19

185 19 4
                                    

Chłopcy wciąż siedzieli w salonie słuchając coraz to nowszych płyt winylowych. Rozmawiali już całkiem długo, lecz dla nich czas nie istniał. Po prostu byli zajęci sobą nawzajem dzięki czemu pełzająca śmierć była dalej, niż bliżej. Mimo wszystko każdy kto podpisze cyrograf prędzej czy później musi w końcu trafić na dół. W przypadku Harry'ego prędzej. Myśli młodszego nie raz tego wieczora oscylowały wokół pewnej sprawy, gdy tylko nie był wystarczająco zajęty. W tym momencie potrzebował jak największej liczby bodźców.

-Najbardziej urzekającymi rzeczami są słoneczniki, kałuże, wschody słońca i rozbawione oczy. Te zjawiska są szczere, a w naszym świecie jest mało prawdziwych obiektów. Ludzie zajmują się sprawami błachymi oraz trywialnymi zanadto. Przyzwyczajamy się do nużącej rutyny, aż zapominamy o tych cudownie zielonych liściach nad naszymi głowami - odetchnął brunet i wyjrzał za okno - Proste piękno zauważane tylko przez artystów. Radość ze szczerych momentów życia. W kryzysowych sytuacjach zapominamy o naturalnej urodzie świata. A potem nam tęskno. Nikt z nas nie jest wystarczająco dojrzały na mękę zwaną życiem. Myślimy, że ból nas uczy. To prawda, ale nigdy nie nauczy. Urodziliśmy się i umrzemy w tym syfie, dlatego musimy radować się z tych drobnych, urokliwych chwil.

-Umawianie się z artystą będąc artystą jest dopełnieniem dusz - zaczął starszy - Nadajecie sobie sens dalszego podążania. Potraficie dostrzec coś niezwykłego w czymś, jak na ludzkie standardy, przyziemnym. Radość nie do opisania. Poczucie wspólnoty i zrozumienia. Już więcej się nie dusisz. Zaczynasz oddychać.

-Mówisz w kontekście relacji platonicznej?

-To już należy do twojej interpretacji - mrugnął do niego Louis.

-Myślę, że jestem artystą w zasadzie. Moim płótnem jest moje ciało.

-Myślę, że zaczynasz być artystą gdy zrozumiesz sentencje umrzeć w czyichś oczach a umrzeć dla czyichś oczu.

-Jesteś strasznie dramatyczny. Miłość i nienawiść to nie wszystko tak właściwie, wiesz? - Louis na to jedynie wzruszył ramionami od niechcenia.

-Powiedział gość który nie może przestać sam siebie sabotować - prychnął.

-A co to ma do tego?

-Też masz wąski zakres widzenia. Jesteś ograniczony, Harry.

-Ja po prostu jestem kurwa jakiś przeklęty. Myślę, że w urodziny to się skończy.. No nieważne, jak długo będzie trwać absencja twoich rodziców?

-Pewnie jakiś tydzień - wzruszył ramionami.

-Tydzień?! Ile ty musisz imprez robić.. - zamyślił się.

-Tak naprawdę to niedużo osób wpuszczam do domu - uśmiechnął się półgębkiem patrząc prosto w leśne oczy świdrującym wzrokiem. Harry na ten gest odwrócił spojrzenie odnajdując kilkanaście ramek ze zdjęciami powieszonymi nad kominkiem. Wiedział, że nie powinien tego robić, bo już teraz czuł napięcie i bezradność które obezwładniały jego ciało. Mimo to wstał i, wręcz automatycznie, podążył do miejsca które jakby go przyciągało. Na ugiętych kolanach szedł przypatrując się wielu zdjęciom przeskakując to z jednego, na drugie.

Wyczerpany dotarł do osobliwej ściany spoglądając spod rzęs na trzy białe uśmiechy pojawiające się na każdej fotografii. Wyglądały na wymuszone i nieszczęśliwe, a mimo to w oczach chłopaka stanęły łzy przysłaniające wizje sztucznej i wyidealizowanej rodziny. Wszystkie natarczywe myśli powróciły z podwójną siłą zabijając go po kawałku. Nigdy nie był wystarczający. Powinien nigdy się nie urodzić. Jedynie zawadza ich rodzinie. To on go zbudował. Wszystkie chore obrazy i wspomnienia zaatakowały jego umysł. Sentencją bytu ludzkiego jest nieodparte wrażenie o braku własnej wartości. W tym momencie, gdy już miał się rozpaść poczuł dotyk na ramieniu przez co wzdrygnął się i odwrócił nienaturalnie szybko. Tak naprawdę był wdzięczny Louisowi za jakąkolwiek reakcje. Nie wiadomo co by się z nim później działo, jak daleko to wszystko mogłoby zajść.

-Chcesz ich poznać? - zapytał ściszonym głosem.

-Co?! Nie! To znaczy, nie za bardzo lubię takie spotkania, jeśli wiesz o co mi chodzi - tłumaczył się pospiesznie - Aczkolwiek na pewno są bardzo.. sympatyczni? - bardziej zapytał niż stwierdził.

-Nie są - zaśmiał się smutno spuszczając wzrok na stopy - Tak naprawdę cenę mają tylko rzeczy bez ceny - spojrzał spowrotem na kręconowłosego który właśnie odgarnął zbłąkany loczek - Obiekty materialne nie mają wartości.

-Nie neguje tego - pokiwał stanowczo głową zgadzając się - Te oczy literalnie krzyczą daj mi życie, zrób mnie żywym.. - popatrzył z przerażeniem na kolegę obok który już miał wbite w niego swoje spojrzenie - Nadbudowuję sobie, przepraszam. Pewnie zabrzmiałem conajmniej dziwnie - powiedział drapiąc się niezgrabnie w głowę.

-Właściwie to wyjątkowo trafna intrepretacja.

Harry przeleciał wzrokiem rodzinę z obrazka jeszcze raz, aż zatrzymał się na małym, pyzatym chłopcu przebranym za dynie. To było jedno z niewielu zdjęć gdzie zobaczył szczery uśmiech Louisa. Było to dobre kilkanaście lat temu, na nowszych zdjęciach uśmiech coraz bardziej przestaje docierać do oczu.

-Straumatyzowani nastolatkowie tak bardzo kochają Halloween, bo chociaż przez jedną noc w roku są silniejsi od swoich demonów i mrocznej przeszłości od której nieustannie uciekają - zaczął Harry - Lubisz to święto?

cyrograf | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz