12

231 26 11
                                        

Harry usłyszał jak coś potężnego wpada do wody. Oboje odskoczyli od siebie mimo, że wcale nie byli tak blisko. Zerwali się ze swoich miejsc podążając za wcześniejszym odgłosem wielkiego plusku. Gdy już podeszli za dom, zobaczyli samochód który był już prawie na dnie basenu.

-Nawet z niego nie skorzystałem - powiedział po cichu Louis wpatrując się w taflę wody. Nie przesadzili jednak z ich reakcją. Naprawdę coś potężnego tkwiło pod powierzchnią.

-Kurwa! Moje auto! Kto to zrobił pojeby?! - zaczął krzyczeć jakiś blondyn, a już po chwili pojawił się przy nim Michael starając się uspokoić gościa.

-Chodź, wejdziemy do środka - szatyn pociągnął Harry'ego za łokieć, a po sekundzie starszy brał dwa piwa ze stołu i kierował się na górę. Styles grzecznie kierował się za mniejszym.

-Świetna impreza - mruknął kędzierzawy, gdy oboje już siedzieli na łóżku w jedynym wolnym pokoju z otwartymi piwami w ręku.

-Ja dopiero co przyszedłem - jęknął Tomlinson. Pogadali jeszcze chwilę, w tle tymczasem leciał jakiś film który starszy znalazł w telewizji. Kręconowłosy czuł, że powieki mu opadają, ale nie martwił się tym teraz.

Wygląda przez okno i widzi pole słoneczników. Zamyka oczy, odwraca się i widzi półmrok. Żaden promień nie wpada przez szybę. Kurz i artystyczny nieład w każdym pomieszczeniu. Kuchnia, łazienka, sypialnia, korytarz. W każdym z pokoi widzi na ścianach nic nie znaczące malunki. Przedstawiają one róże, tulipany, narcyzy, krokusy, przebiśniegi. Wzrokiem szuka słonecznika. Jednego małego słonecznika. Na żadnej ze ścian nie ma tego żółtego kwiata. Potrzeba słońca do słonecznika, a tam panuje półmrok. Podchodzi do lustra. Widzi w nim półnagą osobę z gołym torsem. Widać na nim nieprzeciętną ilość siniaków i zadrapań. Wzrok wędruje niżej natrafiając na nogi pokryte bliznami i tymi niezabliźnionyni ranami. Obraz zamazuje sie przez krople łez napływających do oczu. W oddali słychać deszcz. Spojrzenie wędruje prędko na twarz człowieka w odbiciu. Oczy są puste oraz szare i opuchnięte, sińce nie pozwalają na zdrowy wydźwięk obrazu, a kąciki spierzchniętych ust są lekko opadnięte. Brwi są zmarszczone nie poznając postaci naprzeciw. Wypuszcza świszczący oddech, a osoba na przeciw wciąga płytko powietrze, jakby jej go brakowało. Pokój staje się całkowicie czarny, a po chwili słychać ogłuszający wrzask.

Harry nagle się obudził z krzykiem i zimnym potem spływającym po plecach. Druga połowa łóżka jest już zimna, a promienie księżyca wpadają przez szybę. Stwierdził, że niezależnie od godziny dobrze mu zrobi teraz spacer do domu. Zwlekł się z łóżka czując jak wszystkie kości mu zastygły. Założył buty które teraz leżały obok łóżka.

-Dzięki Lou, szkoda, że zniknąłeś - mruknął pod nosem wsuwając na stopy Conversy. Przemknął przez pokój, a potem przez schody kierując się na dół. Impreza się już kończyła, a ludzie okupowali wszelkie siedziska. Szukał wzrokiem Laury, lecz stwierdził, że ta pewnie znalazła sobie jakiegoś kolesia na noc. Wyszedł w końcu z willi, a jego twarz owiał zimny podmuch wiatru. Założył kaptur na to doznanie wychodząc z ogrodu i kierując się w stronę gdzie, prawdopodobnie, znajdował się jego dom.

Jakoś w połowie drogi do mieszkania zobaczył jak jakiś chłopak siedzi na krawężniku, plecami do niego. Powoli podszedł do zgarbionej postaci. Zdawał sobie sprawę, że jest cholernie późno, a to może być jakiś morderca, lecz co mu szkodzi zapytać o samopoczucie tej osoby.

-Cześć, co tu robisz? Potrzebujesz może pomocy? - chłopak na te słowa z zawrotną prędkością odwrócił się do Harry'ego łapiąc się za serce. W tym świetle był w stanie zobaczyć jedynie świecące tęczówki które kolorem przypominały mu ocean. W odpowiedzi pokiwał przecząco głową. Poprawił kaptur naciągając go bardziej na włosy, a ręce opierając na kolanach i brodzie. Skonsternowany Styles wzruszył ramionami i przysiadł, w pewnej odległości, koło chłopaka.

-Powiem ci coś - odezwał się ponownie Harry i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej - Chciałbym wejść w ten olbrzymi krąg bez ewentualności. Bez niepewności. Z przekonaniem. Chciałbym być pewny siebie i swoich czynów, głowę mieć wysoko uniesioną. Nie panikować, gdy sytuacja nie idzie po mojej myśli. Chciałbym być człowiekiem mądrym i wyrozumiałym, a nie tylko oczekującym mądrości i wyrozumiałości. Chciałbym spędzać czas sam i nie być zmęczonym. Chciałbym spędzać czas z kimś i nie być zmęczonym. Chciałbym istnieć, żyć i kochać ludzi. Mój byt nie opiera się na miłości do czegokolwiek. Chciałbym pokochać. Ludzie nie rozumieją, gdy mówię o nienawiści do swojej osoby. W największej mierze chodzi o charakter. Ja sam nie potrafię wytrzymać ze sobą. Jestem w stanie zrozumieć odrazę innych ludzi, niechęć. Sam nie panuję nad swoimi myślami, wszystko jest moją winą, a zawsze szukam jej u innych. Nie potrafię zdobyć się na odwagę i przeprosić. Nie pamiętam kiedy - tu zrobił cudzysłów w powietrzu - bliska mi osoba pytała o moje samopoczucie. Czy naprawdę nie okazując emocji mówię, że wszystko jest w porządku? Uspokaja i zarazem wytrąca z równowagi mnie jedna myśl. Obraz mnie w wannie. Pełnej krwi i poszarpanych ramion - zrobił krótką przerwę słysząc, że głos zaczyna mu się niebezpieczne trząść - Fizycznie zamieram, psychicznie wariuje na to uczucie. Następuje kolizja w doznaniach duszy. Domniemanej. Jestem w takim momencie w życiu, kiedy chwile przelatują mi przez palce niczym piasek. Nie panuję nad niczym. Nie potrafię odróżnić życia od fikcji. Stąpam na ugiętych nogach nie będąc pewnym niczego. Niczego - wziął głęboki wdech zastanawiając dlaczego niewinnego i nieznanego mu człowieka obarcza swoimi problemami, ale jak już zaczął to skończy.

-Albo staram się nie płakać albo nie jestem w stanie uronić łzy. Zaprzeczenie. Mylę się w tym co ukrywam, a czego pozory próbuje stwarzać. Zatraciłem siebie. Nie pamiętam już jakim jestem człowiekiem. Napewno nie czarno-białym. Nikt nie jest. Życie nas ukształtowało, ale czy nie w choć minimalnie pozytywny sposób? Nie wiem, czy cokolwiek co zrobiłem było kiedykolwiek dobre. Czuję, że mam pusty wzrok, ale nie jestem pewien czy ludzie to widzą. Jestem zawodem. Ostatnio nie czuję nic innego jak zawód własną osobą. Próbuję na siłę znaleźć moment w którym zrobiłem coś niekrzywdzącego, ale nie jestem w stanie. Nigdy nie będzie lepszego momentu do zrobienia tego. Będzie tylko gorzej, nawet jeśli będzie mi się wydawało, że wszystko wychodzi na prostą. Będzie to chwilowe i ulotne. Jak dmuchawiec którym jestem.

-Jesteś dmuchawcem? - spytał go jednak doskonale znany mu głos. Zamarł i momentalnie przestał oddychać. Właśnie otworzył się przed Louisem Tomlinsonem. Co do kurwy.

cyrograf | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz