Znalezienie adresów ofiar trwało długo. Wiele godzin spędził na szukaniu. Zaczął od artykułów, w których pisało w jakich okolicach grasował tak zwany TicciToby, potem pytał po sąsiedztwie. Aż w końcu znalazł. Rozmawiał już kilkoma rodzinami. Zazwyczaj nie dowiadywał się niczego nowego. Część osób opowiadała jak to im smutno inni go przeganiali, a inni mówili kompletnie od rzeczy. Ale teraz miał szansę dowiedzieć się czegoś nowego, czegoś o czym w gazetach nie pisało. Stał przed dużym ciemno niebieskim domem. Wyglądał na zaniedbany. Bluszcz obrastał go z lewej strony, trochę zasłaniał okna, które wyglądały na niemyte od bardzo dawna. Trawnik też był zarośnięty. Było jeszcze na nim widać wiele doniczek, w których kiedyś pewnie znajdowały się kwiaty, teraz jednak dało się tam znaleźć tylko chwasty, choć można było dostrzec pojedyncze uschnięte kolorowe płatki, które kiedyś prawdopodobnie zachwycały właściciela owego domu, a raczej właścicielkę.
Wziął głęboki wdech. Ciężko było mu wejść na tą posesję. Bądź co bądź był przyzwyczajony do lepszych warunków.
Przypiął rower do ogrodzenia i delikatnie uchylił bramę, która wydała z siebie nieprzyjemne skrzypienie. Ktoś od dawna jej nie naoliwiał. Wszedł na ganek. Spróchniałe drewno pod jego stopami wydało z siebie nieprzyjemny dźwięk. Z lekkim obrzydzeniem sięgnął do dzwonka. Nacisnął go wskazującym palcem, a on zaskrzeczał nieprzyjemnie.
Dosłownie po kilku sekundach drzwi otworzyły się. W progu stanęła drobna kobieta. Wyglądała na może dwadzieścia kilka lat. Nie miała jednej lewej dłoni. Czarne włosy z grzywką ściętą równo, sięgały jej do ramion. Skórę miała trupio bladą, jakby już od dawna nie wychodziła na słońce. Niebieska sukienka do kolan była nie wyprasowana, a jakiś byle jaki drapiący sweter w beżową kratkę był zarzucony niedbale na jej ramiona.
Don'a przeszły mimowolne ciarki, kiedy uniósł głowę nieco wyżej i spojrzał prosto w jej oczy. Były białe, wyblakłe, nie miały koloru, jedynie drobny obrys źrenicy od czasu do czasu zadrżał. Było mu trochę wstyd przed samym sobą, że tak zareagował na widok niewidomej osoby.
- Dzień dobry. - odezwał się pierwszy, nieco zmieszany.
- Dzień dobry. - kobieta wyciągnęła do niego rękę. Jej głos był bardzo cichy. Z pewnością był by przerażający gdyby spotkał ją w środku nocy, w ciemnej uliczce.
Błyskawicznie uścisnął jej doń.
- Nazywam się Don. - uśmiechnął się, choć wiedział, że jego rozmówczyni tego nie zobaczy, to był odruch.
- Jenny. - odparła.
- Chciałbym pani zadać kilka pytań. - wyjaśnił cel swojej wizyty.
- To proszę wejdź. - przesunęła się, robiąc mu miejsce. - Ciepło jest na dworze, ale nie będę cię trzymała na ganku jak jakiegoś intruza. - jej wąskie usteczka wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Blondyn odwzajemnił gest.
- Dziękuję. - wytarł buty o wycieraczkę i wszedł do środka. Wnętrze nie było tak zaniedbane jak podwórko. Kurze były pościerane. Panele wyglądały na niedawno położone. Kwiaty o bardzo intensywnych zapachach stały w przedpokoju i drażniły zielonookiego w jego piegowaty nos.
Za sobą usłyszał szczekanie, obrócił się błyskawicznie, aby dojrzeć zbiegającego ze schodów, kremowego labradora. Biegł z wywalonym jęzorem, przez co wyglądał jakby się uśmiechał. Pewnie pies przewodnik, pomyślał.
- Jak się nazywa? - spytał, kiedy psina podbiegła dokładnie go obwąchać.
- Wabi się Dipper. - uśmiechnęła się. - Moja siostrzenica go tak nazwała.
CZYTASZ
W Podróży | TicciMask
FanficWizja misji o nieograniczonym czasie z osobą, o której nie wie się zbyt wiele nie prezentuje się zbyt dobrze, prawda? Dla dwójki proxy było to obojętne. Nie mieli o sobie żadnego zdania. Niezbyt często ze sobą rozmawiali. Zmienił to dopiero Slenderm...