"Tak mi przykro Harper"

121 4 0
                                    

Mijały kolejne dni. Wyjaśniliśmy sobie wszystko z Darylem na spokojnie i między nami jest dokładnie tak jak wcześniej. Znowu spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Natomiast Arturo i kilku innych ludzi wyjechali gdzieś trzy dni temu i do tej pory nie wrócili. Zaczynałam się martwić, że coś mogło mu się stać, a ja nawet nie miałam okazji się z nim pożegnać.

Stałam z kusznikiem na jego warcie i dyskutowaliśmy na temat tego, kiedy powinniśmy stąd spadać. Jesteśmy tu już wystarczająco długo, nawet bym powiedziała, że za długo. Nagle brama zaczęła się otwierać, a przez nią wjechała mała ciężarówka, którą wyjeżdżali Arturo i inni. Od razu ruszyłam w ich stronę. Z kabiny kierowcy wysiadł właśnie Arturo i facet, który schwytał Daryla zanim tu dotarliśmy.

-Gdzie byliście?- Położyłam dłoń na ramieniu brata.

-Przepraszam.- Spojrzał na mnie ze skruchą i zsunął moją dłoń ze swojego ramienia.

Nie rozumiałam o co mu chodzi do momentu, aż nie otworzyli tylnych drzwi pojazdu. W oczach stanęły mi łzy, kiedy wśród wychodzących z niego ludzi rozpoznałam naszych ludzi. Wszystkie kobiety i dzieciaki.

-O mój Boże.- Zakryłam usta dłońmi i podbiegłam do Olivii zamykając ją w szczelnym uścisku.- Wszystko w porządku? Gdzie reszta?- Pytałam drżącym głosem jednocześnie rozglądając się po ludziach.

-Faceci jadą drugą ciężarówką. O Boże Harper, tak się cieszę, że Cię widzę.

Zwróciłam swój wzrok ku Samancie, której nogi kurczowo trzymała się dwójka moich szkrabów- Lily i David. Od razu do nich podeszłam kucając i biorąc ich w swoje objęcia.

-A gdzie Will?- Dzieciaki momentalnie opuściły głowy w dół. Nie. Tylko nie to.- Gdzie jest Will?- Podniosłam się na proste nogi i szukałam wzrokiem kogoś, kto zechciałby mi odpowiedzieć na to pytanie.

-Tak mi przykro Harper. On... po prostu wyszedł. Nie mogliśmy go znaleźć.

Słowa Olivii odbijały się echem w mojej głowie. To nie jest możliwe. Nigdy nie wychodzili sami, przecież obiecywali, że nie będą tak robić. Nie docierało do mnie co się dzieje dookoła. Kręciło mi się głowie, widoczność rozmazywały mi łzy, czułam się słaba i złamana. Straciłam dziecko, mimo że obiecałam sobie, że do tego nie dopuszczę. Na przemian otwierałam i zamykałam usta chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiłam nic z siebie wydusić.

-Spójrz na mnie.- Poczułam dłonie Daryla na mojej twarzy, ale jego głos słyszałam jakby z drugiego końca dziedzińca. Skierował moją twarz naprzeciwko swojej.

Czułam się okropnie, czułam się też winna. Może gdybyśmy wtedy nie pojechali i nie dali się złapać albo byśmy uciekli od razu to miałabym go pod kontrolą i nic by się nie stało. Mężczyzna widząc w jak kiepskim stanie jestem, po prostu przytulił mnie do swojego ramienia, w które mogłam się wypłakać, bo tylko na to miałam w tej chwili siłę.

-Muszę go poszukać.- Wyszeptałam w materiał jego czarnej koszuli.

-Harper...

-Proszę. Ja muszę go zobaczyć. Nieważne czy żywego czy... Po prostu muszę.

-Więc pojadę z Tobą.- Zgarnął z mojej twarzy poprzyklejane kosmyki włosów.

-Pożyczę wam auto i was wypuszczę. Wezmę to na siebie.- Jedynie posłałam Arturo krótkie spojrzenie. Powinnam było go skrzyczeć za to co zrobił, ale to nie była odpowiednia pora. Priorytetem było teraz odnalezienie Willa.

***

-Harper, rozmawiaj ze mną.

Im bliżej Alexandrii byliśmy tym coraz bardziej odczuwałam stres i niepokój. Miałam nadzieję, że albo wrócił do domu, albo znalazł jakąś chatkę w lesie, w której się ukrywa. Ale jeśli tak nie jest? Nie potrafię sobie wybaczyć, że ich wtedy zostawiłam.

Kiedy tylko podjechaliśmy pod naszą bramę poczułam ciarki na całym ciele. Dookoła było pełno sztywnych, a brama była delikatnie uchylona i byłam pewna, że w środku też było ich niemało.

-Musimy ich jakoś odciągnąć. Zawrócę i...

-Nie ma potrzeby.

W tym momencie byłam pewna swoich umiejętności, aż zbyt pewna. Wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami i chwytając mocniej za rękojeści sztyletów, które trzymałam w obydwu dłoniach. Gwizdnęłam kilka razy chcąc zwrócić uwagę sztywnych, udało się. Kilku z nich ruszyło w moją stronę, ale udało mi się ich dobić bez większych problemów. Kątem oka spojrzałam na Daryla, który zdejmował szwendaczy bliżej bramy.

-Jak będziesz miał luz to zamknij bramę! Tymi w środku zajmiemy się później!- Krzyknęłam wyjmując sztylet z jednej z czaszek jednocześnie kopiąc zbliżającego się do mnie trupa.

Nagle poczułam szarpnięcie za drugą nogę, co sprawiło, że straciłam równowagę i upadłam na dobitego przed chwilą sztywnego. Odwróciłam się na plecy jednocześnie szukając dłonią pistoletu, ale przeklęłam pod nosem ogarniając, że musiałam go zgubić. Kopnęłam w głowę szwendacza, przez którego tu leżę, po czym przesunęłam się do tyłu na tyle ile mogłam. Podniosłam się gotowa do ataku, ale wtedy jeden z nich padła na ziemię z bełtem w czaszce. Drugiego natomiast dobiłam rozgniatając mu czaszkę butem. Nie miał jednej nogi, pewnie ją odciął myśląc, że się nie przemieni.

-Co chcesz zrobić?- Podszedł do mnie Daryl, w międzyczasie wyjmując swój bełt i wycierając go o materiał koszuli.

-Oczyszczamy plac, zamykamy bramę i idziemy szukać Willa.- Skierowałam się w stronę bramy.

-Czujesz się na siłach?- Stanął obok mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy i odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

-Nie.

Otworzyłam bramę gotowa do obrony, ale wcale nie musiałam tego robić. Ujrzeliśmy dosłownie kilku sztywnych, którzy nawet nie zauważyli, że coś się dzieje. Weszliśmy zasuwając za sobą bramę. Daryl zdjął ich z odległości, więc na spokojnie mogliśmy sprawdzić resztę miejsc. Weszłam do swojego pokoju cały czas mając na oku miejsca dookoła, w razie gdyby miał mi skądś wyskoczyć sztywny, ale oczywiście było to mało prawdopodobne. No chyba, że nauczyły się otwierać drzwi.

Prawie wszystko było dokładnie tak, jak to zostawiłam, ale na łóżku leżało kilka małych kartek z rysunkami. Usiadłam na jego brzegu i po kolei przeglądałam każdy obrazek. Nie udało nam się znaleźć zbyt dużo kredek czy flamastrów, więc obrazki nie były bardzo kolorowe, ale to nie zmienia faktu, że były prześliczne. Większość przedstawiała domek z drzewkiem obok i słońcem w rogu, ale oprócz tego były też jakieś zwierzątka czy ludzie. Zebrałam wszystkie kartki w jedną kupkę i odłożyłam je na szafkę, ale wtedy dojrzałam, że jeszcze jeden obrazek leżał właśnie pod wcześniej wspomnianym meblem. Przyjrzałam się rysunkowi i poczułam zbierające się pod powiekami łzy. Przedstawiał pięć, podpisanych osób- Lily, David, Will, wujek Daryl i ciocia Harper. Staliśmy wszyscy razem, za naszymi plecami był mały domek, a pod naszymi nogami leżał pies. Złożyłam kartkę na cztery i schowałam do kieszeni, po czym wyszłam na zewnątrz.

-Drzwi od zbrojowni są otwarte.- Powiedział Daryl wskazując palcem w tamtą stronę.

-Pójdę sprawdzić.

Ruszyłam w stronę pomieszczenia trzymając w dłoni sztylet. Uderzyłam kilkukrotnie w ramę drzwi i kiedy usłyszałam charakterystyczne warczenie cofnęłam się kilka kroków do tyłu i czekałam ilu ich stamtąd wyjdzie. Ale wyszedł tylko jeden. Tylko on. Niezmiennie w swojej ulubionej koszulce z robotem i swoich kolorowych sznurówkach.

-Nie!- Usłyszałam krzyk Daryla i poczułam jak do mnie podbiega i odwraca plecami w stronę sztywnego.

W stronę Willa.

**********



You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz