65. Porozmawiajmy sobie z Piekielnym Księciem

59 8 0
                                    

Przestrzeń pomiędzy niebem i piekłem była niemal niezamieszkana. Z góry wyglądała jak pustynia, ale nie było na niej ani uncji piasku. Zamiast tego po ziemi pełzły dziwne, roślinopodobne stworzenia. Setki maciupkich liści układały się w konstrukcje przypominające wydmy. Pośród nich żyło trochę zwierząt, które zajmowały się oczyszczaniem gleby z energii, zużywaną przez dusze do pokonania bariery pomiędzy światami. 

To właśnie tutaj, w najbardziej niegościnnym, a zarazem najspokojniejszym miejscu Maks zaczął swój trening. Nyja obserwował go z boku, kiedy Azrael tłumaczyła mu podstawy wszystkiego, co ważne w życiu upadłego. Był pierwszym, który wcześniej nie należał do pozostałych nacji, więc zajmował specjalne miejsce w społeczności, choć nadal nie zdawał sobie z tego sprawy. 

Nawet wyglądał zupełnie inaczej niż pozostałe stworzenia znane Sewerynowi czy to osobiście, czy tylko z opowieści. 

Miał aż pięć par skrzydeł. To się zresztą zdarzało. Rzadko, bo rzadko, ale jednak. Jego piórka miały różowawy odcień, z końcówkami, wyglądającymi jakby zanurzył je w odrobince błękitnej farby. Jego skóra, choć wcześniej była już jasna, w tej wersji była tylko nieco żywsza niż taka u świeżego trupa. Czarne włosy chłopaka, niby setki macek rozciągały się po jego ramionach i plecach, podkreślając tylko tę przerażającą bladość. Kiedy dodało się do tego jeszcze cztery pary oczu na głowie, z których źrenice i tęczówki miała tylko jedna z nich, Maks naprawdę ani trochę nie przypominał człowieka.  Dla Nyi jednak był równie piękny, jak zawsze. Może nawet piękniejszy. 

Aż trudno mu się było trzymać od niego z daleka. Chociaż czy naprawdę musiał to robić? Wyszczerzył zęby do siebie i podszedł do nich miękkim krokiem polującej pantery. 

- Azrael - powiedział nagle, a anielica podskoczyła w miejscu z przestrachem. 

- NYJA!

- Już, spokojnie. Chciałem wam powiedzieć, że lecę popracować.

- Mhm, jasne. Odbierz go za jakąś godzinę, może dwie. Wezmę go ze sobą. Przy okazji pokażę mu parę dróg powietrznych. Dobrze, żeby umiał je znaleźć.

- Pewnie. Nie martwcie się. - Seweryn odpiął od pasa niewielki gwizdek i bez ceregieli podał go Maksowi. - Dmuchnij, jeśli będziesz w niebezpieczeństwie. Znajdę cię. 

- Dobrze... - Chłopak spojrzał na niego nieco zbyt nieśmiale.

- Co jest? Wszystko w porządku? 

- Mhmm... - Uciekł wzrokiem.

- Po prostu mi to powiedz. 

- Martwię się trochę. To mój pierwszy raz. I to tak bez ciebie...

- Poradzisz sobie, Śnieżynko. Obiecuję. Wrócę znacznie szybciej, niż ci się zdaje. - Uśmiechnął się do niego pocieszająco. - Poza tym... nasza robota nie jest ani niebezpieczna, ani trudna. Raczej strasznie żmudna. No i masz ze sobą Azrael. Z nią nie zginiesz.

Maks chwilę przyglądał mu się uważnie. W końcu jednak niemrawo pokiwał głową i przy okazji machnął jednym z górnych skrzydeł. Nadal miał problemy z koordynacją. Jakby był małym, jeszcze nieopierzonym ptaszkiem. Urocze. 

- To do zobaczenia później.

- Trzymaj się... i Sew...

- Tak?

- Uważaj na siebie. 

***

Dom Astarotha wyglądał, jak piekło. Dosłownie. Gdyby chrześcijanie wyobrażali sobie kiedykolwiek zabudowania, w których mieszkały diabły - pewnie w ich najgorszych koszmarach pojawiłoby się coś podobnego. Czarne ściany, ostre kąty, liczne kolce i czaszki, wiszące na drzwiach, czy okiennicach. Nawet nietoperze z gliny zwisały z krwistoczerwonego dachu, jakby idiota próbował naśladować Draculę.

Ostatnia łza Sabriel [boyslove]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz