6. Odpowiedzialność

190 30 8
                                        

Ze szpitala wypuścili go stosunkowo szybko. Zadali sporo głupich pytań, zmusili go do wymyślania tysięcy wymówek, a potem zaszyli rozcięte czoło i pozwolili mu wrócić do domu. Co ciekawe uwinęli się w dwie godziny, dzięki czemu Maks miał jeszcze chwilę na zastanowienie się, co zamierza zrobić z dzisiejszymi zajęciami. Patrząc jednak, jak jego babcia coraz bardziej panikuje, stwierdził, że pójdzie. W końcu nie mógł pozwolić na to, żeby aż tak się martwiła. 

Stanął więc przed szkołą, nafaszerowany lekami przeciwbólowymi do tego stopnia, że po raz pierwszy w życiu czuł się, jak pieróg, i którego ktoś definitywnie przesadził z nadzieniem. Świat nieco mu się rozmazywał na bokach, oczy się szkliły, a on sam miał ochotę wypluć żołądek, ale przecież bywało gorzej.  Tym razem przynajmniej się nie bał. 

- Na pewno nie chcesz zostać w domu? - Babcia przez całą drogę trzymała go za rękę, jakby próbowała w ten sposób trochę uspokoić skołatane nerwy. Zdejmowała ją tylko, kiedy chciała zmienić biegi, a i wtedy robiła to z dziwnym pośpiechem, nie mogąc znieść ani chwili rozłąki.  - Nauczyciele zrozumieją. 

- Spokojnie, dobrze się czuję. To tylko głupi wypadek. Nic poważnego. -  Maks odsunął się od niej i wyszedł z małego, czerwonego samochodzika, który babcia kupiła kiedyś za bezcen. - Dziękuję za podwózkę. 

- Przyjechać po ciebie?  - Babcia przechyliła się w jego stronę, a on powoli nachylił się do niej i cmoknął ją w policzek. 

- Nie, dam radę. Będzie dobrze. Do zobaczenia wieczorem! - Zatrzasnął drzwi i poszedł w kierunku budynku, który ostatnio widywał nawet w koszmarach.  

Szkoła była dość spora. Wybudowana z czerwonej cegły, wyglądała, jak coś z zupełnie innej epoki. Nie pasowała do pobliskich bloków, które wiecznie patrzyły na nią z góry, oceniając odległość i zachowanie kryjących się w niej nastolatków. Zresztą to właśnie jej boisko było ostatnim zielonym punktem w okolicy, w której jedyny plac zabaw zdawał się być pustynną wyspą w oceanie betonu. 

Maks wszedł do środka bez wahania. Dopiero kiedy melodia babci ucichła gdzieś za drzwiami oparł się o ścianę, próbując powstrzymać okropne zawroty głowy. 

Z tego powodu do klasy wszedł spóźniony. Mimo tego jakoś udało mu się wyprzedzić nauczycielkę, której nie tylko nie słyszał nigdzie na korytarzu, ale również nie było jej w sali. Za to od razu, kiedy przekroczył próg, otoczyła go ciepła muzyka anielskich dzwonków. Seweryn siedział w ławce z zamkniętymi oczami i w palcach obracał czarny długopis. 

- Hej. - Maks przywitał się nieśmiało, a ten gwałtownie podniósł głowę, jakby ktoś właśnie obudził go z popołudniowej drzemki. Jego ciemne oczy rozszerzyły się w wyrazie zdumienia, a melodia przyspieszyła, jak bicie spłoszonego serca. 

- Co ci się stało? - Seweryn momentalnie zerwał się z miejsca i chwycił go pod rękę. Jego dotyk był ciepły. Przyjemny. Przy tym jednak bardzo silny. - Poczekaj, pomogę ci usiąść. 

- Spokojnie, przecież nic mi nie jest. - Maks wzruszył ramionami, a jego ciało zaczęło robić się coraz bardziej miękkie. Jakby zmieniał się w ludzką galaretkę. 

- Chwiejesz się. - Seweryn drugą dłonią chwycił go za plecy. To było dziwne uczucie. Być tak blisko osoby, która w normalnych warunkach pewnie nawet by na niego nie spojrzała. - Co ci się stało w głowę?  - Dzwonki zadrżały, choć nadal nie traciły tego przyjemnego, powolnego rytmu. Maks czuł, że może się w nich zatracić, zapomnieć o świecie, wsłuchany w ich dźwięk, który przecinały pośpieszne uderzenia jego biednego, skołowanego serca. 

- Uderzyłem się w róg stołu. - W końcu udało mu się opaść na krzesło, a nogi rozjechały się pod nim. Czyżby stracił wszystkie kości? A może po prostu jego ciało stwierdziło, że szkielet to przeżytek, a przyszłością jest tylko konsystencja budyniu? - Wypadek - dodał jeszcze, tak na wszelki wypadek. Niestety coraz trudniej było mu się skupić. Włosy zaczęły przyklejać mu się do czoła i policzków, zupełnie jakby właśnie wyszedł z wody. Poza tym wszystko coraz bardziej przypominało mu obraz impresjonisty. Zrobiło mu się niedobrze. 

- Nie wyglądasz za dobrze. - Seweryn usiadł na ławce i spojrzał na niego tymi swoimi ciemnymi oczami. Wyglądał trochę, jak kot, który właśnie namierzył swoją ofiarę. Pochylił się. Nawet jego twarz dziwnie się przysunęła. Długie, srebrne kosmyki połaskotały Maksa w okolicy brzucha i... Zaraz, on naprawdę był tak blisko?! 

- Jest... jest... -  Nie mógł złożyć jednego składnego zdania. - Leki... Za dużo... 

- Cholera. - Seweryn chwycił go pod brodę i zaczął mu się badawczo przyglądać.  - Wyglądasz, jakby ktoś cię czymś naćpał. Powinieneś wrócić do domu. 

- Nie! - Maks zamrugał gwałtownie i szarpnął się w tył, niemalże nie spadając przy tym z krzesła. Seweryn zareagował błyskawicznie. Złapał go i przyciągnął tak, żeby skutecznie go unieruchomić. - Nie mogę do domu. Nie mogę. - Oczy Maksa zmieniły się teraz w dwa błękitne jeziorka, chociaż nawet nie płakał. - Muszę zostać. Matma. 

Nagle Maks usłyszał, że do pomieszczenia wpadły dwie dodatkowe melodie. Jedna melancholijna, która nawet nieźle zgrywała się z jego ulubionymi dzwonkami, a druga roztrzepotana i radosna. Dźwięki przyprawiły go o mdłości. Dlaczego zawsze znajdował się ktoś, kto psuł harmonię?

- Seweryn! Co ty mu robisz?! - Pani Asia brzmiała, jakby właśnie poraził ją piorun. 

- Znęcam się nad nim, biję i plotę warkocze jednocześnie. - Muzyka Seweryna nieco przyśpieszyła. A może to po prostu zabarwiła ją ironia? - Nie widzi pani, że próbuję go utrzymać w pionie?!

 - Ale co... Maks co się stało z twoją głową?! 

- KANT STOŁU! - Maks roześmiał się lekko i osunął się w ramiona Seweryna. 

- Mówił, że dostał dużo leków. - Srebrnowłosy chłopak łagodnie pogłaskał go po plecach. - Myślę, że przed chwilą wyszedł ze szpitala. Nadal śmierdzi środkiem do dezynfekcji. 

- Jego babcia dzwoniła do szkoły, żeby poinformować o jakimś wypadku, ale nie przypuszczałam, że jest tak źle... 

- Dziwne, że w ogóle go wypuścili.  - Trzeci głos był łagodny. Słodki jak kajmak i równie kremowy. W połączeniu z muzyką malował przed Maksem obraz dziewczyny wesołej jak lato i pełnej nieskrywanej energii. 

- Hej! - Maks spróbował się podnieść, ale dał radę tylko lakonicznie do niej pomachać. 

- Hej! - Dziewczyna podeszła do niego, a w kącikach jej oczu czaił się śmiech. 

- Maks jestem. 

- Ania. 

- A ja jestem archanioł Gabriel. - Seweryn zabrzmiał, jakby właśnie wywrócił oczami. - Zabrać go do pielęgniarki? 

- Zadzwonię po jego babcię... - Pani Asia westchnęła, choć jej melodii jakoś udało się uspokoić. 

- Nie... -  Maks spojrzał błagalnie na Seweryna. - Nie czuję się aż tak źle. 

- Może jednak pielęgniarka? Niech się położy na godzinę, może dwie? - Dziewczyna wzięła jego stronę. - Szkoda by było posłać go do domu, skoro już przyszedł i nie chce wracać. Jeśli za godzinę nie poczuje się lepiej, to zadzwonimy po jego babcię. 

- No dobrze. Seweryn, zabierz Maksa do pielęgniarki... 

- Okej.

- Ale wróć przed matematyką. Nie chcę mieć kłopotów. 

*****************************

Hej.

Przepraszam za głupie żarty. Jak to pisałam, nie wiedziałam, że ich tu tyle wepchnęłam xD

Mam nadzieję, że się podobało.


Ostatnia łza Sabriel [boyslove]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz