81. Ostatnia walka

43 8 0
                                    

Orifiel stał przed nim. Światło emanowało z niego, jakby był tylko rysunkiem na ścianie kaplicy. Piękny, jak nigdy. Silniejszy. Wściekły. 

Jego usta wykrzywiał ból. Krew spływała po twarzy. W jego piersi była dziura po sercu. Część jego duszy uwiązła wewnątrz Samandriela. To musiało być niezwykle bolesne. Ale on zdawał się tym nie przejmować. Wpatrywał się w niego tak zimno, jakby jego rzęsy pokrywał lód. 

Zdawał się nie widzieć niczego poza nim. 

- Zadowolony jesteś? - spytał tylko, ale jego głos odgrywał się w ich głowach poza czasem i przestrzenią. I wtedy wszystko znów ruszyło.

 - Coś ty mi... ? - Samandriel chwycił się za brzuch, jakby oczekiwał w nim noża.

- Uwolnił mnie. - Orifiel stanął na środku. - Maks, cofnij się, jeśli możesz. 

- Nie... nie dam rady. - Maks uśmiechnął się do niego słabo. Całe jego ciało drżało w konwulsjach. Zbyt słabe, by zdołał się choćby unieść, nie mówiąc już o wstaniu. 

- Dobra robota. - Jego przyjaciel skinął mu w odpowiedzi. - A ty... Myślę, że powinieneś coś zrozumieć. Nie spotkasz Sabriel już nigdy więcej. Nigdy. 

- Nie wiesz tego...! 

- Ależ wiem. Bo widziałem przyszłość. 

Macki rzuciły się w jego stronę bez zapowiedzi. Maks nagle znalazł się przy oknie. Jego rany były zagojone... albo tak się wydawało. Krew została na skórze. Tak jak blizny. Ale szkło nadal było całe. Potem mrugnął i wszystko wróciło do stanu sprzed sekundy. Tylko przedmioty leżały w innych miejscach. No i on nadal opierał się o parapet.

- Co kurwa... - Samandriel leżał na ziemi. Jego skrzydła rozkładały się na szczątkach podłogi, przygwożdżone do ziemi dwoma złotymi mieczami.

- Ach. Jest tyle wersji przyszłości. - Orifiel uniósł wzrok w stronę nieba. - Setki. Miliony. Nienawidziłem tego uczucia. To jest jedna z nich.

- Możesz cofać czas...? - Samandriela zatkało.

- Nie całkiem. Tylko pożyczyć fragmenty innej ścieżki. Na chwilę. Na ograniczonej przestrzeni... To była jedyna, w której udało mi się pokonać cię w walce wręcz. Po co czekać? Po co sprawdzać, skoro już znamy wynik...? 

Świat znów wrócił do stanu sprzed chwili. Maks siedział obok Samandriela. Jego krew plamiła kafelki. Ori chwycił go za skrzydła i rzucił nim w tył. Zabolało, kiedy uderzył plecami o ścianę. 

- Możemy odtworzyć tę sekwencję, wiesz? - Orifiel uśmiechnął się łagodnie, a w jego dłoniach pojawiły się te same, świetliste ostrza. - Ale wolałbym, żebyś się poddał i wypuścił te dusze, zanim wpadnie tu wściekła śmierć. 

- Muszę ją odzyskać, przecież wiesz! Też ją kochałeś!

Orifiel przekrzywił głowę w tak nieludzki sposób, że serce Maksa stanęło w miejscu. Z jakiegoś powodu wiedział, że patrzy na coś, czego nie powinien widzieć. Że widzi początek i koniec. 

- Kocham też Maksa i ciebie. Nie pozwolę wam krzywdzić siebie nawzajem. Nawet jeśli będzie mnie to kosztować wszystko. 

Powoli prawda zaczęła sączyć się w mózg Maksa, jak najgorsza z trucizn. Najpierw pojawił się nowy dźwięk. To już nie były kieliszki, ale raczej ich wspomnienie. Delikatny pocałunek organków. 

- Daj mi ją odzyskać... - Samandriel patrzył na Oriego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. - Daj mi, błagam... Nie mogę tak bez niej. 

- Gdybyś poszedł dobrą ścieżką, jeszcze byś ją spotkał. - Orifiel posmutniał. Jego muzyka zaczęła się zagęszczać, tak głośna i czysta, że ledwo dało się ją wytrzymać. - Ale nadal wybierasz źle. W momencie, kiedy zacząłeś zabijać... Sabriel była smutna. Nie powinieneś był tego robić.

Ostatnia łza Sabriel [boyslove]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz