25

140 18 17
                                        

Harry po kilku długich minutach wypełzł z łazienki, by choć trochę odbudować swoją pozycję w oczach Louisa.

Młodszy odszukał go w kuchni, gdy najpewniej kończył robić śniadanie. Zamyślony był do tego stopnia, że nie słyszał niczego z zewnątrz, tylko głosy które opatulały jego umysł.

-Harreh?! - prawie krzyknął - Co ty ciągle z głową w chmurach chodzisz? Zakochałeś się?

-Zakochanie to głupi wymysł na rzecz literatury i kinematografii. Pocałunki z rzekomej miłości - prychnął pogardliwe - to jedynie rozładowanie napięcia seksualnego. Nie da się być prawdziwie kochanym przez osobę trzecią. Tylko rodzina i przyjaciele kochają szczerze.

Uśmiech z twarzy szatyna się osunął choć starał się tego po sobie nie poznać. Zaciekle walczył ze swoją mimiką, aż w końcu wypuścił świszczący oddech poddając się.

-Cokolwiek - fuknął niebieskooki, jakby brał do siebie jego wypowiedź.

-A więc jesteś w kimś zakochany? - spytał Styles apatycznie, chociaż w jego głowie szalała litania pytań.

-Tak, lecz jestem prawie pewny, że on tego nie odwzajemnia.

-On? Powiesz coś o tym twoim chłopcu?

-To taka urocza mameja.. Chociaż dzielą mnie lata świetlne od tego żeby był mój. Przy nim wszystkie moje zmysły są na raz wyostrzone i otumanione.

-Dość paradoksalne.

-Nawet nie wiesz jak - zaśmiał się ponuro - To miłe mieć kogoś z kim dopiero się poznajecie, choć jednocześnie już wydaje ci się dziwnie bliski. Horrendalna sprawa.

-Myślę, że ty jednak też mu się podobasz. Jesteś atrakcyjny, zabawny i inteligentny, Louis.

-Podnosisz mi ego, kolego. Niestety nie jest tak jak mówisz. On jest inny - rzekł niemal z namaszczeniem - Nieco poniewczasie starałem się go zrozumieć. A teraz przeżywam katarzis.

-Aż tak źle być nie może - powiedział Harry. Czuć było od niego swąd desperacji. Nie chciał żeby ktoś złamał serce Tomlinsonowi. On niech ma, ale niech starszemu się uda. Pogadałby nawet z tym chłopakiem, choć to raczej już zahacza o zbędny sadyzm.

-Nie przesadzam. Ta cała sprawa jest w chuj pejoratywnie nacechowana. Nie ma prawa bytu.

Harry w tym momencie odpuścił dalsze zmagania. Pospiesznie zjadł kanapki, pożegnał się i wyszedł z mieszkania chłopaka. Czuł się wyprany. Ta konwersacja była zbędna. Cholernie zbędna.

W nocy spadł pierwszy śnieg więc Conversy Stylesa były przemoczone już po kilkunastu metrach. Na szczęście nie wiało bardzo więc uszy tego dnia mu nie odpadną. Szedł bocznymi uliczkami tego zatłoczonego Londynu owiewając swoim wiecznie zmęczonym wzrokiem nudnych ludzi. Musi się bardzo dobrze wykąpać, by spłukać wraz z dziesiejszym brudem dnia ich nieprzychylne spojrzenia. Czym oni, kurwa, są tak zażenowani?

Gdy kędzierzawy w końcu przekroczył progu domu zastał ciszę która była dla niego błogim odgłosem. Prędko pobiegł na górę zdejmując z siebie zbędne warstwy. Wparował wprost do łazienki wskakując do wanny i nalewając wrzątku. Był właśnie w trakcie drugiego kryzysu egzystencjalnego, uwzględniającego dwudziestosekundową przerwę na nieprzerwane wpatrywanie się w jeden punkt na ścianie oprawionej bladymi kafelkami. Ból zaczął się rozlewać po całym jego ciele wprost z umysłu niczym woda z kadzi. Czasami zastanawia się, czy nie jest tylko złym przyjacielem, synem, bratem, ale też złym człowiekiem. Po prostu cholernie złą osobą. Pewnie gdyby tylko mógł wypisałby sobie takie przypomnienie markerem po wewnętrznej stronie powiek. Uśmiechnął się na tą myśl. Interesująca reakcja.

Często myśli nad tym, czy faktycznie jest tak podobny do swoich rodziców, jak wszyscy twierdzą. Przeraża go taka ewentualność. Chociaż z drugiej strony ma o sobie tak niskie mniemanie, że nikt nie był w stanie obrazić go bardziej niż on sam. Harry od dziecka podejrzewał, iż w naturze ma przekonanie, że gdziekolwiek się pojawi, zawsze będzie zawadzać. Nikt po prostu nie wybił mu tego z głowy więc nie ma co się dziwić, że wciąż jest jak było. Czemu był tak beznadziejny, czemu w ogóle próbował, czemu zawsze niszczył wszystko czego dotknął, czemu nie mógł być po prostu normalny, jak wszyscy? Jest zły na nich, bo jest zły na siebie. Czy to ma sens?

Czuł się atakowany, winny i zraniony jednocześnie. Logika podpowiadała mu, że nie robi niczego złego, ale był to jednen, prawie niesłyszalny głos który próbował się przedrzeć przez chmarę innych, dużo mniej przychylnych. Bardzo szybko był przez nie stanowczo zagłuszany.

Powoli, wręcz ociężale opłukał się i wyszedł z wanny. Z ręcznikiem obowiązanym wokół pasa skierował się do swojego pokoju zostawiając na drewnianych płytach mokre odciski stóp. Pierwsze co tylko zrobił po przekroczeniu progu to zrzucenie ręcznika i dopadnięcie drzwi szafy w poszukiwaniu swoich ulubionych spodni i bluzy. Założył bokserki, wcisnął się w czarne rurki zarzucając na siebie szarą, miękką bluzę. Siadając ja łóżku założył ciemne skarpetki i sięgnął po plecak, sprawdzając czy znajduje się tam wszystko czego dziś potrzebował. Odpowiedź była pozytywna zatem wpakował sobie do uszu słuchawki i puścił "I'm a Mess". Po paru chwilach już był na dole ubierając mokre buty i biorąc kurtkę w jedną rękę, a w drugą prawie pusty plecak.

* * *

przepraszam, że wstawiam w tak długim odstepie czasu, ale byłam w szpitalu więc nie miałam jak :||
teraz będą regularne, bo nie śpieszy mi się tam wracać
pijcie wodę i miłego dnia/nocy!!

cyrograf | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz