Zatrzymał się. Oddech uwiązł mu w piersi. Wysokie okno roztaczało po pomieszczeniu paskudne, czerwonawe światło, które muskało długimi palcami kościane klawisze fortepianu. Miał wrażenie, że kwiat z kafelków układa się pod nim w kształt tarczy strzelniczej.
Strach rozlewał się po nim falami. Słyszał kroki za drzwiami. Stukanie obcasów. Nagle zapomniał, jak się biega. Jak się oddycha. Jak ucieka.
Podszedł do okiennicy. Witraż u góry uśmiechał się do niego twarzą rudowłosego anioła, który w ramionach trzymał swą piękną ukochaną. Sabriel patrzyła za jego ramieniem gdzieś w dal. Nie widziała już Maksa. Nie mogła nikogo chronić. Zniknęła, a wraz z nią wszystko, co jej mąż kochał.
Maks przypadł do klamki i szarpnął, ale ta nie chciała puścić. Próbował ją obkręcić, popchnąć, zrobić cokolwiek, by jak najszybciej wydostać się z posiadłości, ale ta zmieniła się dla niego w pułapkę bez wyjścia.
Wtedy zawiasy skrzypnęły, a po bibliotece przepłynął dźwięk, który przeszył jego uszy. Sparaliżował go. Warczenie piły, wysokie piski, zagubiona nuta pękających kości... Maks nagle zaczął wyławiać z tej kakofonii poszczególne, przerażone nuty. Zło, które czuł, wywodziło się z uwięzionych dusz. Ich dźwięk przykrył to, co kiedyś było dobre.
- Samandrielu... - Maks oparł się plecami o parapet. - Nie rób tego.
- Widzę, że się domyśliłeś. - Mężczyzna stał przed nim w całej swojej okazałości. Ten sam, który obserwował ich z witraża. Ten, który widział tylko Sabriel...
- Ona by tego nie chciała... - szepnął Maks. Słowa pozbawione znaczenia zawisły pomiędzy nimi. Nic, co mógłby powiedzieć, nie złagodziłoby jego bólu.
- Widać, że nią nie jesteś. - Samandriel prychnął wściekle. Jego włosy, które przypominały żarzące się płomienie, na końcach zdawały się spływać krwią. - Sabriel miała znacznie większe wyczucie. I nie była głupia.
- Nic jej nie zrobiłem. - Maks dłonią zaczął szukać szkła. Chłód szyby pod czubkami skrzydeł pomógł mu się uspokoić, choć serce wyraźnie próbowało uciec, zostawiając za sobą nawet klatkę piersiową. Jego. Bóg go opuścił. Sabriel również.
- Nie sądzę, żeby było inaczej. - Zielone oczy płonęły niezdrowo. Zapadnięte policzki, kościste dłonie... Zupełnie jakby stał przed nim żywy trup.
Wtedy go usłyszał. Pod całym tym bólem, całą nienawiścią, tuż obok zapomnianego fortepianu śpiewał Orifiel. To już nie była melodia ta melodia setki kieliszków, tylko jego głos. Poczuł się, jakby ktoś dał mu w twarz. I dobrze. Przynajmniej się otrzeźwił.
Czego ten anioł go uczył? Co mówiła mu Azzie? Sew?
Musiał o siebie zawalczyć.
- Dlaczego? - Maks próbował przypomnieć sobie każde ich słowo. Każde użycie mocy Sabriel. Jego własnej. Niestety jego umysł, ućpany adrenaliną nie chciał właściwie pracować, ale to nie miało znaczenia. Musiał przeżyć.
- To nic personalnego, chłopcze. - Samandriel zatrzymał się w miejscu. Przez moment na jego twarzy pojawił się przebłysk tego kogoś, kim był, zanim Sabriel odeszła. Miłego mężczyzny, który dla swoich bliskich zrobiłby wszystko. Nawet jeśli świat miałby spłonąć po drodze.
- Wiem. Chcesz ją odzyskać, prawda? - Maks skupił się na tym, co za plecami. Na ogrodzie. Na różach, które pięły się po ścianach aż na dach. Wyczuwał ich dusze. A skoro tak... mogły przekazać wiadomość. Tylko jak? JAK?
- Owszem. Przykro mi, że na ciebie trafiło.
- Dlaczego ja?
- Energia potrzebuje równowagi. Nie możesz istnieć w świecie, w którym ona żyje. - Mężczyzna westchnął niechętnie. W jego dłoni pojawił się nóż. Długi, rytualny. Z kwiatami rzeźbionymi na stalowym ostrzu.
![](https://img.wattpad.com/cover/284220045-288-k42507.jpg)
CZYTASZ
Ostatnia łza Sabriel [boyslove]
Mystery / ThrillerRaz na tysiąc lat przez świat przechodzi fala zmian. Anioły i demony zstępują na ziemię, aby wyłonić, kto z nich zostanie kolejnym Bogiem. I choć większość bitew prowadzonych jest za pomocą manipulacji, długich podchodów, czy licznych dalekosiężnych...