1. Spotkanie

227 24 35
                                    

Cholerne rajstopy. Cholerny autobus.

Jeśliby wiedziała, że będzie tyle ludzi, nigdy by nie zdecydowała się na ten środek transportu. Urodziła się z wrodzoną potrzebą wysokiej jakości życia i cały ten tłum był dla niej poniżający. Zacisnęła zęby, skrzyżowała chude jak patyki nogi i wydęła z niezadowoleniem usta.

– O, Emilia!

Kolega z jakiejś nieokreślonej przeszłości pomachał do niej z drugiego końca autobusu, a ona tylko wywróciła oczami. Jeszcze trochę, powtórzyła, jeszcze trochę i wyrwę się z tego piekła. Do tego czasu planowała w miarę możliwości dobrze się bawić, ale czasem jakieś nudne, stresujące cudze pomysły sprawiały, że zapominała o swojej misji i wpadała w nieograniczony potok apatycznej ciemności.

– Emilia!

– Omg, znasz go? – spytała Madzia, najukochańsza przyjaciółka Emilii, zawsze trzeźwa, zawsze mądra.

– Nie. Chyba że ty go znasz, a ja nie pamiętam.

– Nie wiem, Emilia, mogłabyś czasem pamiętać, z kim łazisz.

– Weź się w garść. Za moment będziemy licealistkami. Nowy poziom, nowi faceci.

– Wyrośnij, nie grasz w amerykańskich filmach.

– No i?

Szkoła mocno odstawała od marzeń Emilii, ale przynajmniej nie musiała już stać w zatłoczonym autobusie, a to już był progres. Szybko przeskanowała otoczenie, czy aby na pewno jej nogi wyglądają najlepiej, a potem przeszła na wyznaczone, zarysowane kredą miejsce. Cóż, to też było poniżające, ale przynajmniej nie musiała pracować w fabryce, a to – powtórzmy – był już jakiś progres. Poprawiła swoje rozjaśnione tureckim słońcem włosy i rozejrzała się: póki co brak zagrożenia. Jacyś dorośli, pozbawieni marzeń ludzie mówili jakieś niemądre rzeczy, których nie słuchała, Madzia grzecznie patrzyła na własne czyste buciki (jak jej się to udało po tych czterdziestu minutach w busie?), a niebo było tak szare, jak szare powinno być niebo jesienią.

Schowała się za jakimś chłopakiem, by przejrzeć telefon, pousuwała szybko wkurzające smsy od (prawie) byłego i wysłała kilka zdjęć do (prawie) nowego. Wydawało jej się to całkowicie słuszne i czuła satysfakcję z wykonanej pracy.

– Prosimy teraz o podążanie za wychowawcami do klasy.

– Emilia, rusz się, idziemy.

Emilia wysłała jeszcze jednego snapka z totalnie poważną miną i ruszyła za Madzią. Była ciekawa, czy jej nowy student będzie dumny, że została już licealistką i różnica wiekowo-mentalnościowa w końcu się między nimi zatrze.

Niestety, Madzia poszła do klasy artystycznej, a Emilia matematycznej, więc Madzia potrafiła się domyślić, gdzie iść i jak, a Emilia zgubiła się gdzieś po drodze. Emilia wiedziała, że wybór klasy matematycznej to nieśmieszny żart, ale rodzice byli zadowoleni, dziadkowie zadowoleni, sąsiedzi też chyba, no to po co denerwować starszych ludzi. Emilia i tak miała inne cele w życiu: milion dolarów tygodniowo, dom we Włoszech i bezstresowe życie, a do tego nie przygotują żadne licea, studia i kursy wieczorowe.

Ale Emilia nie urodziła się wczoraj, więc ogarnęła, że w klasach matematycznych jest więcej facetów, więc należało iść za facetami. Madzia poszła na prawo, grupa chłopaków na lewo, więc Emilia ruszyła tam, gdzie trzeba. W klasie, jak się okazało, były już zajęte wszystkie ławki – oprócz ostatniej – co nawet ją ucieszyło. Wolała się nie wyróżniać, przynajmniej na początku, bo jej znajomość przedmiotów ścisłych mogła być szybko zdemaskowana.

Schowała się na samym końcu po prawej, daleko, niestety, od okna, ale miejsce nie było tragiczne. Mogła bez problemu trzymać telefon na kolanie i spokojnie scrollować. Był jeden problem: siedziała sama, a to mogłoby być niezbyt korzystnym rozwiązaniem podczas sprawdzianów. Nie, nie chodziło o ściąganie od osoby obok: dzisiejsi nauczyciele wyróżniają się przecież niezwykłym sprytem, tworząc dwie grupy, ale bardziej o to, by osoba obok dosyć mocno przykrywała twoje ramię, szybko pływające po całym necie w poszukiwaniu prawidłowych odpowiedzi.

Wychowawczyni o okropnie staroświeckiej fryzurze coś tam mówiła zbyt podniosłym głosem, zdradzającym brak pewności siebie, gdy do klasy weszła ONA.

Chuda jak upiór, o włosach białych jak śnieg, z twarzą tak obojętną, jakby widziała już wszystko, przeżyła wszystko i wszystko co ludzkie nie było jej obce. Rzuciła kilka znudzonych spojrzeń, a potem ruszyła w stronę Emilii, a właściwie jedynego wolnego krzesła obok niej. Rzuciła kurtkę na głowę Emilii, założyła nogę na nogę i bezpardonowo położyła Iphona na stół.

W sali zapadła cisza.

– Proszę nie używać telefonów komórkowych podczas zajęć.

Nowa podniosła telefon ze stołu i teatralnie schowała go do torebki, po czym uderzyła Emilię w ramię.

– Słuchaj, ten w pierwszej ławce – odezwała się szeptem. – Przyjrzyj się.

Emilia zaskoczona spojrzała najpierw na koleżankę z ławki, a potem na pierwszą ławkę. Za bardzo nie mogła się przyjrzeć, bo przed nią było jeszcze z pięć rzędów ławek.

– No i?

– Zaklepuję.

– Chora jesteś?

Nauczycielka zerknęła na nie.

– Dziewczyny z końca, chcecie się przesiąść już teraz?

– Nie – odparła nowa.

– To siedzieć cicho.

Emilia była w szoku. Nikt nigdy nie zaklepywał facetów przed nią. Tym bardziej, że nie zdążyła się jeszcze wszystkim przyjrzeć. A ta spóźnialska już sobie wybrała! No pięknie.

– Za kogo ty się w ogóle uważasz, co? – spytała Emilia.

– Lena. Chcesz gumy?

Kawa z automatu [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz