Wracaliśmy w ciszy. Siedziałam z głową opartą o szybę i wpatrywałam się w krajobraz przede mną. Nie chciało mi się już nawet płakać, chyba wszystkie łzy wylałam wtedy, kiedy Daryl chował Willa. Wykopaliśmy mu grób i pochowaliśmy za jednym z domów wbijając w to miejsce prowizoryczny krzyż z patyków.
-Mogliśmy tu zostać. Uprawy nie były zniszczone, moglibyśmy polować i filtrować wodę z rzek w razie potrzeby. Dalibyśmy radę.- Odezwałam się zachrypniętym głosem nie odrywając głowy od okna.
-Znaleźliby nas. Nie jest tu już bezpiecznie.
Pewnie miał rację, jak zwykle zresztą. Myślał o wiele bardziej racjonalnie ode mnie i to w nim lubiłam. Gdyby nie on, to nie wiem czy nadal bym tu była.
Jest moją nadzieją.
***
Po powrocie pierwsze co zrobiłam, to przywitałam się z chłopakami, którzy tu dotarli chwilę po tym, jak my wyjechaliśmy. Ethan rozmawiał z Arturo, ale od razu kiedy mnie dojrzał przeprosił kumpla i podbiegł do mnie zamykając mnie w szczelnym uścisku.
-Dobrze Cię widzieć.- Złożył delikatny pocałunek na czubku mojej głowy.
Kiedy się ode mnie odsunął, zbił przyjacielską piątkę z Darylem, po czym zostawił nas tłumacząc, że chciałby jeszcze trochę czasu spędzić z Arturo. Jak najbardziej to rozumiałam, w końcu to najlepsi kumple.
Chciałam znaleźć Olivię i wypytać ją o szczegóły tego, jak się tu znaleźli, ale kiedy kierowałam się w stronę siedziby Henrego, Arturo przywołał mnie gestem dłoni bym do nich podeszła. Nie byłam w nastroju na wesołe pogawędki o przeszłości, dlatego pokazałam palcem gdzie zmierzam i krzyknęłam im, że pogadamy później. Dodatkowo nadal byłam zła na Arturo, więc jakoś nie spieszyło mi się do wspólnej rozmowy.
Weszłam do budynku, gdzie od razu na wejściu spotkałam się z Henrym. Zachował się tak, jakby mnie nawet nie zauważył i po prostu przeszedł obok. Przyspieszyłam kroku i stanęłam przed mężczyzną.
-Który dom dostała Olivia? Blondynka, mojego wzrostu, czerwona koszula w kratę, przyjechała nad ranem.
-Nie mogę Ci udzielać takich informacji.- On chyba sobie ze mnie żartuje.
-Niech już Pan nie będzie taki oficjalny. To tylko numer domu.
-A skąd ja mam mieć pewność, że nie chce Pani tego domu na ten przykład podpalić?- Zaśmiałam się gardłowo zakładając ręce na piersi.
-Dokładnie to chciałam zrobić.- Posłałam mu zażenowane spojrzenie i wróciłam na dziedziniec.
Zbliżał się wieczór, dlatego na zewnątrz było coraz mniej ludzi. Ci, którzy zostali to w większości osoby pracujące w lokalach czy na straganach, ale też zwykli spacerowicze. Jedni szli z szerokimi uśmiechami żwawo dyskutując, drudzy rozmawiali bez żadnych emocji, a jeszcze inni wcale ze sobą nie rozmawiali. Wśród ludzi rozpoznałam Samanthe siedząca na ławce razem z Benem, dlatego od razu do nich podeszłam. Dziewczyna przekazała mi, że Olivia razem z dzieciakami jest w domu z numerem 12, więc dziękując ruszyłam w stronę wspomnianego domu.
Zapukałam kilka razy i kiedy usłyszałam ciche "proszę" weszłam do środka. Kobieta siedziała na łóżku z książką w dłoniach, natomiast dzieciaki siedziały na podłodze i układały klocki. W Alexandrii nie mieliśmy takich rzeczy, więc na pewno są zadowoleni z czegoś nowego.
-Zobacz ciociu jakie mamy zabawki. Dali nam nawet całe pudełko kredek.
-Naprawdę? To może namalujecie mi coś i powieszę to sobie na ścianie w moim domku?- Dzieci ochoczo pokiwały głowami i od razu zabrały się do malowania.
Usiadłam koło Olivii, która zamknęła książkę i położyła ją obok siebie. Przyglądała mi się uważnie czekając czy zacznę rozmowę czy może ona powinna to zrobić.
-Pochowaliśmy go na tyłach.
-Przykro mi. - Złapała moją dłoń.- Trzymasz się?
-Muszę. - Zamrugałam kilka razy chcąc odgonić napływające łzy.
Nastała chwila ciszy. Słychać było jedynie odgłos sunących po papierze kredek i moje pociąganie nosem.
-Powiedz lepiej jak się tu znaleźliście.- Odezwałam się w końcu.
-Przyszli do nas i powiedzieli, że was znają. Wpuściliśmy ich, bo znali wasze imiona i nazwiska. Opowiedzieli o tym miejscu i powiedzieli, że jeśli chcemy to możemy tu dołączyć, a jeśli nie to odejdą i nie będą robić problemów. Nie było ani Ciebie, ani Daryla, więc Georgia podjęła decyzję.
-Nie skuli was w kajdanki i nie przyprowadzili siłą?
-Pewnie, że nie. A wam tak zrobili?
-Tak. Przecież wiesz, że nie zostawilibyśmy was z własnej woli.
Nie rozumiałam. Czemu z nami działali zupełnie inaczej niż z nimi. Przecież to nie ma najmniejszego sensu. A może wręcz przeciwnie. Kiedy nas złapali było nas dwóch na dwóch, a tutaj nie byłaby to wyrównana walka.
-Muszę Cię na moment przeprosić.- Wyszłam od Olivii i skierowałam się ponownie do budynku Henrego.
Szłam tam tak pewna siebie jak nigdy wcześniej. Weszłam do jego biura nawet nie bawiąc się w pukanie i zamknęłam za sobą drzwi siadając na krześle naprzeciw mężczyzny.
-Możemy tu zostać, ale pod pewnymi warunkami.- Powiedziałam twardo.
-Nie będzie mi Pani dyktować warunków.
-Właśnie, że będę. Po pierwsze, większa swoboda, jak chcemy wyjść poza bramę po prostu wychodzimy bez żadnych sprzeciwów i proszenia się. Po drugie, musisz zorganizować jakieś zajęcia samoobrony. Większość ludzi tutaj nie wie jak naprawdę wygląda życie na zewnątrz, więc jak przyjdzie co do czego to nie będą w stanie się obronić. I po trzecie, przestań grać z nami w gierki Blake. Nie wiem co kombinujesz, ale wiedz, że się dowiem.
-Panno Collins, proszę się przestać wtrącać w nie swoje sprawy. Ja tu rządzę i będziemy żyć zgodnie z moimi zasadami, a jeśli się to Pani nie podoba to droga wolna. Ale wiedz, że będziemy Cię mieć na celowniku.- Spuścił ze mnie wzrok i wrócił do przewracania kartek w segregatorze.
-I jeszcze jedno.- Odwróciłam się zanim zamknęłam drzwi jego biura.- Nie będę już śpiewać. Proszę o bardziej potrzebną pracę.- Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wyciągnęłam w ich stronę dwa środkowe palce.
Facet zachowuje się jakby nie traktował poważnie tego, co się dzieje na zewnątrz. A przecież powinien. Jako głowa tego miejsca powinien mieć dobro i bezpieczeństwo mieszkańców na pierwszym miejscu.
Czułam się na siłach, żeby przeprowadzić kolejną rozmowę, która mnie czekała. Arturo zastałam ponownie z Ethanem. Obydwoje wyglądali na szczęśliwych w swoim towarzystwie. Dobrze widzieć innych uśmiechniętych.
-Bardzo się obrazisz, jeśli ukradnę Ci kolegę na kilka minut?- Podeszłam do nich zwracając się do Ethana.
-Bardzo. Ale możesz mi to wynagrodzić stawiając mi kawę. -Zaśmiał się, a ja razem z nim.- Tylko mi go oddaj.
Odeszłam z bratem kawałek dalej, gdzie nie było nikogo. Potrzebowałam spokoju, żeby z nim pogadać.
-Dlaczego im powiedziałeś?
-To nie tak. -Wziął głęboki oddech.- Wtedy kiedy razem wyszliśmy miałem ze sobą krótkofalówkę. Jak ją chowałem musiałem nie zauważyć, że przycisk się wcisnął i zaklinował, więc przez jakiś czas słyszeli nasze rozmowy. Między innymi to, jak próbowałaś mi wcisnąć kit, że Daryl wśród waszych ma narzeczoną. -Uśmiechnęłam się pod nosem.- Jak wróciliśmy od razu mnie wzięli na rozmowę. Zagrozili mi, że jeśli im nie powiem o tej grupie to zrobią Ci krzywdę, nie mogłem na to pozwolić.
Wyjęłam dłonie z kieszeni spodni opuszczając je wzdłuż ciała, jednocześnie spoglądając na twarz Arturo. Nie mogłam wyczytać co aktualnie czuję, ale momentalnie straciło to dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Dbał o moje bezpieczeństwo. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową dziękując za to co zrobił.
**********
CZYTASZ
You are my hope//Daryl Dixon
Novela JuvenilW świecie opanowanym przez apokalipsę zombie 22-letnia Harper Collins przypadkiem trafia do większej, bardziej rozwiniętej grupy, gdzie poznaje wiele osób- w tym Daryla Dixona. Jak potoczy się ich historia? Tego się przekonacie czytając. Historia je...