"Tam jest nasz dom"

125 5 0
                                    

-To prawda, są prześliczne.- Henry poprosił mnie do siebie, mówiąc że ma mi coś do pokazania. Stałam właśnie nad małą gablotą wypełnioną błyszczącymi pierścionkami. Musiały być dużo warte.

-Któryś może być Twój.- Stanął ramię w ramię ze mną.- Ale musisz trochę ze mną powspółpracować.

-Co ma Pan na myśli?- Spojrzałam na mężczyznę.

-Wystarczy, że mi powiesz gdzie leży wasz obóz.- Prawie zachłysnęłam się własną śliną słysząc jego słowa.

-Przecież nie mamy żadnego obozu.- Zaśmiałam się nerwowo.

Naprawdę chciał mnie przekupić kawałkiem złota? Bezczelny.

-Cóż, Twój kompan twierdził co innego.- Jak Daryl mógł im powiedzieć o reszcie. Przecież Arturo mówił, żeby zostawić to dla siebie.

-Pewnie kłamał. Pozwoli Pan, że już pójdę. Do zobaczenia.- Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem opuściłam budynek.

Od razu chciałam znaleźć Dixona. Nie rozumiem dlaczego tak po prostu nas wydał. Nie wierzę w to, że nagle mu się tu spodobało na tyle, że chciałby tu sprowadzić resztę. Stanęłam pod jego domem, ale kiedy po kilkunastu zapukaniach drzwi się nie otworzyły zrozumiałam, że nie ma go w środku. Rozejrzałam się więc po dziedzińcu. Stał prawie na drugim końcu spoglądając w stronę bramy. Ruszyłam w jego stronę. Na ramieniu miał przewieszoną kuszę, jedną dłoń trzymał w kieszeni, a druga ręka zwisała wzdłuż ciała.

-Jesteś pieprzonym egoistą Dixon. Po co Ci to było?- Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię.

-Ostatnie co odjebałem to zwinąłem jabłko ze straganu, ale nikt tego nie widział, więc nie wiem po co skaczesz.

-Nie jesteś śmieszny wiesz?- Prychnął.- Jak mówiłeś Blake'owi o naszej grupie to chociaż przez moment pomyślałeś o naszych ludziach?

-Serio Harper? Próbujesz zwalić swoją winę na mnie?- Spojrzał na mnie tak intensywnie, że przez sekundę czułam się dziwnie osaczona.- Może ostatnio się super nie przyjaźnimy, ale ja mimo to nie przyszedłem Cię obrażać.

-Jak moją winę?- Spytałam łagodniej zakładając dłonie na biodrach.

-Henry mnie do siebie zawołał. Spytał gdzie mamy obóz, powiedziałem, że nie mamy, ale on stwierdził, że Ty mu powiedziałaś coś zupełnie innego.- Poprawił zsuwającą mu się z ramienia kuszę.

-Mi powiedział dokładnie to samo.- Wstrzymałam oddech łącząc fakty.- Pieprzony gnojek.

-Mniej więcej doszliśmy do tego, że żadne z nas mu nie powiedziało o naszej grupie.- Przytaknęłam.- A poza naszą dwójką wiedziała tylko jedna osoba.

-Nie możesz mieć tego na myśli. -Przetarłam twarz dłońmi.- Arturo by tego nie zrobił.

-To jakie masz inne wytłumaczenie?- Podniósł głos.

-Jest moim bratem, nie wydałby nas.

Tak bardzo chciałam wierzyć w swoje słowa, ale z każdą sekundą, w której o tym myślałam, docierało do mnie, że Daryl może mieć rację. Przecież nie ma innego sensownego wytłumaczenia, nie byłam to ani ja ani Daryl. A tylko Arturo o tym wiedział. Ale dlaczego nam kazał siedzieć cicho, a sam o tym mówi. To się nie trzyma kupy.

-Nie chcę, żeby reszta tu trafiła.- Usiadłam na krawężniku, a po chwili Daryl zrobił to samo.- Może i jest tu lepiej, bezpieczniej, jest jedzenie i rozrywka i w ogóle. Ale nie ma tu tego czegoś co jest tam, nie ma tej atmosfery, tej więzi między nami. Tam jest nasz dom. -Odwróciłam głowę w prawo, aby móc spojrzeć na kusznika.

Siedział z opuszczoną głową i przekładał między palcami znaleziony kamyk, który nagle zupełnie bez powodu rzucił z impetem przed siebie trafiając w tabliczkę kawiarni.

-Chcę pogadać.- Odezwał się po kilku minutach ciszy.- Zjebałem, wiem. To nie było tak, że to nic dla mnie nie znaczyło. Powiedziałem tak, bo myślałem, że Ty tak powiesz. A potem było mi się głupio wycofać.- Przełknęłam głośno ślinę. - Chyba przeraża mnie wizja uczuć.

-Jakich uczuć?- Czułam jak robi mi się gorąco.

-Zapomnij.- Wypuścił powietrze i podciągnął kolana do klatki piersiowej bawiąc się palcami.

Prowadziłam w głowię ciężką kłótnię na temat tego, czy powinnam drążyć temat czy może jednak odpuścić. Część mnie chciała kontynuować, ale część wolała zostawić to tak jak jest. I nie wiedziałam co będzie lepszą opcją.

-Jeśli coś jest nie tak to możesz śmiało mówić. Możemy pogadać. - Postanowiłam drążyć, mimo że czułam jak wszystko w środku mi drży. Stresowałam się. Ale czy miałam powód?

-Okej.- Na moment na mnie spojrzał, ale już po chwili powrócił do swojej poprzedniej pozycji.- W takim razie...okej.- Zrobił dosyć długą przerwę zanim zaczął mówić dalej. Chcąc dodać mu otuchy chwyciłam go za dłonie, ale bardzo szybko zabrałam je z powrotem.- Kiedy człowiek rozumie, że się zakochał? Tak naprawdę zakochał. W sensie wiesz, co się wtedy czuje.

-To było ostatnie pytanie jakiego się spodziewałam.- Założyłam za uszy kosmyki włosów przylegające do mojej twarzy.- Sama nie wiem. Dużo się myśli o drugiej osobie, ma się wrażenie, że ta osoba mimo swoich wad jest idealna, czasami stawia się tą osobę na pierwszym miejscu jeszcze przed samego siebie.- Wzruszyłam ramionami chcąc pokazać, że nic więcej nie przychodzi mi na myśl.

Nie sądziłam, że w czasie kiedy za każdym rogiem czeka śmierć, będę komuś udzielać sercowych rad. Ale chyba ja sama potrzebowałam takiej rady.

***

W sklepie ogrodniczym kupiłam nasiona jakichś kwiatków, które niby miały pięknie wyglądać przed domem i właśnie jestem w trakcie siania. Raczej nie zdążą wyrosnąć zanim stąd uciekniemy, ale przynajmniej sprawiam wrażenie prawdziwego mieszkańca. Po skończeniu otrzepałam dłonie i kolana z piasku podlałam ziemię. Zdążyłam zapomnieć jaką satysfakcję dawało mi robienie takich rzeczy. A późniejsze efekty pracy są już totalnie piękne.

-Może Ty też chcesz trochę kolorków przed domem?- Pomachałam torebką z nasionkami w stronę zbliżającego się Daryla.

-Nie, dzięki. To brązowe, suche coś mi wystarczy.- No tak. Na grządce przed jego domem jest jakiś stary, suchy badyl, którego on za żadne skarby nie każe wyrwać. - Arturo chodzi jakiś dziwnie spięty. Chciałem z nim pogadać, ale odwraca się za każdym razem jak jestem w pobliżu. On musi mieć z tym coś wspólnego.

Poszukałam wzrokiem Arturo. Stąpał z nogi na nogę ściskając w dłoni krótkofalówkę. W końcu przybliżył ją do twarzy i chwilę później truchtem ruszył w stronę budynku Henrego.

-Może Ty z nim pogadasz?- Spytał Dixon.

-Nie chcę.- Spojrzałam na mężczyznę.- Jeśli ma z tym coś wspólnego, to naprawdę nie chcę.

**********

You are my hope//Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz