⚫30⚫To już koniec, kundelku⚫

162 9 9
                                    

Wdarcie się do wielkiej willi Greenson'ów było łatwiejsze niż by się spodziewał. Ochroniarze zajmowali się sobą, na tyłach domu praktycznie ich nie było. Wszelkie alarmy nie były większymi przeszkodami. To było wręcz idealne miejsce dla złodziei, stwarzało tylko pozory dobrze zabezpieczonego, ale w rzeczywistości była to jedynie iluzja. A może to tak specjalnie? I w środku czekała nie wesoła niespodzianka? W każdym razie Toby postanowił zakraść się tam na zwiady i jeśli stwierdzi, że jest bezpiecznie to zadzwoni po Tim'a, aby ten wysiadł z samochodu, który był zaparkowany nie opodal i pomógł mu.

Jody miała dziwny nawyk zostawiania otwartego okna na noc. Twierdziła, że rześkie powietrze z dworu ją uspokoją i pomaga w zaśnięciu, w odróżnieniu do zimnego niczym zamarznięty trzepak w zimę podmuchu klimatyzacji. To sprawiło, iż Toby, który był już wprawiony w spinaczki nie miał większych problemów, aby wejść cicho, sprawnie do środka.

Pokój szarookiej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był taki sam jak zawsze. Dokładnie wysprzątany, wszystko na swoim miejscu z wyjątkiem kilku poduszek, które uciekły z łóżka na podłogę.

Szatyn zanim wślizgnął się do środka, spojrzał na kamerę. Uśmiechnął się, czego pod maską nie było widać, pomachał do niej i wszedł bez szelestnie. Wiedział, że z zasłoniętą twarzą jest bezpieczny. Oraz warto by dodać, że w takich sytuacjach wszelkie urządzenia zaczynały śnieżyć, nie zbyt to rozumiał, Slendermen próbował mu to kiedyś wytłumaczyć, ale po którejś z kolei próbie stwierdził, iż to nie ma sensu. Cóż ważne, że działało.

Bez szelestnie przeszedł obok śpiącej smacznie dziewczyny, która w takim wydaniu wyglądała tak słodko i niewinnie. Przytulała się do wielkiego pluszowego krokodyla, który w ciemności wyglądał dosyć strasznie.

- Żegnaj, Jody - wyszeptał prawie, że niesłyszalnie sam do siebie, odgarniając platynowy kosmyk włosów domowniczki za jej ucho. Miał rękawiczki, więc nie musiał martwić się o odciski palców.

Wyszedł z pokoju cicho niczym drapieżnik za swoją ofiarą z tą różnicą, że on dopiero jakiejś szukał. Mimo ciężkich glanów nie wydobywał z siebie, żadnego dźwięku. Bez szelestnie poruszał się po korytarzu, mimo braku światła radził sobie świetnie.

Sprawdzał po kolei każdy pokój, który mu się nawinął, obszedł całą willę, aby upewnić się, że nigdzie nie ma ochroniarzy wykonujących rzetelnie swoje zadania. Na szczęście nikogo takiego nie znalazł.

Wyciągnął telefon, szybko napisał do Tim'a, że może śmiało wchodzić. Nawet frontowymi drzwiami, i tak nikt by się nie zorientował. Nastolatek dodał jeszcze, że nadal będzie szukał  miejsca, w którym są tak bardzo pożądane dokumenty, aby nie tracić czasu i, że złapią się trochę później.

Więc nadal błąkał się po korytarzach, przypominających nieco labirynt. Sprawdzał pomieszczenia, otwierał każde drzwi, aż trafił na jeden szczególny pokój.

Sterta wymiętych ubrań leżała na krześle, przypominając potwora, który przygląda ci się, kiedy słodko marzysz w swoim śnie. Srebrzysty blask księżyca wpadał do środka przez wąską szparę pomiędzy ciężkimi i długimi do ziemi firanami. Podręczniki szkolne leżały na komodzie nie ruszone w stosiku, który wyglądał jakby miał się zaraz zachwiać, spaść na panele podszywające się pod drewnianą podłogę i obudzić chłopaka, który spokojnie spał pośród tego wszystkiego.

- Nill - wyszeptał cicho szatyn. Jego źrenice rozszerzyły się z wściekłości, widząc spokojną twarz blondyna. - Ty głupia kurwo. - bezszelestnie podszedł do drugiego, który obrócił się na bok, niczym nie wzruszony, niczego nie świadomy.

Mógłby go teraz z łatwością zabić. Udusić, wbić siekierę w pierś. Piwnooki w stanie bezbronnej owieczki był całkowicie zdany na łaskę czekoladowookiego.

Szatyn przejechał palcem wskazującym po odsłoniętym ramieniu Nill'a. Było gorące, wręcz parzyło. Potem przejechał na jego krtań, gdzie zatrzymał się. Mógł rozszarpać mu gardło. Jak zwierzę, jak dziki, przerośnięty pies, z którego pyska wypływa pieniąca się ślina. Stopniowo, bezwiednie zaciskał dłoń. Wiedział, iż nie mógł go zabić, ale to było silniejsze od niego. Jego instynkt kazał mu pozbyć się blondyna, który zadawał mu cierpienie tak często i tak boleśnie, że oh... Niekontrolowanie warknięcie wyrwało się z ust Toby'ego.

Czół tak dobrze puls piwnookiego, wydawał się być nieco zdenerwowany. Może coś mu się śniło? Jakiś koszmar? Teraz nie widział jego twarzy, więc możliwe, że malował się na niej grymas. I zaiste był tam, ale był to grymas zadowolenia, kiedy usłyszał jak łapata zderza się z potylicą nieproszonego gościa.

Toby upadł, stracił przytomność. To było naprawdę mocne uderzenie, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę kto za ten czyn jest odpowiedzialny.

- To teraz dzwonimy po bagiety? - zapytał Don, odkładając szpadel na ziemię. Był cały spocony zaczynał bać się, że wszystko pójdzie nie po ich myśli i szatyn zabije ich obu z zimną krwią. Otarł czoło.

- Nie. - odparł twardo zadowolony z siebie Nill.

- Jak nie? - przekrzywił głowę. Myślał, że to właśnie zrobią. Zwiążą czekoladowookiego i wezwą policję. Przecież na to się umawiali.

- No nie. - uśmiechnął się złośliwie spoglądając na szatyna leżącego na ziemi. - Wyciągnij z komody smycz i kaganiec. - polecił, przeczołgując się na krawędzi łóżka.

- Ale po co? - zapytał posłusznie podchodząc do mebla i zaczynając grzebać po szufladach.

- Chcę, żeby czuł się jak najgorzej, kiedy go zakopiemy.

- Z-zakopiemy? - tego nie było w planie.

- Zakopiemy żywcem.

- Ale na to się nie zgadzałem. - przecież staliby się tacy sami jak on. Byli by mordercami. Mieli by czyjąś krew na rękach. Nie, nie. To było by straszne. Policja by ich ścigała. - Nie zakopiemy go. - powiedział twardo.

- Słuchaj. - wyciągnął ręce przed siebie. - On zrobił zdecydowanie więcej złego. Zabił tylu ludzi. Ich bliscy cierpią. Przecież sam widziałeś. Opowiadałeś mi o tym mini śledztwie i tej ślepolce. - pstryknął palcami starając się sobie przypomnieć jej imię.

- Jenny.

- Jenny cierpiała. Tak jak wszyscy inni. I co? Ty chcesz na to pozwolić? - Don był zmieszany, co sprawiło, iż Nill zatriumfował.

- Dobra nie ważne. - mruknął z przekąsem. Nadal miał wątpliwości, ale tak można by było to wszystko ukrócić. W końcu śmierć śmierci nie równa, prawda? Czym jest koniec takiego TicciToby przy tylu morderstwach jakich dokonał on? Szatyn powinien odpowiedzieć za to co zrobił. Ale chyba od wydawania wyroków jest sąd...

Zielonooki wyciągnął kaganiec i smycz z pod sterty ubrań. Przełknął ciężko ślinę. Było mu bardzo źle. Czół, że staje się identyczny, taki jak Toby. To było dziwne, w końcu robił to w słusznej sprawie, prawda?

Cóż to już chyba będzie koniec naszego kochanego kundelka. Będzie koniec wszelkich cierpień, może poza złamanym sercem Tim'a.

⚫▪⚫

Eloszka kokoszka

A więc plan Nill'a poszedł nie do końca po myśli Don'a, ale czy na pewno zostanie on wykonany w całości? Czy może pewien rycerz, który zamiast lśniącej zbroi i miecza dzierży pomarańczową kurtkę i pistolet, przybędzie na ratunek Toby'emu?

Ten rozdział rozpoczyna błądzenie po wielkiej willi Greenson'ów, a następny będzie bezpośrednio kontynuacją tego.

Wgl ostatnio z jakiegoś powodu strasznie wkręciłam się w czytanie wszelkiego rodzaju Rośek i Rośków xD i sama mam ochotę jakąś napisać xD

Data opublikowania: 25.03.22

W Podróży | TicciMaskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz