Rozdział 1

1.6K 39 2
                                    

Grudzień...

Nie mogę uwierzyć, że mamy już grudzień!

Tak szybko zleciały te trzy miesiące szkoły.

Z jednej strony to bardzo dobrze, ale z drugiej egzaminy końcowe coraz bardziej się zbliżają.

Przez ten pędzący czas nawet się nie obejrzymy, kiedy będziemy siedzieć w wielkiej sali, z kartką i czarnym długopisem w dłoni, pisząc potocznie zwany- egzamin dojrzałości. 

Ostatnia klasa to nie przelewki. Materiał jaki przerabiamy jest jednym z najcięższych. Na szczęście nauka nie sprawia mi jakiegoś wielkiego problemu, więc ogarnięcie tego nie jest, aż takie trudne. Wymaga to systematyczności, ale daję radę.

Jednak do egzaminu zostało jeszcze kilka miesięcy, więc nie ma co o nim teraz myśleć.

Zdecydowanie wolę się skupić na czymś bardziej przyjemnym. Czymś tak przyjemnym jak pierwsze płatki śniegu! 

Uwielbiam ten grudniowy klimat. Świąteczne przygotowania, masa pyszności, pięknie ozdobione miasto i śnieg!

To chyba właśnie jego lubię najbardziej.

Spoglądam w okno obserwując delikatnie spadające płatki białego puchu. 

Boston zimą potrafi być naprawdę piękny, szczególnie w okresie przygotowań do świąt. 

Wpatruję się tak, skanując uważnie każdy nawet najdrobniejszy  płatek śniegu, gdy dociera do mnie dźwięk niespodziewanego hałasu z dołu.

Mrużę delikatnie brwi, analizując zaistniała sytuację. 

Rodzice wyszli jakieś trzydzieści minut temu na  spotkanie biznesowe, więc to na pewno nie oni.

 Ruby jeszcze chwilę temu smacznie spała na swoim miękkim posłaniu, poza tym wątpię żeby ta mała kulka zrobiła taki hałas, w końcu to Shih tzu. 

Niewiele myśląc ruszyłam na dół w stronę niezidentyfikowanego mi dźwięku.

I chociaż intuicja podpowiadała mi, żeby zostać na górze, to jednak moja ciekawość wzięła górę.

Rozejrzałam się delikatnie, skanując uważnie cały korytarz, gdy głośny huk ponownie dał o sobie znać. 

Mruknęłam cicho pod nosem udając się w stronę dobiegającego hałasu. Przygryzłam delikatnie wnętrze swojego policzka obserwując sytuację, która rozgrywała się tuż przed moimi oczami. 

Ten mały niepozorny pies, właśnie w najlepsze popijał sobie wcześniej wylane, przez nią samą zresztą -whisky.

Whisky głowy tej rodziny, Martina Velsa.

-Ruby! Oszalałaś! -rzuciłam, podnosząc psa z podłogi. -Chcesz, żeby zainteresowały się nami odpowiednie psie służby? -dodałam, patrząc na merdającego ogonem psa.

Nic dziwnego, że tak tryska energią, w końcu co sobie chlupnęła to jej.

-Co ja z Tobą mam, trzy światy. -rzuciłam i w pośpiechu zaczęłam sprzątać rozlany alkohol.

Po kilku chwilach po rozlanej plamie nie było już śladu, gorzej było niestety z whisky taty, a właściwie z jej praktycznym brakiem.

Może nie zauważy.

Tego się muszę trzymać.

Wzruszyłam delikatnie ramionami, lokalizując wcześniej odłożonego psa.

-Ruby chodź, idziemy na spacer. -rzuciłam, łapiąc czerwoną smycz w swoje dłonie. -Musimy wypędzić z Ciebie ten zapach alkoholu. -dodałam, zapinając smycz na czarnej obroży, tuż obok złotego kawałka z napisem Ruby. 

Odkryjmy siebie ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz