Obraz stawał się coraz wyraźniejszy. Czuł pod swoimi dłońmi miękką trawę. Mgła pomału znikała odsłaniając rażące po oczach słońce. Jęknął cicho z dezaprobatą, próbując podnieść rękę, aby jakoś się przed nim obronić, jednak zatrzymał go głos.
- Przepraszam, nie pomyślałem o tym. - ciepły męski głos dobiegł do jego uszu, wywołując przyjemne łaskotanie w jego brzuchu. Potem czekoladowooki poczuł jak para rąk przykrywa jego oczy. - Chciałem, żebyś był teraz na świeżym powietrzu. - nastolatek miał wrażenie, że zaraz się rozpłynie. Jego serduszko zabiło trochę mocniej na te słowa, a kiedy dotarło do niego, iż jego głowa spoczywa na kolanach starszego to już w ogóle myślał, że zaraz nie wytrzyma i palnie coś głupiego o uczuciach jakimi go darzy. - Bałem się, że poważnie się zaczadziłeś, zwłaszcza kiedy zobaczyłem jak mdlejesz. Wystraszyłeś mnie, ale na szczęście to najwyraźniej nie było nic groźnego. - odetchnął z ulgą, jakby wielki ciężar właśnie został zrzucony z jego pleców. Cieszył się przeogromnie, że chłopakowi nic nie jest, że jest cały. Był nawet gotowy zabrać go do szpitala, miał w plecaku ich podrobione dokumenty, więc w razie czego mieli pewne zabezpieczenie, choć najlepiej było z niego nie korzystać.
Tim był taki opiekuńczy, czasem przypominał nawet Toby'emu siostrę, którą stracił. Byli podobni pod wieloma aspektami, rzecz jasna zachowania. Równie opiekuńczy, równie ostrożni, równie godni zaufania. Oboje byli osobami, którym można było się wyżalić, wypłakać na ramieniu. Tylko, że czekoladowooki miał wrażenie, że relacja jego i mężczyzny zmierza w trochę inną stronę. Tak czy siak zamierzał o niego dbać, chronić go przed wszystkim. Lyra była już nie do odratowania, na udzielenie jej pomocy było za późno, ale Tim wciąż tu był i szatyn musiał zadbać, aby ten stan rzeczy trwał jak najdłużej.
- Tim?
- Tak?
- Tak właściwie to co ty tam robiłeś? Nie powinieneś być w obozowisku? - zmarszczył lekko brwi, co starszy wyczuł pod dłońmi, i swój zadarty nosek.
- Wiem jak to zabrzmi, ale postanowiłem iść za tobą. I proszę nie myśl o mnie źle, po prostu czułem, że wydarzy się coś złego. - usprawiedliwił się szybko. Zależało mu na tym, aby wyglądać w oczach nastolatka jak najlepiej. Lubił go, ale trochę bardziej od reszty znajomych, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, iż to nie było już lubienie, tylko coś więcej. Coś ognistego, pełnego żaru, łączącego ludzi na długie lata. - I obserwowałem ten dom, a potem, kiedy zaczął się palić, kiedy wszyscy wyszli poza tobą to spanikowałem i wszedłem do środka po ciebie. - wiedział, iż wejście do płonącego budynku było śmiertelnie głupie. Przecież i on mógł zaczadzić się, zemdleć i nici z udzielenia pomocy. Takimi rzeczami powinni zajmować się strażacy, których grupka przyjaciół Jody wezwała, gdyż pomimo upojenia alkoholem, zaczęli w pewnym momencie się martwić, gdyż chłopacy długo nie wracali.
- Boże, Tim, ty debilu! - uniósł się. Poczuł gniew. - To było takie głupie! A gdyby i tobie się coś stało? Nie wybaczyłbym sobie tego. - gdyby nie ręce mężczyzny nadal spoczywające na jego twarzy to pokręciłby głową.
- Ale oboje tu jesteśmy, tak? Nic nam nie jest, jesteśmy cali i zdrowi. - starał się jakoś uspokoić Toby'ego, co udało mu się. Delikatny uśmiech wpłynął na jego twarz, widząc jak napięte mięśnie młodszego się rozluźniają.
- Ale nie rób już tak. - skrzyżował ręce na piersi.
- Okej. - było to kłamstwo. Gdyby czekoladowookiemu działa by się jakakolwiek krzywda to ruszyłby mu na ratunek. - Pod warunkiem, że ty też nie będziesz tak robił.
- Niech ci będzie. - westchnął ciężko. I to było kłamstwo. Niebieskooki był dla niego bardzo ważny, mógłby nawet stwierdzić, iż bardziej niż sama Natalie, choć co do mężczyzny miał wrażenie, że to coś więcej niż zwykła przyjaźń.
CZYTASZ
W Podróży | TicciMask
FanfictionWizja misji o nieograniczonym czasie z osobą, o której nie wie się zbyt wiele nie prezentuje się zbyt dobrze, prawda? Dla dwójki proxy było to obojętne. Nie mieli o sobie żadnego zdania. Niezbyt często ze sobą rozmawiali. Zmienił to dopiero Slenderm...