"Najważniejsze, że Tobie nic nie jest"

256 15 1
                                    

Nastał kolejny dzień. Obudziłam się, ale nie sama z siebie. Zrobiły to głosy dochodzące z biura Daryla. Wrócili. Nie zwracałam uwagi na ból w udzie. Po prostu szłam przed siebie tak szybko jak tylko mogłam. Pierwsze co zrobiłam to przeleciałam wzrokiem po osobach znajdujących się w środku. Wrócili. Wszyscy.

-Jesteśmy bezpieczni.- Pierwszy odezwał się Samuel. Chyba jako jedyny wyczuł, że oczekuję jakiejkolwiek reakcji z ich strony.

Znowu stałam tam i czekałam aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby.

-Moja bransoletka chyba pomogła co?- Zapytałam z uśmiechem, ale zniknął on wraz z zobaczeniem, że mężczyzna nie ma jej na nadgarstku.

-Przepraszam. Zaatakował mnie sztywny i zerwał mi ją kiedy próbowałem go odciągnąć. Przykro mi.

-Najważniejsze, że tobie nic nie jest. To tylko głupi kawałek materiału. Licha pamiątka.- Uśmiechnęłam się smutno w stronę Daryla.

Właśnie wtedy zobaczyłam jak z wewnętrznej kieszonki kamizelki wyjmuje wcześniej wspomniany przedmiot.

-Nie powinienem tak żartować. Po prostu nie chciałem, żeby się zgubiła albo zniszczyła.- Podał mi ją.

Założyłam ją ponownie na lewy nadgarstek. Tam jest jej miejsce. Spojrzałam na jego twarz. Brunet nawet brudny i wymęczony wyglądał idealnie. Jego przydługawe włosy idealnie komponowały się z delikatnym zarostem. A szerokie ramiona dodawały mu jeszcze więcej męskości.

-Coś nie tak? - Mężczyzna chyba zauważył, że zbyt długo mu się przyglądam.

-Po prostu się o was martwiłam. - Powiedziałam po części zgodnie z prawdą. - Powiesz mi co się tam wydarzyło?

Daryl usiadł na krześle przy biurku i spojrzał na mnie wyczekującym wzrokiem. Wywnioskowałam, że też mam usiąść, więc kuśtykając zabrałam jedno krzesło od stołu i przysunęłam je do biurka.

-Obóz mieli gdzieś na obrzeżach lasu, dlatego zajęło nam to trochę dłużej. Szukaliśmy raczej w środku. Było ich z pięciu czy tam sześciu. Zabiliśmy wszystkich. A po kilku minutach wrócił jeszcze jeden. Związaliśmy go i czekaliśmy aż się wygada czemu to robili. Mówił, że znaleźli nasz obóz przez przypadek i stwierdzili, że w dłuższych odstępach czasu będą nas straszyć. Liczyli na to, że uda im się odbić to miejsce. Też go zabiliśmy.

Jednak koniec końców cieszę się, że z nimi nie poszłam. Nie potrafiłabym zabić człowieka. Nie ważne jak zły by on był. To nadal człowiek. Nie mam na to psychiki. Siedziałam i wpatrywałam się w deskę od biurka. Co powinnam powiedzieć? Podziękować? Wyzwać? Nie wiem.

-Jesteś zła, że ich zabiliśmy prawda? Ale co mieliśmy zrobić? Zabrać ze sobą? Puścić wolno? To co zrobiliśmy to była najrozsądniejsza decyzja. - Podniósł się z krzesła i poszedł w stronę drzwi.

Nie zatrzymywałam go. Miał rację. Zrobili dobrze. Za bardzo wszystko przeżywałam.

Siedziałam tam jeszcze przez dłuższy czas analizując co powinnam dalej robić. Póki noga nie wyzdrowieje nie mam zbyt wiele do roboty.

Nagle za oknem zobaczyłam jak coś się dzieje. Zrobił się duży ruch, a każdy szedł w stronę bramy mając w dłoniach broń. Niewiele myśląc podniosłam się i powolnym krokiem wyszłam na zewnątrz.

-Co się do cholery dzieje? - Spytałam idącego Nicka.

-Wracaj do domu.

-Co się dzieje? - Ponowiłam pytanie.

-Kurwa Harper, po prostu idź do tego domu. - Widać, że się zdenerwował, ale kiedy spostrzegł, że nie mam zamiaru wejść do środka wywrócił oczami i pobiegł do bramy.

Jeżeli to jakaś horda sztywnych możemy się już pożegnać z tym miejscem. Albo nawet z życiem.

-Oddajcie całą broń i wchodźcie pojedynczo! - Usłyszałam głos Daryla. A do szwendaczy raczej by się tak nie zwracał. - Całą broń! I szybciej, bo się zbliżają do kurwy nędzy!

I wtedy zobaczyłam 4 osoby wchodzące na nasz teren z rękami uniesionymi do góry. Dwóch facetów i dwie kobiety. Tylko tyle udało mi dojrzeć z daleka. Szli niepewnie, są nieufni. Tak jak ja na początku.

Daryl prowadził ich do środka. Najpewniej do swojego biura przeprowadzić "wywiad". Ale kiedy zbliżali się do altanki Daryl przyspieszył kroku i stanął przede mną zasłaniając mi widok na nich i im widok na mnie. I jestem prawie pewna, że zrobił to specjalnie. Ale nie rozumiałam dlaczego.

*****
Siedziałam na krześle na altance i czekałam aż wyjdą z biura Dixona. Ta rozmowa strasznie się dłużyła, ale to pewnie dlatego, że było ich po prostu więcej.

Michael usiadł na krześle na przeciwko i wpatrywał się w moją twarz.

-Stali przed bramą jak zacząłem wartę. Nie wyglądali na groźnych ani agresywnych, więc nie strzelałem. Poszedłem po resztę, a potem to już chyba wiesz co się działo. Daryl zapewne będzie zły. Ale mówi się trudno. - Zdjął swoją czarną bluzę i rozsiadł się prostując nogi.

-Bardzo dobrze zrobiłeś. Każdy potrzebuje pomocnej dłoni. W szczególności w tych czasach. Wiem po sobie. Gdyby nie wy to naprawdę nie wiem czy nadal bym żyła.

-Cieszę się, że tu jesteś. Bo wiesz...

Drzwi od budynku otworzyły się. Pierwszy wyszedł Daryl, a zaraz za nim ta obca czwórka. Błądziłam wzrokiem po każdym z nich, aż w końcu spojrzałam na tą twarz.

-Błagam powiedz, że z nikim cię nie mylę. - Odezwał się blondyn w moją stronę.

Przyjrzałam mu się. I właśnie wtedy poznałam te zielone oczy.

-Ethan!

-Harper!

**********

You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz