Rozdział 5

2.2K 45 0
                                    

Vivian

Znajdowałam się w małym pokoju. Kiedy tak się rozglądałam, to wcale nie poznawałam tego miejsca. A może jednak znałam, ale na ten moment nie potrafiłam sobie przypomnieć. Praktycznie wszystko mi się rozmazywało, więc to mogło świadczyć wyłącznie o jednym. To mi się śniło. Moja podświadomość podsyłała mi różne obrazy, które mogłam (a nawet powinnam) interpretować na swój własny sposób. Widziałam moją rodzinę. Głównie mamę, która praktycznie co noc mnie odwiedzała. Właśnie moje sny, wyrażały wielką tęsknotę.

Opuściłam pokój, ale nie znalazłam się w żadnym korytarzu. Od razu postawiłam stopy na soczyście zielonej trawie. Byłam boso, na co wcześniej nie zwróciłam uwagi. Dopiero teraz spojrzałam na blade stopy, przez które przenikał chłód i docierał do całego ciała. Słońce mocno świeciło, wiał dość silny wiatr, ale twardo stałam na ziemi. I ruszyłam przed siebie. Aż do dużego jeziora. Na błyszczącej, niczym lustro tafli, pływały kaczki. Podeszłam do brzegu. Przysiadłam na płaskim kamieniu, a kolana podciągnęłam pod brodę. Dolna warga mi drżała.

Chciałam się rozpłakać, ale zupełnie nie wiedziałam z jakiego powodu. Serce coraz mocniej tłukło mi się w piersi. Jakby zaraz miało wyskoczyć.

Nosiłam białą, zwiewną sukienkę na grubych ramiączkach. W takim materiale, wszystkie moje tatuaże były doskonale widoczne. Czarno-białe rysunki pokrywały całe moje ramiona oraz plecy. Plus dwie gwiazdki za uchem. Jednak to że śniłam, sprawiło iż narodziły się nowe tatuaże. Ponieważ niektórych z nich nie miałam naprawdę. Chociaż mogłabym rozważyć.

Teraz zastanawiałam się, co ja w ogóle tutaj robię? W rzeczywistości nic mi to miejsce nie mówiło. Może nie istniało. Może moja głowa sama je sobie stworzyła. Obecnie czułam się jak zagubiona mała dziewczynka. Jakbym z powrotem miała sześć, nawet mniej, lat. Chociaż taka sceneria nie przypominała żadnego z moich koszmarów. Może wreszcie nie będę się bała. Nie będę się bała spać.

A potem coś się stało. Poczułam dłonie na plecach i mocne, stanowcze pchnięcie. Straciłam grunt pod tyłkiem. I wpadłam do przeraźliwie lodowatej wody. Nie zdążyłam zacisnąć ust, więc woda dostała mi się do płuc. Nie mogłam wydostać się na powierzchnię. Machałam rękami, nogami... starałam się ratować. Potrafiłam pływać, ale jakby teraz nie miało to znaczenia. Zacisnęłam powieki i próbowałam wypłynąć. Dusiłam się. Powoli traciłam przytomność. Powoli się zapadałam i nie potrafiłam się uratować. Nie wiedziałam kto mnie wepchnął. Kto chciał mnie zabić. Jednak mu się udało. Po chwili opadłam na dno. Już się nie przebudziłam.

**

Poderwałam się do pozycji siedzącej. Gwałtownie łapałam oddechy. Serce mi waliło. To kolejny koszmar. Myliłam się. Miałam nadzieję, że one odeszły. Jednak nie. A ten sen wydał mi się tak kurewsko realistyczny. Przez chwilę miałam poczucie prawdziwej śmierci. Jakbym naprawdę odeszła. A jednak wciąż oddychałam, a to tylko zwykły sen.

Koszulkę miałam mokrą od potu, a do tego czułam ból w skroniach. Kac. Sporo wczoraj wypiłam i teraz uderzało to we mnie rykoszetem. Na szafce nocnej zobaczyłam tabletki oraz szklankę wody. Kiedy zażyłam leki, musiałam w myślach podziękować mojej siostrze. Na podłodze zostawiła mi też miskę. Miałam odruch wymiotny, ale nie zwróciłam zawartości żołądka. A teraz gdy wytężałam umysł, docierało do mnie, iż nie wszystko z wczoraj pamiętałam. W pewnym momencie musiał mi się urwać film. Co pamiętałam jako ostatnie? Tego blondyna, z ciemnymi jak węgiel oczami. Uratował mnie, chociaż tego nie chciałam. Potem odeszłam i piłam coraz więcej. Dalej nic nie pamiętam. Musiałam się mocno nawalić, skoro głowa mi tak szwankowała.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz