"Nie mamy domu Collins"

177 14 2
                                    

Prawie dwie godziny chodziliśmy i błądziliśmy w lesie szukając miejsca, w którym zaparkowaliśmy nasze auto. Zgubiliśmy trasę i próbowaliśmy szukać czegokolwiek co już dzisiaj widzieliśmy. Ale to, że każde drzewo wyglądało tak samo wcale nam nie ułatwiało sprawy.

-Mam! - Krzyknęłam kiedy w oddali zobaczyłam znany mi już namiot, przed którym leżał sztywny z dziurawą głową.- Czyli musimy iść w lewo.

Daryl jedynie mruknął coś pod nosem i wyprzedził mnie idąc w podanym przeze mnie kierunku. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ze sobą żadnego sensownego zdania. Nie licząc tych, które powiedzieliśmy po dobiciu Mike'a. Było co najmniej dziwnie.

-To są jebane żarty! - Usłyszałam głos Daryla, dlatego przyspieszyłam kroku.

Odsunęłam gałęzie krzaków, abym mogła wyjść z lasu i zastałam pustą polanę. Nie było na niej samochodu. Zostawili nas. Jedyne co zrobili to zostawili ułożony z kamieni napis "przepraszamy". Wychodzi na to, że zrobili to celowo. Kopnęłam kilka kamieni i usiadłam obok nich chowając twarz w dłoniach. Nie chciałam okazywać złości, nawet nie miałam na to siły.

-Widać ślady opon. Chodź. Może ich dogonimy. - Mężczyzna złapał mnie pod ramię i próbował zmusić, abym wstała.

-Zostaw mnie! - Jego ucisk był coraz mocniejszy. - Nie mam siły. Chcę wrócić do domu. - Wyrwałam swoją rękę patrząc na jego twarz.

-Do domu?! - Zaśmiał mi się w twarz. - Nie mamy domu Collins. Nawet nie wiemy gdzie iść. Jesteśmy na tym zadupiu przez ciebie! Bo tak bardzo ci zależało, żeby go znaleźć! I znalazłaś! Ulżyło Ci? Nie on pierwszy nie ostatni co się zgubił i zginął. - Zaczął mówić spokojniej. - Powinnaś się przyzwyczaić. Więc jeśli się nie ogarniesz to będziesz następna, bo ja nie mam zamiaru się z tobą wlec.

-Wcale nie potrzebuje twojej pomocy wiesz?! Myślisz, że jesteś super twardy i każdemu możesz rozkazywać?! Świetnie poradzę sobie sama! - Wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę, z której przyjechaliśmy.

Przecierałam twarz z łez kiedy poczułam jak Daryl chwyta mnie jedną ręką w talii, a drugą wciska mi kusze w dłonie i odwraca idąc prosto na wlekącego się sztywnego.

-Skoro sobie sama świetnie radzisz to dalej. Pokaż co potrafisz Harper. - Pchał mnie coraz bliżej szwendacza, a ja ze stresu nie potrafiłam nawet podnieść kuszy do góry. Stałam z tym potworem prawie twarzą w twarz, kiedy Daryl mnie puścił i wbił mu nóż w czaszkę. - Gdzie ta twoja odwaga co?!

-Jesteś chory! - Rzuciłam mu kusze prosto w klatkę piersiową, którą bez problemu złapał jedną ręką.

Stałam przed nim pociągając nosem i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Dixon patrzył na mnie z pogardą szybko oddychając. Co on sobie w ogóle myślał? Że da mi broń, którą się nigdy wcześniej nie posługiwałam?

-Wracajmy. - Powiedział, ale kiedy znalazł się koło mojego boku przystanął i czegoś nasłuchiwał. Złapał mnie za dłoń i szybko ruszył w stronę lasu kładąc mnie na ziemię i osłaniając moje plecy swoją ręką.

Na polanę wjechał czerwony nissan, z którego chwilę później wysiadł chłopak i dziewczyna, na oko kilka lat starszych ode mnie. Daryl trzymał przed sobą kusze uważnie przyglądając się tej dwójce i był gotowy do ataku gdyby coś poszło nie tak. Mężczyzna cicho przewrócił się na plecy i z kabury wyjął pistolet, który wsadził mi w dłoń.

-Nie ma naboi, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Na trzy wychodzimy. - Wyszeptał i ponownie przewrócił się na brzuch.

Kiedy usłyszałam jak z jego ust słychać słowo "trzy" podniosłam się i z uniesioną bronią wyszłam przed siebie.

-Ej ej spokojnie. - Chłopak swoim ciałem zasłonił dziewczynę i oboje stanęli z rękami uniesionymi do góry. - Ja jestem Ben a to jest Samantha. Nie szukamy kłopotów. Szukamy bezpiecznego miejsca.

Na nadgarstku dziewczyny ujrzałam bandaż. Żadne z nich nie sprawiało wrażenia niebezpiecznego, dlatego opuściłam broń.

-Harper, a to Daryl. - Przedstawiłam nas widząc, że Dixon nie ma zamiaru zrobić ani tego ani opuszczenia kuszy. - Macie broń?

-Mamy noże. Skończyły nam się naboje i kończy nam się jedzenie. Paliwa zresztą mamy na maks 3 godziny drogi. - Odezwała się dziewczyna. Wyczuwałam w jej głosie strach i zmęczenie.

Spojrzałam na Daryla licząc, że zrozumie, że to on powinien teraz zacząć mówić. I widocznie załapał ten zamiar, bo przewiesił kusze przez ramię.

-Mamy obóz jakąś godzinę drogi autem stąd. Możecie dołączyć. Ale najpierw chcemy przejrzeć auto. Czy na pewno nie macie dodatkowej broni. - Na odchodne kazał mi wycelować w nich pistoletem, a on w tym czasie szperał w każdym kącie samochodu.

Samantha utrzymywała wzrok na czynach Daryla, natomiast Ben patrzył prosto w trzymaną przeze mnie broń ciężko przełykając ślinę. Ja sama się tym stresowałam, mimo że wiedziałam, że nie jest on naładowany. Nie miałabym odwagi zastrzelić kogoś żywego.

-Chcecie jechać? - Oboje jednocześnie pokiwali twierdząco głową dziękując nam za zaufanie.

Ben i Daryl siedzieli z przodu, a ja razem z Sam z tyłu. Ukradkiem zerkałam na jej nadgarstek mając nadzieję, że się porządnie mylę i ona nie jest ugryziona.

-To nie jest to co myślisz. - Odezwała się cicho zauważając, że jej się przyglądam. - Pocięłam się.

Pokiwałam tylko twierdząco głową czując się głupio z tą sytuacją. Odwróciłam głowę w stronę szyby widząc w międzyczasie, że Daryl przygląda mi się w przednim lusterku. Mijaliśmy pola, na których roiło się od sztywnych. Totalnie nie tęsknię za życiem na otwartym terenie. Ciągłe szukanie bezpiecznych miejsc potrafiło człowieka wykończyć. Nigdy nie wiedziałeś czy na drugi dzień obudzisz się cały i zdrowy.

-Jaki jest wasz obóz?

-Bezpieczny.

-A dużo was tam jest?

-Trochę.

Daryl nie był chętny do rozmowy i na pytania Bena odpowiadał jednym krótkim słowem, dlatego po kilku kolejnych po prostu odpuścił i jechał dalej słuchając poleceń gdzie ma jechać.

-Mamy tu dzieci, więc postarajcie się ich nie przestraszyć. - Powiedziałam zanim wysiedliśmy z samochodu, który zaparkowaliśmy na naszym terenie.

-Macie dzieci? - Samantha spytała z uśmiechem. Pokiwałam jej tylko twierdząco głową i wysiadłam z auta.

-Tak się martwiłam. - W moje ramiona od razu wpadła Olivia. - Gdzie Em, Simon i Michael? Co to za ludzie? I co to za auto? Co się stało? - Zasypała mnie pytaniami.

-Emily i Simon nas zostawili i odjechali. Mike nie żyje. A to Ben i Samantha. Dołączą do nas. Zaprowadź ich do pokoi Emily i Simona. - Dixon odpowiedział za mnie nie okazując przy tym żadnych emocji. Jakby w ogóle go to nie ruszyło.

Nowym osobom posłałam pokrzepiający uśmiech, żeby wiedzieli że bez obaw mogą iść razem z Olivią i dodałam, że rzeczy które mają ze sobą będą na nich spokojnie czekać w aucie.

-Dixon! - Krzyknęłam za Darylem, który szedł w stronę swojego pokoju. Odwrócił się do mnie i przystanął w miejscu czekając na to co powiem dalej. Ale nie powiedziałam nic. Zamachnęłam się i uderzyłam go w twarz, na co tylko trochę odwrócił głowę w prawo.

-Dobrze wiesz za co to.

**********

You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz