"Jesteś moją nadzieją"

103 5 0
                                    

-Oczywiście, że tak. Zawsze taki byłeś Arturo. Teraz nagle zachciało Ci się być dobrym bratem? Chyba trochę za późno nie sądzisz? Czemu Cię nie było kiedy Cię naprawdę potrzebowałam?- Wyrzuciłam w stronę brata zanim wyszłam na zewnątrz. Taka jest prawda.

Daryl chwycił mnie pod ramię i prawie że siłą wyciągnął za drzwi. Też widział, że atmosfera robi się aż zbyt napięta.

Miałam w planach miły wieczór. Mieliśmy wszyscy razem się dobrze bawić i rozejść się jako nowi najlepsi przyjaciele. Nie wyszło. Byłam załamana takim obrotem spraw. Żałowałam, że w ogóle pomyślałam, że to mogło wypalić.

-Nie musiałeś od razu tak wybuchać.- Odezwałam się do idącego przede mną Dixona.

-On zaczął.

-Mogłeś nie reagować. Mogłeś pokazać, że jesteś dojrzalszy.

-Miał mnie obrażać? Mówić jaki to jestem niedobry dla Ciebie? Staram się jak mogę, żeby było dobrze. Żebyś się czuła przy mnie dobrze i bezpiecznie.

-I dokładnie tak się czuję.- Stanęłam przed nim, ale ten bardzo szybko ponownie odwrócił się do mnie plecami.

Próbował ukryć, że czuje się z tym źle. Próbował ukryć łzy.

-Straciłem w swoim życiu wszystkich najbliższych.- Opuścił głowę w dół.- Nie chcę stracić też Ciebie. Nie dałbym rady Harper. Jesteś moją nadzieją.

Słyszałam jego szloch, który tak bardzo mnie bolał. On był dla mnie ważny, najważniejszy. Nie wyobrażam sobie, że teraz mogłoby go zabraknąć. Wtuliłam się w jego plecy obejmując go za ramiona .

-Daryl, obiecuję że mnie nie stracisz. Wiele dla mnie znaczysz i nikt ani nic tego nie zmieni.- Po chwili namysłu odważyłam się powiedzieć te dwa słowa, które od jakiegoś czasu zaprzątały mi głowę.- Kocham Cię Daryl takim jakim jesteś. Za Twoje zalety i wady, za Twoje humorki, głupie odzywki, złe dni, odburknięcia, dosłownie za wszystko.

-Przestań.- Powiedział cicho pociągając nosem.

-Nie Daryl. Musisz w końcu dostrzec jak bardzo wartościowy jesteś.- Ponownie stanęłam przed nim i zanim zdążył cokolwiek zrobić złapałam jego twarz w swoje dłonie.- Jesteś wspaniałym mężczyzną. Zrobiłeś dla mnie tak wiele, że nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie Ci się odwdzięczyć. Byłeś przy mnie zawsze, kiedy tego potrzebowałam. A kiedy chciałam być sama po prostu wychodziłeś. I właśnie takie drobne gesty doceniam najbardziej. Doceniam to, że po prostu Cię mam.

Stanęłam na palcach i złożyłam pocałunek na jego czole jednocześnie odgarniając opadające kosmyki jego włosów. Widząc jak kolejna fala łez spływa po jego policzkach, przyciągnęłam jego głowę do mojego ramienia i mocno objęłam. Zrozumiałam, że do życia potrzebujemy siebie nawzajem.

*****

-Gdzie są dzieciaki?- Spytałam stojącej na zewnątrz Samanthy, kiedy od jakiegoś czasu próbowałam bezskutecznie poszukać dzieci.

-Są z Olivią. Zaprowadziłam je rano, tak jak byliśmy umówieni.

-Olivia mówi, że ich dzisiaj nie widziała.

Zaczęłam się coraz bardziej denerwować. Wszystko we mnie drżało. Jedyne co w tej chwili robiłam, to odpychałam od siebie myśli o Will'u. Przecież nie mogło się tu stać nic złego.

-Arturo ich odebrał, bo Olivii nie było.

Jednocześnie poczułam wielką ulgę i wściekłość. Dzieci są tutaj, ale są gdzieś z moim bratem, który nie powinien się do nich zbliżać. Nie po tym, co ostatnimi czasy robi. Podziękowałam Samanthcie ruchem głowy i odeszłam, żeby odszukać moje zguby.

Chodziłam w kółko rozglądając się za tą trójką i w końcu ich znalazłam. Byli na jakiejś małej polance za kilkoma budynkami i kopali między sobą piłkę. Już z daleka widziałam jak dzieciaki dobrze się bawią. Widziałam ich uśmiechy i słyszałam śmiechy. Arturo zresztą też wyglądał, jakby był w swoim żywiole. Podbiegłam do nich, a dzieciaki od razu rzuciły mi się na szyję.

-Zagrasz z nami ciociu? Prosimy.- Dawno nie spędzałam z nimi wolnego czasu, dlatego uznałam, że teraz jest na to odpowiednia pora.

-Jasne. Tylko chwilkę porozmawiam z wujkiem.

Podniosłam się na proste nogi i podeszłam do brata, który stał z dłońmi opartymi o biodra.

-Nie możesz sobie tak po prostu zabierać dzieciaków. Martwiłam się, że coś im się stało.

-Zapomniałem powiedzieć Olivii, że ich biorę.- Przeczesał dłonią włosy.- Ale nawet dobrze, że przyszłaś. Niedługo jedziemy trochę patrolować okolicę, więc muszę się zbierać.

-Kto jedzie?

-Ja, Philip, Josh i Dixon.- Jego lekceważący ton głosu na słowo "Dixon" dało się wyczuć z kilometra.

Pokiwałam tylko twierdząco głową i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Arturo już obok mnie nie było. Świetnie.

-Pobiegnę tylko do wujka Daryla i za 5 minut jestem z powrotem, zgoda?- Dzieciaki pokiwały twierdząco głowami.- Tylko nigdzie same nie idźcie.- Powiedziałam na odchodne i szybkim krokiem ruszyłam w stronę dziedzińca.

*****

-Jesteś pewien, że to dobry pomysł, żebyście razem jechali?- Spytałam kusznika zanim ten wsiadł do samochodu.

-Nie wiem. Postaram się nie zrobić mu krzywdy.- Pacnęłam go lekko w ramię śmiejąc się.

-Uważaj na siebie.

-Ty też.- Przyciągnął mnie jedną ręką do siebie i mocno objął jednocześnie całując mnie w czubek głowy.

Mam nadzieję, że naprawdę się nie pozabijają.

*****

-Naprawdę macie jeszcze energie?- Spytałam dzieci siedząc na trawie i ledwo dysząc. Czułam się jakbym przebiegła maraton. I to dwa razy.- Bo ja to bardzo chętnie zrobiłabym przerwę.

-To chodźmy zbudować wieżę z klocków!- Zaproponował David i Lily bardzo się ten pomysł spodobał, dlatego od razu zostałam złapała za dwie ręce i ciągnięta do góry.

-No dobra. Ale kto zbuduje najniższą ten zgniłe jajo.- Dzieciaki chyba potraktowały to jak poważny konkurs, bo biegiem ruszyły w stronę domu.

Cieszyłam się widząc ich takich. Radość sprawiały im najdrobniejsze rzeczy, które oni traktowali jak największe bogactwa. Nie byliśmy w stanie zagwarantować im beztroskiego i perfekcyjnego dzieciństwa, ale staraliśmy się jak mogliśmy i mieliśmy nadzieję, że oni to rozumieją.

Dzieci już prawie wbiegały do domu, kiedy przed nimi stanęła Olivia i zatrzymała ich swoimi rękami. Uśmiechnęłam się widząc jak śmieją się w niebogłosy, kiedy Olivia próbowała ich łaskotać.

-Przejmuję ich!- Krzyknęła mimo, że byłam stosunkowo blisko.- Nie bawiliśmy się dzisiaj jeszcze.

-W porządku. Ale...- wyciągnęłam w jej stronę palec wskazujący.- Obiecałam im budowanie wieży z klocków i kto zbuduje najniższą ten zgniłe jajo. Więc się strzeż.

Młodzi wykorzystali chwilę nieuwagi Olivii i wygramolili się z jej uścisku wbiegając do domu. Oboje są cwani, więc zapewne rozdzielą między sobą większość klocków, aby to ciocia Olivia zyskała miano zgniłego jaja. Posłałam jej szeroki uśmiech i odwróciłam się na pięcie.

Nie wiedziałam ile dokładnie czasu minęło od wyjazdu chłopaków, ale wydawało mi się, że wrócili dziwnie szybko, bo ich samochód właśnie wjeżdżał na dziedziniec. Jako pierwszy z samochodu wysiadł Daryl i wyglądał na bardzo niespokojnego. Lewy rękaw jego koszuli był rozdarty, a on sam wyglądał jakby przed chwilą prowadził bitwę stulecia.

Rozglądał się po całym dziedzińcu stąpając z nogi na nogę. Dopiero kiedy mnie ujrzał biegiem ruszył w moją stronę zamykając mnie w szczelnym uścisku i chowając głowę w zagłębieniu mojej szyi. Objęłam go dłońmi delikatnie masując go po ramionach.

-Co się stało Daryl?

**********



You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz