21

171 19 6
                                        

Harry powoli wczołgał się do ciepło oświetlonego pomieszczenia. Mizernym krokiem podążał wprost do skórzanej kanapy by jego ciężar opadł na śliską powłokę.

-Jak się czujesz? Tak szczerze pytam. Wiem, że te wszystkie angielskie ulice pachną deszczem i nieuniknioną śmiercią co nie należy do najbardziej optymistycznych rzeczy - chłopak po słowach szatyna zamyślił się na chwilę, aż wypuścił trochę powietrza i zaczął opowiadać.

-Wiesz, chadzam pustymi, niezamieszkałymi ulicami w poszukiwaniu żywej duszy. Ale jestem sam, to miasto już dawno opustoszało. Znam je na wylot, lepiej niż siebie samego. Powoli kieruję się ku końcowi małej metropolii. Granicę tę ustala rzeka która barwą przypomina smołę. Gdy już znajduję się przy brzegu bezmyślnie wchodzę po kostki. Czuję zimny nurt, lecz po za tym żadnego innego dyskomfortu prócz niskiej temperatury. To zachęca mnie to pójścia o krok, dwa, trzy dalej, aż jestem zanużony po szyję. Czuję jak prąd przyspiesza. Daję się mu zabrać. Tracę grunt i płynę zgodnie z chęcią mrocznej wody.  Kładę się na tafli, a potok wciąż mnie niesie. Spoglądam w górę napotykając niebo. Nie jest w nim nic niezwykłego, aż w pewnej chwili wiatr nawiewa ciemne chmury z których zaczyna padać. Szybko przeradza się to w burzę. Ja wciąż leżę i czekam. Nie wiem na co czekam, ale jestem cierpliwy. Myślę, że już niedługo wypłucze mnie na brzeg albo wciągnie pod wodę.

Po tej dziwnej, a zarazem, w skomplikowany sposób, niezwykle realnej wypowiedzi zapadła martwa cisza.

-Całe życie to zlepka błędów, nie możesz oceniać w ten sposób swoich działań.

-Niepotrzebnie marnuję tlen, Louis - wyszeptał. Suche łzy spływały pospiesznie jakby chciały jak najszybciej uciec z tych pustych oczu w które można wstawić cokolwiek.

-O czym ty mówisz? - zapytał przerażony chłopak prędko ocierając smugi słonej wody ściekającej z zimnych policzków młodszego. Beztreściwe spojrzenie miał wbite w jakiś obiekt za oknem.

-Razi mnie ta mrugająca latarnia, aż nagle całkowicie gaśnie. Tak samo jak moje chęci do dalszej podróży. Myślę, że to może być koniec.

-Rozumiem cię. I tak, wiem, że brzmi to dość nieprawdopodobnie, bo przecież jestem płytki, jak te wszystkie rozmowy w windzie, ale mam jakieś pojęcie przez co teraz przechodzisz. Lubię cię, kolego, niezależnie od tego całego bagażu.

Każdy lubi i kocha tą jego wersję która nawet nie istnieje. Harry mówi to na głos przez co Louis patrzy się na niego mocno zaniepokojonym wzrokiem oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Końcowo szatyn ich nie dostaje do czego powoli zaczyna się przyzwyczajać. Siedzą chwilę w komfortowej ciszy, aż mniejszy wstaje przerywając tą unikalną zadumę.

-Chyba pójdę się umyć - mówi idąc tyłem, wciąż patrząc na młodszego.

-Ja już się moczę w odorze ludzkiego bytu - odpowiada prześmiewczym tonem na co Tomlinson przywraca oczami i całkowicie się wycofuje. Styles wykorzystuje moment na kolejnego papierosa, by zebrać myśli. Louis już wie, że jest emocjonalnym wrakiem więc dlaczego wciąż jest przy nim?

Jedyne co ogrzewa jego zimne dłonie i serce w ten listopadowy wieczór to rozpalony papieros między długimi, bladymi palcami oraz myśl o uśmiechu chłopca który teraz leży w wannie. Ciągle błaga by ktoś go zabrał, bo czuje, że zaraz sam ucieknie, ale teraz jest inaczej. Nagle przytacza w swojej głowie niedawną wypowiedź niebieskookiego. Dlaczego sądzi on, że jest płytką osobą? W porządku, sam Harry był tego zdania na początku, ale ma świadomość tej monumentalnej pomyłki. Wie, że Louis jest naprawdę wartościowy i kreatywny. Ostatnią cechą jaką można go opisać jest płytkość. W zasadzie są przeciwieństwami. To on powinien stworzyć coś od początku do końca i być dumnym ze swojej pracy, lecz, szczerze mówiąc, nic nie potrafi go usatysfakcjonować.

Uwielbia on zagłębiać się w swoim obszernym smutku. Nigdy nie jest mu dość użalania się nad sobą. Ktoś by pomyślał, że ten chłopiec chce być tylko kochany. Rzecz w tym, nie jest tak wcale. Miłość nie idzie w parze z najważniejszymi wartościami. Tak naprawdę to nie miłość jest porządana, to zrozumienie, dbanie o siebie nawzajem, czy chęć kompromisów jest tak bardzo zapragniona przez wszystkich.

Przeraża go myśl, że już od dekady ma myśli samobójcze. Brzmi to conajmniej nieprawdziwe, ale takie właśnie są realia. Czy on tak naprawdę kiedykolwiek chciał istnieć? Powinien pozwać rodziców za to, że go spłodzili. Kto naprawdę chce żeby ich dziecko chodziło po takim świecie? Samookalecza się bo czuje, że zasługuje na karę. Nie jest w stanie bardziej siebie skrzywdzić przez co jest jeszcze gorzej. Jest za słaby by wyznaczyć sobie odpowiednią sankcje, lecz robi co może. Mimo wszystko jest to niewystarczające. Nie da się go naprawić. Chce po prostu śmierci, lecz w zasadzie cieszy się, że nikomu tego nie mówi. Nie zasługuje na czyiś czas. Już nie. Stracił wartość, jest takim cholernym śmieciem. Nie ma jednej rzeczy z wyglądu, czy charakteru którą chociażby w sobie toleruje. Nie powinien uzyskać pomocy, to nie na nią czeka.

cyrograf | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz