"Jesteś zagrożeniem dla grupy"

93 3 0
                                    

-Hej, Harper!- Za swoimi plecami usłyszałam krzyk Kelsey. Byłam co najmniej zdziwiona, bo ona nigdy nie była chętna do rozmowy ze mną.

-Coś się stało?- Odwróciłam się w jej stronę chowając dłonie w kieszenie spodni.

-Chciałam porozmawiać. Nie sądzisz, że to najwyższa pora, żeby zakopać topór wojenny?

Zmarszczyłam czoło patrząc na jej twarz i szukając jakichkolwiek śladów tego, że próbuje mnie w coś wkręcić. Ale nic nie znalazłam. Wyglądała jakby mówiła śmiertelnie poważnie.

-No jasne. To zgoda, nie?- Wyciągnęłam w jej stronę dłoń z nadzieją, że ją uściśnie i będę mogła iść dalej.

-To może wyskoczymy razem gdzieś na zewnątrz?- Uścisnęła moją dłoń, ale kontynuowała rozmowę.- Pomogłabyś mi podciągnąć się trochę w samoobronie.

-Wiesz co Kelsey? Dzisiaj nie bardzo mam czas. Poproś kogoś innego dobra?

-W porządku. Poproszę Daryla, na pewno się zgodzi.- Odrzekła z przesłodzonym tonem głosu.

-Babski wypad dobrze mi zrobi. Możemy iść.- Odpowiedziałam szybko.

Nie spodobał mi się pomysł ich wspólnego wyjścia. Miałam świadomość, że ona ma chrapkę na Dixona, dlatego stwierdziłam, że się poświęcę i pójdę. Wiedziała jak to rozegrać.

***

-Podstawy chyba znasz, nie?- Spytałam przechodząc pod wiszącą gałęzią drzewa.- Celuj w głowę i nie daj się ugryźć.- Aczkolwiek nie byłoby mi specjalnie przykro gdyby ją coś ugryzło.

-Za to Ty chyba nie znasz podstaw.- Odezwała się.

-Co masz na myś...

-Chroń plecy.- Nie zdążyłam się odwrócić, bo poczułam chłód lufy przy swojej głowie.

Pieprzona idiotka. Jak w ogóle mogłam pomyśleć, że ona naprawdę chce się zakumplować bez powodu.

-Świetnie rozegrane, muszę przyznać.- Zaśmiałam się lekceważąco.- Po co to robisz?

-Dobrze wiesz po co.- Drżał jej głos. Nie miała odwagi strzelić.

Kątem oka dostrzegłam, że dziewczyna raz po raz się rozgląda, najpewniej obserwuje czy nie zbliżają się sztywni. Każdy jej ruch głową był moją szansą. Kiedy po raz kolejny odwróciła głowę w bok szybkim ruchem się odwróciłam i zabrałam jej z dłoni pistolet, który od razu wycelowałam w jej stronę.

-Miałaś zamiar wpakować mi kulkę w łeb, wrócić do naszych i powiedzieć, że mnie sztywni rozszarpali? I na co liczyłaś? Że Daryl rzuci Ci się w ramiona?- Zrobiłam krok w przód.- Nigdy nie okazywał zainteresowania Tobą.

-Gdyby Ciebie zabrakło to na pewno by się zainteresował.

Patrzyłyśmy sobie nawzajem w oczy. Lustrowała mnie lekceważącym wzrokiem czekając na mój kolejny krok. Jej głupi uśmieszek aż zachęcał mnie do strzału, ale nie potrafiłam. Przecież nie jestem morderczynią.

-Obydwie dobrze wiemy, że nie strzelisz. Będziemy tu tak stały do śmierci?

Wtedy nacisnęłam na spust i nabój trafił prosto w głowę nadchodzącego sztywnego.

-Trochę zadrżałam przyznam.- Udała zestresowaną przecierając czoło dłonią.

-Powinnam Cię zabić. Jesteś zagrożeniem dla grupy.- Opuściłam pistolet.

-Więc mnie zabij. Każdy z nas prędzej czy później zginie. Może warto to zakończyć samemu.- Dojrzałam w jej oczach łzy.

-Wrócimy do naszych, powiesz im co chciałaś zrobić i oni zdecydują co dalej.- Schowałam pistolet do kabury.

Spojrzałam na dziewczynę. Patrzyła w moją stronę i kiwała przecząco głową.

-Zastrzel mnie.- Zamurowało mnie.- Proszę. To wszystko mnie przerasta.- Dziewczyna kucnęła i schowała twarz w dłoniach.- Codziennie kładę się spać z nadzieją, że rano nie wstanę. Nie daję sobie rady. Nie mam siły, żeby żyć w tym gównie. Czuję się zagubiona, obłąkana, nie wiem co ze sobą robić.

Czułam zbierające się pod moimi powiekami łzy. Zawsze wydawało mi się, że Kelsey jest twarda i zupełnie nic jej nie rusza. Że każdy dzień jest po prostu kolejnym dniem. Ale tak nie było. Każdy dzień był dla niej udręką. Swoje prawdziwe emocje ukrywała pod postacią twardej suki.

-Razem damy radę.- Przykucnęłam przy niej biorąc jej dłonie w swoje.- Jest ciężko, wiem, ale do tej pory dałaś radę. Teraz jesteśmy w bezpiecznym miejscu, możemy zacząć wszystko od nowa. Bez chodzących trupów. Tylko daj sobie szansę.

-Ja nie chcę Harper.- Podniosła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy.- Daj mi pistolet.

Odsunęłam się od niej widząc, jak wyciąga rękę w stronę mojej kabury. Kiwałam przecząco głową jednocześnie wycierając spływające po policzkach łzy. Z prawej strony usłyszałam charakterystyczne charczenie, ale zanim zdążyłam zareagować i strzelić w sztywnego było już za późno. Dziewczyna podbiegła do szwendacza i pozwoliła się ugryźć. Z krzykiem podbiegłam do Kelsey i zepchnęłam z jej ciała dobitego sztywnego.

Dziewczyna śmiała się przez łzy. Z jej ramienia sączyła się krew, którą bardzo szybko nasiąknął materiał jej bluzki. Trzęsącymi dłońmi oderwałam kawałek mojej koszuli, którą owinęłam miejsce z ugryzieniem.

-Teraz już musisz mnie dobić.

-Dlaczego?- Pociągnęłam nosem.- Dlaczego?

-Czemu płaczesz? Nawet się nie lubiłyśmy.- Zaśmiałam się mimo wodospadu łez.

-Gdybyśmy miały więcej czasu na pewno byśmy się polubiły.- Złapała mnie za dłoń i nakierowała ją na kaburę.- Nie dam rady.

-Nie pozwól mi się przemienić.

Czułam jak wszystko w środku mi drży. Nie byłam na to gotowa. Nie potrafiłam zabić kogoś, kto dosłownie przed chwilą do mnie mówił. Wyjęłam pistolet i przyłożyłam go do skroni dziewczyny. Kiwnęła głową w moją stronę, dając mi do zrozumienia, że mam to zrobić. Położyłam palec na spuście. Ostatni raz spojrzałam na twarz dziewczyny. Leżała z zamkniętymi oczami i ze spokojem wypisanym na twarzy czekała na śmierć. W chwili, kiedy naciskałam spust, odwróciłam głowę. Czułam się bezsilna. Rozpłakałam się do reszty kładąc twarz na klatce piersiowej dziewczyny.

***

Droga powrotna zajęła mi dłużej niż powinna. Szłam powoli. Niejednokrotnie przysiadałam pod drzewem, żeby opanować falę łez. Czułam się wymęczona psychicznie. Zabijanie kogoś, kto tak naprawdę już nie żyje było niczym w porównaniu do sytuacji sprzed około dwóch godzin. Nawet widok Willa jako sztywnego nie siadł mi na psychice tak bardzo. Wydawało mi się, że jestem już gotowa na wszystko.

Na to nie byłam.

***

Weszłam na dziedziniec. Mimo niewielkiego ruchu na ulicach czułam się osaczona z każdej strony. Chciałam pójść do siebie i resztę dnia przesiedzieć zamknięta w tych czterech ścianach. Ale wtedy ujrzałam Daryla wychodzącego od Henrego i biegnącego w moją stronę. Już wtedy wiedziałam, że w tych czterech ścianach potrzebuję też jego.

Objął mnie jednym ramieniem i wtulił w swoje ramię składając pocałunek na czubku mojej głowy. Czując jego bliskość czułam się bezpiecznie.

-Nie powiedziałaś, że wychodzisz. Martwiłem się.- Próbował spojrzeć na moją twarz, ale ja za wszelką cenę nie chciałam się od niego odsuwać. Zrozumiał zamysł i po prostu trzymał mnie w swoich objęciach.

-Kelsey nie żyje.- Wyszeptałam w materiał jego koszuli powstrzymując się od płaczu.- Nie dałam rady jej pomóc. Musiałam ją dobić.

Daryl nic nie mówiąc po prostu jeszcze mocniej objął mnie ramieniem. Nie zadawał pytań, wiedział że tego nie chcę. I to w nim lubiłam. Znał mnie już wystarczająco dobrze.

**********

You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz