24

155 17 1
                                    

Nagle przez drzwi przeszedł Louis co przyciągnęło zielone ślepia, które chyba nie zamierzały zmienić swojego obiektu obserwacji.

-Pewnie stwierdzisz, że to co właśnie robię to gambit i to nie ten szachowy, ale muszę spytać - zaczął niepewnie starszy - Dlaczego wyglądasz jakbyś całą cholerną noc tłukł się z kimś?

Przez myśli Harry'ego przeszła chęć zniknięcia z powierzchni ziemii, lecz jedynie spuścił zażenowany wzrok spoglądając na ciepłe skarpetki na jego stopach które wydziergała babcia szatyna.

-Nieustalony status ontologiczny - szepnął po kilku długich sekundach które jakby zabierały mu tlen z płuc.

-Co ci jest Harry? - spytał równie cicho.

Pytają. Zawsze z ciekawości lub uprzejmości. Nigdy nie są rzeczywiście zainteresowani. Jego umysł to istna wylęgarnia krytyki do dosłownie każdego, lecz jednak on jest na samym czubku tego bezlitosnego rankingu.

-Nie musisz mi mówić, po prostu się martwię - kędzierzawy na to prychnął nie wierząc w ani jedno słowo uciekające spomiędzy tych cienkich warg.

-Ja nie mam tego problemu. Przywiązuje się tylko do rzeczy martwych - odpowiedział siląc się na sztuczną lekkość wypowiedzi.

-Czyli mam się zabić? - spytał mniejszy z nutką żartu. Jeszcze wtedy nie wiedział co mówi.

-Nawet się, kurwa, nie waż - warknął młodszy, jakby właśnie chłopak mu powiedział, że chce zrzucić bombę na Mayfair. Słońce nieśmiało przebijało się przez rolety, jakby starało się wtrącić do tej feralnej rozmowy. Chłopak w jednej sekundzie wstał i wyszedł z pokoju ignorując zdziwione, a zarazem pytające spojrzenie niebieskich tęczówek. Wparował do łazienki, a w jego wnętrzu wrzało, dłonie bez przerwy zaciskały i puszczały poszarpany dół swetra jak mantrę.

-Ile jeszcze zamierzasz uciekać? - zapytał ledwo słyszalnie odbicia w lustrze którego nie poznawał. W jego głowie odbiła się odpowiedź. Niedługo.

Niby każdy chce żyć jak najdłużej, lecz on zdecydowanie nie należy do tej jakże licznej grupy. Nie chce żyć wiecznie, bo trwa w ciągłym i nieprzerwanym bólu który zamienia go w smętne, spąsowiałe i otępiałe truchło bez wyrazu. Zalewając swój umysł coraz to nowymi niepokojącymi myślami skulił się opierając plecy o wannę. Zgarbił się i schował głowę tak, że teraz było widać jedynie czekoladową burze loków, wielki sweter, powyciągane dresy i kiczowate skarpetki. Przyjemny materiał okalał jego zimne, mokre oraz rumiane policzki. Nawet nie wiedział kiedy zaczął płakać póki nie poczuł mokrych plam na przedramionach. Nagle zaczęło go zalewać poczucie winy, no bo w końcu jak on traktuje Louisa? Powinien się wstydzić, ten pewnie teraz ma go za chama albo psychola. Na samą myśl o braku aprobaty ze strony starszego wzdrygnął się. Nie chciał żeby zaczęło mu zależeć, a jednak tak właśnie się stało. Świadomość tego uderzyła w niego tak mocno, że kruchym ciałem wstrząsnęły torsje, a z oczu które zaszły mgłą zaczęły się wylewać strużki słonych łez. Od zawsze wstydził się płakać naprawdę głośno, bo przywykł do cichego, zduszongo szlochu. Może i tak było lepiej. Gdy nikt nie wiedział.

Kiedyś chciał wyssać wszystkie soki z życia, lecz z czasem zrozumiał, że to życie z niego je całkowicie wyssało. Ale przecież nie każdego z nas czeka szczęśliwe zakończenie. Należy przywyknąć do tej myśli, by później się nie przejechać na pewności, że jednak wszystko się kiedyś ułoży.

Harry jest małostkowy i ma tego świadomość. Może i jest filigranowy, jak ktoś by to nazwał, lecz zasługuje jedynie na miejsce w didaskaliach. Za to Louis, fiulterny chłopak o znikomych wadach i nikłych błędach, powinien występować w prawdziwym dramacie. Nie wie czy on po prostu adoruje jego wyższość czy to zwykła zazdrość. Może i nie pała animozją do tego chłopaka taką jak w stosunku do innych, lecz te jego wszystkie lakonicznie słowa które wypływają jak wartki nurt spomiędzy wykrzywionych ust są jak trucizna. A zaraz potem antidotum. Ale to w porządku, przyjmie każdą karę. Do końca tego zasranego życia, bo powinien ją otrzymać. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu setny go złamie i uwolni się płytki wrzask z wewnątrz zakańczający ten rozpierający, proleptyczny, tępy ból jakim jest jego istnienie. Louis za to zasługuje na te wszystkie kurtazyjne gesty otrzymywane od wszystkich. Ma tylko nadzieję, że wchłania on te niezliczone pochlebne słowa jak gąbka. Bo zdecydowanie powinien. Powinien znać swoją wartość i sens.

Harry na przykład jak jest za długo sam i nikt mu nie przypomina, że jest nic nie warty - wychodzi do ludzi, by pamiętać, że nie zasługuje. Ma nadzieję, że Louis ma tak samo. Tylko, że odwrotnie. Boże, jak on kocha spekulować. Ostatnio jego główną postacią jest ten niski szatyn. Nikt mu nie jest w stanie wyperswadować, że może on nie być głównym bohaterem. Nie żeby ktoś próbował. Ale jakie to zadziwiające, że to ten cholerny cielak bez jakichkolwiek motywacji do życia trafił na tak przebojową osobę. Na szczęście zaraz zniknie z jego życia, a ten będzie miał spowrotem coraz bardziej kolorowe dni. Takie na jakie zasługuje.

* * *

sorki za tą przerwe czytelnicy ale mam papkę zamiast mózgu, jeśli nie polecę na oddział to będę wstawiać co tydzień jak wcześniej
kocham was, komentujcie

cyrograf | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz