Rozdział XXXVIII

659 37 165
                                    

Fun fact.
Wkurwiasz mnie.

Dajmy tu jeszcze Novę, niech ma cały rozdział dla siebie znowu.

Od godziny wszyscy byliśmy w bazie Avengers i też od godziny Abigail patrzyła się w jeden punkt. Ale to nie był jedyny szok jaki dzisiaj przeżyłem.

Mam rodzeństwo. I jestem dokładnie jednym z trojaczków. I nie mam na imię Samuel. Tylko Richard. Nie jestem sam.

Avengers "zamknęło" mnie, moich przyjaciół oraz nowe nabytki w sali gimnastycznej. 

Ava i Danny poszli spać, przytuleni do siebie, Peter cerował swój kostium, a Lucke ćwiczył. Więc opieka nad rodzeństwem zleciała na mnie.

- Dobra, a tak zapytam. - zaczął mówić Nicholas. - Wy macie tu swoje cele? W tym sektorze?

- Eee. Nie. Oni mają domy...

- Co to są te domy? - zapytała Bethy podnosząc wzrok akcentując ostatnie słowo.

Jej spojrzenie było takie puste.

- To są takie budynki...

- Jak ten?

- Dużo mniejsze... no chyba, że ma się kasy jak lodu.

- Czym jest kasa i lodu? - zapytał Nicholas przechylając głowę.

- Lód. - poprawiłem. - Jest to zamarznięta woda. A kasa to inaczej pieniądze. Są to takie papierki i żelazne kółka, za które można kupować różne przedmioty. Ale wracając. Dom jest to taki budynek, w którym ludzie mieszkają. Śpią, spędzają w nim czas.

- Czyli taka cela. - skwitowała czarnowłosa.

- A ty? Czy ty też mieszkasz w domu? - zapytał Nicholas wyciągając duże nasiono z kieszeni i zaczął je przerzucać między dłońmi.

- Nie... - odpowiedziałem po chwili. - Nie mam domu.

- To gdzie śpisz? Spędzasz czas? I robisz te wszystkie rzeczy, które robi się w tym domu? - zapytał zdziwiony.

- Mieszkam w sierocińcu.

- Co to jest sierociniec? - zapytała siostra. - Czy my też tam trafimy?

- Sierociniec - zaczął Peter - jest to miejsce, w którym mieszkają dzieci, których rodzice...

- Albo umarli, albo stwierdzili, że nie chcą się nimi zajmować. - dokończyłem spuszczając głowę. - I nie wiem czy tam traficie. Najprawdopodobniej zostaniecie tutaj.

- A ty czemu nie możesz tutaj zostać? - zapytał Niki. - I co to są rodzice?

- To... To cholernie skomplikowane... A rodzice... To osoby, które zajmują się dziećmi.

- Co to znaczy cholernie skomplikowane? - zapytali w tym samym momencie.

- Tylko nie powtarzajcie tego panu Rogers'owi - powiedział ze śmiechem Peter ucinając nitkę.

I ten cykl powtarzał się w nieskończoność. Opowiadałem im o czymś, a oni przerywali dopytując o znaczenie słowa czy nawet i zdania.

Było to ciężkie tłumaczenie im tego wszystkiego. Szczególnie, że chcieli wiedzieć wszystko. Dosłownie wszystko

Ale najgorsze było to jak wyciągnąłem telefon z sportowej groby, którą tutaj zostawiłem.

Gdy włączyłem urządzenie zaatakowała mnie fala powiadomień od mojego chłopaka i wychowawcy z bidula.

Córka ZdrajcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz