Zaszalej, proszę

199 33 5
                                    

Było już dosyć ciemno, latarnie na ulicach niedawno się zapaliły. Zajechałem pod dom brata, w którym była moja ofiara. Nie chciałem tego robić, nie chciałem jej zabijać, ale nie miałem wyjścia. To z Chloe chciałem spędzić resztę mojego życia i nie chcę jej stracić. Sara jest moją młodszą siostrą, z którą jednak zamieniłem zdanie kilka razy w życiu. Wyszedłem z auta i pobiegłem po siostrę.

Zapukałem, a ona bez wahania wyszła i wsiedliśmy do samochodu. Ruszyliśmy na zwiedzanie LA. Na koniec zabrałem ją na wzgórze, gdzie Pierce zamordował Charlotte Richards. Pokazałem Sarze widok na całe miasto i gdy dziewczyna stała tyłem do mnie, wyjąłem nóż i już wiałem atakować brunetkę, gdy nagle za mną jak gdyby nigdy nic, uderzył piorun na obrzeżach miasta.

Dziwne to było, gdyż nie było burzy, deszczu, ani żadnych prognoz wskazujących na to zjawisko. Dziewczyna się odwróciła w moją stronę i spojrzała na mnie. Na całe szczęście udało mi się schować nóż.

-Jedźmy do domu - trzęsła się z zimna.

-Jasne - wsiedliśmy w auto i odwiozłem ją tak jak prosiła.

Wracałem do domu corvettą, całą drogę rozmyślałem. Zaintrygowało mnie to uderzenia. Postanowiłem jechać w tamto miejsce. Pomyślałem, że może to znak od ojca ? Gdy dojechałem miejsce, ujrzałem zwęglone miejsce, obok którego stał mały drewniany domek, na środku pustkowia. Z okna widać było mały płomień światła, który padał od zapalonej świeczki.

Niepewnie ruszyłem w jego stronę. Dookoła nie było nic, ani domu, ani żywej duszy. Podszedłem do drzwi i utrzymywałem się w ciszy. Chciałem wsłuchać się co, a raczej kto może być w środku. Przystawiłem ucho do drewnianych jak reszta domu drzwi i wsłuchałem się. Jedyny i do tego bardzo cichutki dźwięk, jaki usłyszałem to łkanie. Łkanie, które poznam wszędzie. Chloe.

Nacisnąłem delikatnie na klamkę i zauważyłem siedząca w kącie, skuloną dziewczynę. Podszedłem do niej szybko, upadłem na kolana i wtuliłem ją w siebie.

-Chloe, tak się martwiłem - cmoknąłem ją w czubek głowy - wracamy do domku - wziąłem ją na ręce, niczym pannę młodą.

Patrzyłem na jej zapłakaną twarz i wyniosłem ją z tego drewnianego czegoś. Po chwili wsadziłem ją do corvetty, po czym ruszyłem do bagażnika. Wziąłem z niego koc i okryłem dziewczynę.

Jechaliśmy do domu. Wiatr rozwiewał jej długie blond włosy. Czasami żałuję, że w tym aucie nie ma dachu. Przyśpieszyłem, aby skrócić czas zamarzania ciała Chloe, wiem, że jest jej cholernie zimno.

Po 10 minutach byliśmy w jej domu, położyłem ją do łóżka. Przykryłem kołdrą, 4 kocami a do tego ubrałem jej najgrubszą pidżamę, jaką posiadała. Zostawiłem ją na chwilkę samą i zaparzałem jej herbatę. W oczekiwaniu, aż woda się zagrzeje, zajrzałem do pokoju Trixie. Nie było jej tam. Od razu wykonałem telefon do Dana. Po kilku sygnałach usłyszałem jego głos.

-Hej, Lucyfer, co tam ?

-Cześć Danielu, ja dzwonię z pytaniem na temat twojej córki. Jest może u ciebie wróżka ? - usiadłem na jej łóżku.

-Tak, jest, jutro po szkolę ją odwiozę. Teraz śpi - uśmiechnąłem się na tą wiadomość.

-To tyle, dzięki, do zobaczenia.

-Do jutra - rozłączyłem się.

Rozejrzałem się po pokoju Trix, po czym ruszyłem ponownie do kuchni zalać wodę na herbatę do kubka. Włożyłem torebkę ulubionej jesiennej herbaty detektyw i bez wahania zaniosłem jej ją na górę. Dziewczyna już spała. Bezbronna mała istotka. Pozbyłem się ubrań i usiadłem obok niej opierając się o zagłówek łóżkowy. Patrzyłem w okno i myślałem o nas.

Po pewnym czasie blondynka zmieniła pozycję i położyła się na moim brzuchu, wtulając się w niego. Moja ręka powędrowała na jej plecy i leciutko jeździłem po nich palcami. Od czasu do czasu bawiłem się jej włosami. Nigdy więcej nie pozwolę jej skrzywdzić.

Rano obudziłem się pierwszy, nawet nie wiek kiedy wieczorem odpłynąłem, jednak wiedziałem to, że jestem połamany, gdyż spałem na siedząco. Dalej mimo wszystko najważniejsze dla mnie jest to, by Chloe było wygodnie. Ziewnąłem, a ona zmieniła położenie z mojego brzucha na poduszkę obok. Spojrzałem na nią z uśmiechem.

Wstałem cały obolały. Sięgnąłem po koszulę i spodnie, ubrałem je i zszedłem na dół. Zacząłem robić śniadanie. Dziś wyjątkowo przyrządziłem sałatkę. Ulubioną sałatkę Chloe.

Stwierdziłem, że zrobię sobie trening Yogi na polepszenie kondycji i pozbycia się bólu w kościach. Nie miałem maty, więc rozłożyłem się na dywanie w salonie. Odsunąłem kanapę i zacząłem robić swoje.

Pod koniec, ostateczną pozą, jaką chciałem wykonać, było stanie na głowie. Opierałem się całymi przedramionami i lekko stawiałem głowę na dywanie, uniosłem nogi i chciałem ustawić je w linii prostej z resztą ciała, lecz przeważyły mnie i moje nogi wykonały olbrzymi huk. Moje plecy lekko mnie bolały. Skręcałem się z bólu, ale tylko przez chwilę. Nagle wstałem jak gdyby nigdy nic. Wyszedłem na taras zapalić papierosa. Spaliłem go i wróciłem do środka, gdzie przy wyspie kuchennej siedziała detektyw.

-Dzień dobry Chloe - stanąłem po przeciwnej stronie blatu.

-Chloe ? - zapytała zdziwionym głosem, bardzo cicho mówiąc, ja tylko ucałowałem jej usta - od kiedy tak mnie nazywasz ? - podtrzymywała mój podbródek.

-Jesteśmy już na takim etapie, że powinienem nie być tak dziecinny jak kiedyś - uśmiechnąłem się i tym razem dziewczyna wbiła się w moje usta - jak się czujesz ?

-Dobrze, dziękuję, że znów mnie uratowałeś - uśmiechnąłem się.

-Dla ciebie wszystko Chloe - nie mogłem spuścić z niej wzroku - Zrobiłem twoją ulubioną sałatkę. Zjesz ?

-Bardzo chętnie Lucyferze.

Wyprostowałem się i ruszyłem pod szafkę wiszącą, w której znajdowały się talerze. Wyjąłem jeden i nałożyłem dziewczynie dosyć dużą porcję.

-Dlaczego kanapa jest na środku korytarza ? - zaśmiała się a ja podsunąłem jej talerz pod nos.

-Bez powodu - ruszyłem ją odstawić na miejscę - czego się napijesz ?

-Niczego - zaczęła jeść, co słyszałem.

-Zrobię ci kawę, o ty na to ? - dziewczyna nie odpowiedziała, a ja podbiegłem do czajnika i włączyłem gon następnie zasypując kubek kawą - Tak właściwie, myślałem o czymś wczoraj wieczorem.

-Tak? O czym ? - spojrzała na mnie z niepewnością.

-Jesteśmy już na takim etapie - zalałem kawę i podałem dziewczynie. Chwyciłem jej dłoń, na której był pierścionek i jeździłem po jej wierzchu kciukiem - Jesteś moją narzeczoną, nieprawdaż ? - pokiwała na to zdanie głową - może, najwyższy czas to zmienić, co ty na to ? - patrzyłem w jej oczy.

-Co masz na myśli ? - uśmiechnąłem się lekko.

-Co byś powiedziała na ślub? - cmoknąłem jej dłoń i oczekiwałem rekcji, dziewczyna jedynie lekko się zaśmiała.

-Lucyfer to nie takie proste, trzeba zaplanować to co najmniej na półtora roku do przodu, nie możemy ot tak sobie wziąć ślubu, jeśli chcesz zrobić wesele, tak jak kiedyś mówiłeś.

-Zaraz, zaraz. Wesele, nie chciałabyś go ? - zmartwiłem się.

-Bardzo chcę, z tobą zawsze - cmoknęła mnie w usta na pocieszenie.

-Chloe, nie wiesz kogo masz przy sobie. Siedzi tu diabeł we własnej osobie. On nie da rady ? Daj mi miesiąc i wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Co ty na to ?

-Jeśli tak uważasz, zaufam ci - uśmiechnąłem się.

-4 sierpnia, to data naszego ślubu - powiedziałem pewny siebie i wbiłem się w jej usta - szykuj sukienkę Chloe - uśmiechnąłem się do niej - jaką tylko chcesz, zaszalej, proszę. Cena nie gra roli - wyłożyłem na blat jedną z kart kredytowych z mojego portfela i po raz kolejny wbiłem się w jej usta.

Ostatni rozdział w czwartek!
1809!

Good morning again, Lucifer | DeckerstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz