właśnie weszłam.

-Co ty tu robisz?- Chłodny głos Daryla dotarł do moich uszu.

-Jestem członkiem zarządu, a na zebrania muszę się sama wpraszać. Mówcie co się dzieje.- Zamknęłam za sobą drzwi.

-Michael się nie pojawił. Rozdzieliliśmy się i po godzinie mieliśmy się spotkać przy aucie. Nie przyszedł. Czekaliśmy kolejną godzinę, ale nadal go nie było.- Drobna Amelia zabrała głos.

-Jadę po niego.- Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu.

Kiedy byłam już przy drzwiach zostałam złapana za ramię i odwrócona w stronę mężczyzny.

-Nie pojedziesz tam.

-Właśnie, że pojadę. Jestem mu coś winna.- Wpatrywałam się w twarz Dixona z pewnością siebie.

-Posłuchaj mnie na spokojnie.-Położył drugą rękę na moje drugie ramię.- Pojedziemy go poszukać z samego rana. Większą grupą. Ostatnio nie mieliśmy najlepszego kontaktu, ale jest częścią nas i też chcę go znaleźć Harper. Dobrze?

-Dobrze.- Głośno wypuściłam powietrze i wyminęłam mężczyznę, po czym poszłam do swojego pokoju.

To będzie długa noc.

*****

Przez pół nocy kręciłam się z jednego boku na drugi nie mogąc zasnąć. Nie mogłam wyrzucić z głowy Michaela, który sam musiał spędzać noc w ciemnym lesie. Mam tylko nadzieję, że udało mu się znaleźć jakiekolwiek schronienie.

Do kabury schowałam pistolet, a do kieszeni spodni wrzuciłam sztylet w pokrowcu. W drugą kieszeń schowałam kompas i do ręki wzięłam butelkę wody. Na ramiona zarzuciłam sobie cienką bluzę i wyszłam na zewnątrz.

-Nie mówiłeś przypadkiem, że pojedziemy większą grupą? Jest nas czterech.- Zwróciłam się w stronę Dixona widząc, że stoi tylko on, Simon i Emily.

-Nikt więcej się nie zgodził.- Odpowiedział lekceważąco jednocześnie każąc Simonowi siadać za kierownicą.

On jedyny był na tej wyprawie, dlatego wiedział mniej więcej gdzie powinien jechać. Daryl zajął miejsce pasażera, a ja razem z Emily usiadłyśmy z tyłu. Atmosfera między nami wszystkimi była dziwnie napięta i momentami robiło się to aż nieprzyjemne.

Po trochę więcej niż godzinie zajechaliśmy na jakąś polanę, na której wczoraj również zostawili auto.

-Twoje wczorajsze zachowanie było żenujące.- Odezwała się do mnie Emily, kiedy chwytałam klamkę, aby otworzyć drzwi. Posłałam jej pytające spojrzenie.- Nie potrafisz kierować ludźmi, a w zarządzie jesteś tylko dlatego, że sypiasz z Darylem.

-Co proszę?- Zaśmiałam się.- Po pierwsze to nie sypiam z Darylem. A po drugie, gdyby nie ja to by cię tutaj nie było.- Wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami.

Emily była pierwszą osobą, która do nas dołączyła. Większość grupy była za tym, żeby dać jej trochę prowiantu i odprawić z powrotem, ale ja byłam temu przeciwna. Miałam w głowie, że kiedy ja byłam na wykończeniu przyjęli mnie i traktowali jak swoją, dlatego nie potrafiłam sobie wyobrazić, że tak po prostu wyślemy tą dziewczynę na śmierć.

-Ja i Em pójdziemy w lewo, a wy weźcie prawo.- Odezwał się Simon wyjmując z bagażnika torbę z bronią. Chyba wyczuł, że była między nami krótka wymiana zdań i nie chciał pogarszać sprawy.

-Rozdzielmy się.- Zwróciłam się w stronę Daryla, kiedy zbliżaliśmy się do wejścia do lasu.

-Nie pozwolę ci iść samej.

-Dlaczego?

-Po prostu nie.

-Będę niedaleko, obiecuję. Tak możemy przeszukać więcej terenu.- Wyjęłam z kieszeni sztylet, który teraz mógł być potrzebny w każdym momencie.

Mężczyzna jedynie cicho westchnął i razem ze swoją kuszą ruszył w lewo, dlatego ja skręciłam w prawo. Szłam przed siebie szukając jakichkolwiek śladów ludzkich i co jakiś czas wołałam Mike'a po imieniu licząc, że się odezwie. Nagle zauważyłam rozbity namiot, a obok niego kamienie, które zapewne kiedyś okrążały ognisko. Mocniej ścisnęłam rękojeść sztyletu i jednym pewnym ruchem odsłoniłam wejście do namiotu. Moje nozdrza zaatakował smród, a moją nogę chwyciła jedna ręka sztywnego. Zanim zdążyłam wykonać jakiś ruch upadłam do tyłu, ale w ostatniej chwili udało mi się wyrwać nogę z uścisku szwendacza. Podniosłam się na nogi i wbiłam mu sztylet w czaszkę.

-Ty chory pojebie.- Szepnęłam sama do siebie wycierając ostrze w ubranie martwego. Ale teraz miałam przynajmniej pewność, że nie było tu Michael'a.

Otrzepałam się z kurzu i ruszyłam dalej przed siebie. Robiło się coraz później, a nie było śladu ani Michael'a ani też Daryla, którego jakimś cudem zgubiłam. Dotarłam do jakiejś bardzo zarośniętej polany, którą otaczały niskie drzewka. Gdzieś wśród traw słyszałam charczenie, dlatego miałam sztylet w gotowości. Sztywny wpadł w pułapkę na niedźwiedzie, dlatego po prostu leżał i wyciągał ręce moją stronę. Ale wtedy dostrzegłam złoty łańcuszek na jego nadgarstku i spojrzałam na jego twarz.

-O mój Boże.- Wypuściłam sztylet i zakryłam usta dłońmi rozpłakując się. Usiadłam bezsilna na trawie. To nie może być prawda.- Przepraszam. Tak mi przykro Michael.- Mówiłam do niego, mimo że dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że on już mnie nie rozumie. Głos łamał mi się z każdym słowem.- Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej. Może zdążyłabym ci pomóc.

Zaczął charczeć coraz głośniej i częściej i próbował się czołgać w moją stronę. Nic sobie z tego nie robiłam. Po prostu siedziałam i płakałam patrząc na niego. Wyjęłam z kabury pistolet i drżącymi rękoma wycelowałam w jego stronę.

-Dobrze wiesz, że muszę to zrobić.- Powiedziałam to bardziej do siebie niż do niego. Trzymałam palec na spuście i czułam jak coraz bardziej się trzęsę. Kiedy już miałam strzelać straciłam odwagę i opuściłam ręce rozpłakując się do reszty.- Nie dam rady. Przepraszam.

Opuściłam głowę w dół. Nie miałam na nic siły. Dlatego siedziałam i czekałam aż się do mnie doczołga i zrobi to co powinien. Chciałam, żeby to wszystko się skończyło.

-Co ty odpierdalasz?!- Usłyszałam przytłumiony krzyk Daryla i kiedy podniosłam głowę do góry zobaczyłam jego bełt wbity w głowę Mike'a, który już na dobre przestał się ruszać.- Musimy wracać Harper. On już nie żyje.- Mężczyzna złapał mnie w pasie i podniósł do góry stawiając na moich stopach.

-Zostaw mnie tutaj.- Wychrypiałam.- Chcę podzielić jego los.

-Chyba oszalałaś. Nie pozwolę ci zginąć.- Przewiesił sobie kuszę przez ramię, a mnie podniósł układając mnie sobie na swoich przedramionach.- Nie pozwolę ci zginąć Harper.

**********

You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz