69. Razem, osobno

65 9 0
                                    

Kolejne dni zlały się Maksowi w jeden niekończący się sen. Wstawał wcześnie, kładł się późno, a czas pomiędzy zajmował ćwiczeniami latania i włóczeniem się z Orifielem po półświecie i zaświatach w poszukiwaniu zagubionych dusz. Do tego ostatniego przyzwyczaił się zaskakująco szybko. Jakby właśnie znalazł swoje przeznaczenie. Miał w końcu sporą łatwość w rozpoznawaniu rzeczywistych charakterów tych, którzy pojawiali się przed nim. Nie musiał więc sugerować się energią ani nawet korzystać z magii... przynajmniej w większości przypadków. 

- Uważam, że nie powinieneś sadzać Azzie obok Astarotha. - Ori szedł za nim powolnym krokiem, co rusz odpływając myślami gdzieś poza jego zasięg.

- Dlaczego? - Maks zamknął jedyną normalną parę oczu, a pozostałe przełączyły się na widzenie energii, kolejną zdolność, którą odkrył dzięki ostatnim ćwiczeniom. 

- Bo widziałem cztery sceny, różne sceny, w których prawie się zabijają na tym stole. 

- Och. 

- Pozostałych dwadzieścia wydawało się w porządku, ale nie wiem, czy chcesz ryzykować. - Obsydian jego białek odbijał obraz Maka niby najpiękniejsze z luster.

- Hmm... nie wiem. Cztery do dwudziestu czterech... A jak bardzo się pobili? 

- W jednym przypadku połamali wszystkie krzesła. W drugim doszło do wojny... chyba. Bo Nyja, wyglądał, jakby miał się zastrzelić, kiedy to widział.

- To może jednak lepiej ich rozsadzić. 

Przez kolejną godzinę spacerowali w milczeniu. Nawet kiedy spotykali skołowane dusze, poza zdawkowym przywitaniem (i spacyfikowaniem tych, którzy rzucali się na ich widok do panicznej ucieczki), większość czasu milczeli. Maks zresztą całkiem się tym cieszył. Mógł się przynajmniej wsłuchiwać w tę cudowną, niebiańską melodię, która otaczała Orifiela niczym jedwabna zasłonka. 

- Myślisz, że księżyc może uderzyć w ziemię? - Ori niespodziewanie znów się odezwał.

- Nie sądzę. 

- Ale... 

- A jeśli już to szansa jest minimalna.

- Masz rację. To chyba by było za małe na księżyc. 

Maks nie dopytywał, choć bardzo chciał. 

- Widziałem w tobie Sabriel, wiesz? 

- Sew coś mówił. 

- Nyja miał rację, ale ja też. To znaczy, jesteście podobni... Nadal czasem mi się wydaje, że nią jesteś. 

- Tęsknisz za nią?

- Bardzo. Była moją jedyną przyjaciółką. - Ori spuścił wzrok. - Całe szczęście jej uśmiech będzie mi towarzyszył przez resztę wieczności. 

- Tak sądzisz? 

- Tak... Przeszłość wraca do mnie znacznie częściej niż do was. Mam wrażenie, że część mnie nigdy z niej nie wychodzi. Na przykład teraz widzę trzecią wojnę Trojańską.  

- Trzecią?

- Było ich w sumie siedem. A i jeszcze zejście Lucyfera na ziemię. 

- Lucy...?

- Nie, Lucyfera, tego pierwszego. To był dziwny diabeł. Błyszczał, jak gwiazdy. Ciekawe, gdzie jest teraz. 

Spacerek po terenach piekła miał w sobie coś nieprzyjemnego. Nie było tu wiatru ani deszczu. Cały ten świat był tak dziki bądź tak spokojny, jak tylko chcieli tego jego właściciele. Maks czuł się z tym nieswojo. Jakby znajdował się w jakiejś świato-podobnej galarecie. 

Ostatnia łza Sabriel [boyslove]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz