-Haroldzik - zaśpiewała irytująco Gemma - Musisz po lekcjach pójść na zmianę do sklepu - chłopak na to tylko pokiwał głową i wyszedł z domu. Wtorek. Ciężko jest przebić wczorajszy dzień, ale ma dobre przeczucie. Dawno nie był tak podekscytowany. Szczęściem tego jeszcze nazwać nie może, ale jest lepiej. Z albumem Eda grającym w słuchawkach przemierzał kolejne szare ulice.
Nagle każdy płowiejący budynek zaczął go przytłaczać. Każda ściana z której schodziły płaty farby wydawała się uderzać w jego czułe miejsca. Każdy samochód jadący z naprzeciwka wydawał się jechać prosto na niego, a potem, niestety, jedynie go mijał. Był obserwatorem, nie uczestniczył w żadnym zdarzeniu. Momentalnie jego uśmiech zrzedł, gdy myślał o swoim szarym, codziennym życiu. Nużące chwile w realnej rzeczywistości.
Wciąż zagłębiony w swoich myślach nie zważał na przechodniów. W pewnym momencie upadł na trawę tuż obok chodnika. Wciąż leżąc na ziemi spojrzał w górę.
-Siema, gnojku - zaśmiał się ponuro Nick.
-Daj mi spokój, Grimshit - odpowiedział Harry zrywając się na równe nogi, gdy zrozumiał kto jest napastnikiem.
-Bo, kurwa, co? - popchnął ponownie młodszego, lecz ten, tym razem, nie przewrócił się znowu. Zestresowany zaczął szybko iść w przeciwną stronę. Nie zamierzał dziś pojawić się w szkole. Za bardzo się bał konfrontacji z kimkolwiek. Szybko popędził do sklepu przy okazji gubiąc starszego.
Ciągły brak decyzji. Przerażenie. Styles jest pewny, że nigdy nie sprosta żadnym oczekiwaniom, a mimo wszystko i tak sam siebie zawodzi. Zapytał się kiedyś Laury, czy podczas śpiączki farmakologicznej się słyszy. Odpowiedziała, że tak. Nie chce umrzeć, jedynie wiecznie spać. Zabicie się jest tchórzostwem. Z przyjemnością zapadłby w śpiączkę bez głosów. Tylko on i brak zmartwień z zewnątrz. Chociaż Harry i jego umysł nigdy się za dobrze nie dogadywali. Kiedy był mały myślał, że to normalne, że czasem siebie uderzy albo zadrapie do krwi. W końcu nigdy nie był najlepiej traktowany. Okazało się, że od zawsze siebie samookaleczał. Nie jest to nawet sprawa nawyków, a nienawiści do samego siebie. Chciałby coś zrobić, by być z siebie dumny. Nic nie umie, a gdy tylko do czegoś podchodzi jest zbyt słaby, być się tego trzymać i to kochać. Trochę inaczej jest z tworzeniem i śpiewem.
Ostatnio za każdym razem, gdy spogląda w lustro nie poznaje osoby naprzeciw. Zaczęło się od snu z polem i lustrem. Worki pod oczami z dnia na dzień się powiększają, a po żadnych z załamań nie ma śladu łez i opuchniętych ślepi. Jakby nigdy nie skulił się w sobie i nie płakał do utarty sił. Czuje, że wszystko co robi jest na pokaz, jest przedstawieniem. Jego życie to przedstawienie w cyrku. Widownia się śmieje i ogląda wszystkie zdarzenia zdystansowana, a potem wychodzi spod wielkiej płachty w której on zostaje. Wszyscy są postaciami epizodycznymi, każdy się mija z nowymi ludźmi, których Harry ledwo dostrzega. Mimo to nikt nie przestaje się śmiać.
Patrzy na te wszystkie zagubione twarze i wie, że nie jest jedyny. Czy nikt sobie z tym nie radzi i po prostu udaje, czy to on jest nadzwyczaj słaby? Boli go każdy wschód słońca i śpiew ptaka. Każde smutne i szczęśliwe spojrzenie rzucone w jego stronę. Potrzebuje obojętności na którą zasługuje. Potrzebuje chłodu i dystansu z powrotem. Chce zostać sam jak nigdy dotąd i zdecydować, czy to już jego czas. Chciałby żeby był. Mimo każdego uśmiechu, na twarzy Styles'a, to przemija i nie pozostaje nic innego, jak zawiedzenie samym sobą. Czuje się brudny i zużyty, całkowicie do niczego. Mimo, że każdy powtarza "wierz w siebie" to wie, że tu już nie ma w co wierzyć. Została skorupa. Zawsze zostaje tylko ona. Mimo czułych dotyków i życzliwych spojrzeń pozostaje żar samo niezadowolenia. Chciałby być drugim Bukowskim, czy drugim Freddiem Mercurym. Między oczekiwaniami, a wiarą w siebie pozostaje przepaść.
Czym właściwie jest? Jedynie małym, nieznaczącym ziarnem piasku. A mimo to, jego zniknięcie mogłoby spowodować żal u innych ziarenek. Ale czy one napewno go potrzebują? Czy naprawdę chcą jego obecności, czy są tylko do niej przyzwyczajone?
Przywiązanie. Kiedyś myślał, że jest to łatwa rzecz, jak miłość. Społeczeństwo wykreowało u nas chore definicje tych pojęć. One nigdy nie są łatwe. Każdy ma inny, niepoznany wachlarz uczuć. Ale nikt o tym nie mówi. Każdy kto odbiega od normy po prostu o tym nie mówi. A co jeśli on zacznie? Będzie nowym pierdolonym Eddisonem?
Krytyka zawsze jest potrzebna. Ten kto potrafi przełknąć dumę umie z niej skorzystać. Są też osoby które nigdy nie opuszczą niżej głowy. Dla nich ocena to obelga. On wciąż jest pomiędzy. Może to też nie jest takie łatwe jak z uczuciami? Jakim prawem szufladkujemy cokolwiek? Społeczeństwo. Jakim prawem oceniamy, czy pewne zachowanie jest normalne, czy nie, jeśli sami w pokoju robimy dosłownie to samo?
-Cześć, Harry. Co się stało? - zapytał zmartwiony Louis łapiąc młodszego za łokieć tuż przed wejściem do sklepu - Widziałem co Grimshaw zrobił. To chuj.
Harry prychnął patrząc w lazurowe tęczówki szukając kłamstwa. Nie wyczytał z nich nic, czego tak zaciekle szukał, więc po chwili się odezwał.
-W skrócie.. - tutaj Louis puścił ramię chłopaka i delikatnie pogładził jego dłoń - W skrócie męczymy się społeczeństwem i jego wykreowanymi normami. Nic nie jest normą. Nick to nie nowość, nie przejmuj się.
CZYTASZ
cyrograf | larry stylinson
FanfictionCzasem w życiu następuje taki moment, gdy stoimy pod ścianą. Nie możemy się ruszyć. U Harry'ego nie jest to moment, a całe, dotychczasowe, szesnastoletnie życie. Czeka na coś co zmieni jego opłakaną rutynę. Gdy już traci nadzieję, pojawia się sar...