1. Dzwoniące piekło

259 24 10
                                    

Cyfra zmieniła się na ekranie telefonu. Minęła kolejna minuta. Maks zacisnął oczy i wtulił twarz we własne kolana. Serce już teraz trzepotało mu w piersi. Niestety nieuniknione miało przyjść równie szybko, co zawsze. 

Szkolny korytarz śmierdział kurzem, płynem do mycia podług i czymś, do czego nie chciał się przyznać. Jego strachem. Już teraz zaczynało mu brakować tchu. Czuł się przytłoczony. Raz po raz wbijał pomalowane na czarno paznokcie w skórę lewej dłoni. Tylko ten miarowy ból pomagał mu się uspokoić. Utrzymać atak paniki na odległość wyciągniętego ramienia. Odgrodzić go od siebie ścianą z głośnej muzyki, dużych słuchawek i za długich włosów, które jak bluszcz wspinały się po naciągniętym na oczy kapturze. 

Piosenka się zmieniła. Ta była głośniejsza, miała więcej energii i zdolności, żeby go wesprzeć. Przybyła z odsieczą w odpowiedniej chwili, bo w tym samym momencie na schodach pojawił się kolejny uczeń. 

Maks mocniej zacisnął palce, już w momencie, gdy ten przekroczył drzwi piętro niżej. Z każdą sekundą chłopak bowiem dzwonił coraz bardziej, uprzedzając go o swoim przybyciu. 

Dźwięk był nie do zniesienia. Ostry, przenikliwy, pełen nienawiści. Maks wolałby już przyłożyć głowę do szkolnego dzwonka, niż spędzić choćby chwilę dłużej w odległości kilku metrów od tego człowieka. Ale czy miał jakiś inny wybór? Zakręciło mu się w głowie. 

Spokojnie. Już. Dasz radę. Nic nie słyszysz, nic...

Pogłośnił muzykę. Teraz każdy kolejny riff gitarowy wwiercał się w jego czaszkę z siłą młota udarowego. Przeraźliwe dzwonienie wreszcie zaczęło odpuszczać. 

Dobrze. Teraz spokojnie. Skup się na otoczeniu. Jak mówił terapeuta. 

Wziął głęboki wdech. Pierwszy był trudny. Kolejny na szczęście nieco mu odpuścił. Może jednak był w stanie to zrobić? Nie, nie powinien tak myśleć. Uda mu się i koniec. Przecież nie zawiedzie babci. 

 Bardziej poczuł, niż usłyszał kolejne osoby. Ich dźwięki były spokojniejsze. Miały w sobie mniej nienawiści. Zdawały się bardziej buczeć niż dzwonić jak owady w długiej trawie. Maks jednak prewencyjnie mocniej wbił paznokcie w rękę.  

Dasz radę. Zniesiesz to. Nie jest tak źle. Skup się na rzeczywistości. Na muzyce.

Rzeczywiście mogło być gorzej. Minuty mijały, wyznaczane przez kolejne białe cyferki na czarnym ekranie. Zbliżało się najgorsze. 

Za piętnaście. 

Drzwi na dole rozwarły się, a przez nie wlała się kakofonia dźwięków. Setki wysokich pisków, drżenia, buczenia i czegoś, co brzmiało, jak perkusista, który próbuje naśladować podczas grania jakiś młot pneumatyczny. 

Maks zarżał. Po jego ręce spłynęła stróżka krwi. Kilka kropel kapnęło na posadzkę, przez co na kremowych kafelkach pojawiły się wiśniowe kropki.

To tylko twoja choroba, to się nie dzieje naprawdę! 

Skala głośności muzyki w jego słuchawkach już dawno się skończyła. Mocniej przyciągnął do siebie kolana. W oczach stanęły mu łzy. Normalnie uciekłby już dawno temu, ale teraz wytrzymał wystarczająco długo, żeby jego ciało zostało zupełnie unieruchomione przez tą przybierającą na siłę kakofonię. 

Perfumy. Ręka boli. Śpiew wokalisty. Ściana za plecami. Zimne kafelki na podłodze. Tornister. 

Wymieniał w myślach kolejne odczucia. Próbował sprowadzić świat do prostych słów. Utrzymać się w rzeczywistości i zupełnie ignorować coś, co powoli zaciskało się na jego żołądku. 

Dasz radę. 

Zegarek pokazał za pięć. Najgorszy moment, kiedy wszystko naokoło niego wydawało dźwięki, a on zaczynał się w nich topić. Już nie słyszał muzyki. Ta zniknęła, przytłoczona przez obecność ludzi, którzy przepływali koło niego, jak wzburzona rzeka. 

Jeszcze chwilkę, poradzisz sobie. 

Kłamał. Wiedział, że kłamie. Zrobiło mu się słabo i niedobrze jednocześnie. Z oczu ciekły łzy. Czuł, że na niego patrzą. Że wytykają go palcami. Nie mógł jednak podnieść wzroku. Nie mógł się bronić. Jedyne, co mu zostało to z całych trzymać się uciekającej przytomności. 

I wtedy przyszła odsiecz.

Dzwonek, którego nawet nie dał rady usłyszeć. 

Nauczyciele wpuścili uczniów do klas. Natężenie dźwięku znacznie zmalało, a on poczuł, że słabnie. 

Nie wstał. Nie mógł, chociaż musiał.

Siedział, kiedy nauczycielka podeszła do niego, by spytać go, jak się czuje. Siedział, kiedy ta ruszyła korytarzem, by szukać pomocy. Siedział, kiedy dotarło do niego, że nareszcie mu się udało.

Zaraz potem stracił przytomność. 

***

Obudziła go melodia. Zresztą bardzo często tak było. Ta jednak miała w sobie coś nieziemskiego. Była słodka i delikatna jak budyń waniliowy. Płynęła powoli i spokojnie. Westchnął. 

- Jak się czujesz? - Coś zimnego dotknęło jego czoła. - Masz gorączkę. 

- Dałem radę? - Słowa z trudem opuszczały przesuszone gardło. - Wytrzymałem? 

- Tak. Wiedziałam, że ci się uda. 

Maks otworzył oczy, ale wszystko naokoło wyglądało raczej, jak obraz impresjonisty, aniżeli prawdziwy świat. 

- Aj... - jęknął i zamrugał kilka razy, czekając, aż jego wzrok wróci do normy. - Źle się czuję. 

- Nic dziwnego. Ale robisz postępy. Twoja babcia czeka na ciebie w gabinecie dyrektora razem z terapeutką. - Pielęgniarka uśmiechnęła się do niego i poczochrała go po już i tak zmierzwionych włosach. 

- Coś... postanowili? - Maks spróbował unieść się na łokciach, ale zwiotczałe ręce ani myślały pomóc mu wstać. 

- Poleż jeszcze chwilę. - Pani Basia uśmiechnęła się do niego promiennie. - Nie wiem. Słyszałam, że masz wrócić na lekcje. Tylko będziesz przychodził po dzwonku, żebyś nie musiał spotykać się ze wszystkimi na raz. Potem powoli zaczniemy wyprowadzać cię na przerwy. 

- Czyli jednak pani wie. 

- Słyszałam to i owo. - Przerzuciła długi blond warkocz na plecy i wstała, żeby poszukać czegoś w sterylnie wyglądającej, metalowej szafce. - Na przykład to, że twoja terapeutka nie jest za dobra... 

- Jest okej. - Maks wreszcie usiadł i oparł się o zimną, jasnozieloną ścianę. - Pomogła mi. Gdyby nie ona nigdy nie poszedłbym do szkoły. 

- Czyli cię zmusiła? - Pani Basia spojrzała na niego dziwnymi, na wpół przezroczystymi, niebieskimi oczami. Czasem zdawało mu się, że każde z nich skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Jak górki potok, którego nieruchoma tafla skrywa w odmętach wartki nurt. 

- No... poprzednia tego nie robiła i przez całe gimnazjum nie wychodziłem z domu. - Maks wzruszył ramionami, a za duża bluza powoli zsunęła się na kozetkę. - Jeśli mam iść na studia w przyszłym roku, powinienem nauczyć się przebywać z ludźmi. 

- Spokojnie. Jesteś dopiero w drugiej klasie. Masz świetne oceny. Poradzisz sobie. 

- Nie, jeśli wszyscy nadal będą... - Przygryzł wargę. 

- Nie będą. Zobaczysz. - Pani Basia chwyciła go za rękę i włożyła do niej dwie podłużne, białe tabletki. - To powinno trochę zbić temperaturę. A! I jeszcze jedna rzecz. Nie rób tak więcej. Poszukaj lepszego sposobu. - Wskazała na jego zabandażowaną, lewą dłoń. - Robienie sobie krzywdy nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. 

Maks uśmiechnął się słabo.

- Dobrze. 

Szkoda tylko, że dla mnie krzywdą jest nawet wyjście z domu.

Ostatnia łza Sabriel [boyslove]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz