Rozdział 36

395 11 0
                                    

Aaron

- Dobrze. Od czego zaczniemy?

Pojechaliśmy naprawdę daleko. Tam gdzie zbyt wiele osób się nie zapuszczała. Samochód zostawiliśmy przy jednym krawężniku, całkiem nieźle ukryty, za kilkoma drzewami. Dotarliśmy do opuszczonego budynku. W środku było niebezpiecznie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jednak wspięliśmy się po stromych schodach, prosto na dach. Oparłem się stojącym tam pusty kontener, a Vivian umościła się między moimi wyprostowanymi nogami. Nie spodziewałem się tego, ale to jednak bardzo miłe. Kiedy objąłem kobietę ramionami, a ona podciągnęła kolana. Tak właśnie siedzieliśmy. Od dawna nie czułem się tak cholernie dobrze. Od czasu „incydentu” z Kelly, żadna inna kobieta nie sprawiła, że moje serce chciało wyskoczyć z piersi. Może to spowodowane tym, że znaliśmy się z dzieciństwa. Jednak to nieważne. Liczy się tylko to, iż wreszcie mogłem naprawdę czuć.

- Nie wiem. - wyszeptała. - Miałam masę pytań, ale teraz to mi się wydaje, iż nie powinnam naciskać. Po prostu powiedz mi to co chcesz powiedzieć.

- Trochę tego jest. Sam nie wiem od czego zacząć.

- Na spokojnie, Aaron. Mamy czas, więc nie musisz się spieszyć.

Wiedziałem o tym. Jednak im szybciej to powiem, tym szybciej będziemy mieć z głowy. A skoro już obiecałem, to nie mogłem się ot tak wycofać. Zresztą ciężar spadnie mi z barków, kiedy komuś opowiem o tym co mnie trapi. Co mnie nęka tak naprawdę.

Spojrzałem w czyste, błękitne niebo. Zmrużyłem oczy, kiedy słońce mnie oślepiło.

- Zacznę od początku w takim razie. Miałem osiemnaście lat, kiedy to wszystko się zaczęło. Już wcześniej miałem problemy z agresją, kręciło mnie używanie pięści, adrenalina, jaką to we mnie wywoływało. Jednak właśnie kiedy miałem to osiemnaście, spotkałem Bruce’a. Wyczaił mnie na ulicy, kiedy wdałem się w bójkę. Powiedział, że mam talent i potrzebuje takiej świeżej krwi. Młodego boksera, który doda jego drużynie wigoru. Bruce wystawia swoich zawodników do walkach w klatkach, żeby zarobić na tym jak najwięcej. A tak się składa, że obecnie na mnie polega najbardziej. Podpisałem z nim umowę, właśnie pięć lat temu. Nie potrzebował zgody rodziców, bo nie robił żadnych legalnych interesów. To wszystko wprowadziło mnie w niezłe gówno.- westchnąłem cicho.- A ta umowa mówi jasno, że należę do Bruce’a, dopóki sam mnie nie odprawi, nie doznam poważnej kontuzji lub też w przypadku śmierci jednej ze stron. A teraz jestem jego psem i uwierz. Trzyma mnie na kurewsko krótkiej smyczy.

- Ale...

- Poczekaj. Nie przerywaj mi. Ja nie chcę dla niego włączyć. Już od dawna nie chcę wchodzić do klatki, bo nie mam ochoty lać się do nieprzytomności, żeby potem kończyć z wieloma, poważnymi złamaniami. Jednak Bruce tego nie rozumie. Czy chcę czy nie, jestem od niego zależy.

- I tylko tym zajmujesz się w Minnesocie?

- Nie, no coś ty. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Jestem instruktorem krav magi. Uczę dzieciaki.

Vivian odwróciła się do mnie przodem, wbiła we mnie zaciekawione spojrzenie.

- Naprawdę? To brzmi bardzo dobrze.

- Jest dobre. Uwielbiam tą pracę, najbardziej na świecie. Moi podopieczni są cudowni i myślę, że darzą mnie sympatią. Zawsze z wielkim uśmiechem chodziłem do pracy.

- W jakim wieku zacząłeś prowadzić te zajęcia?

- Miałem siedemnaście lat. - przyznałem. - Znaczy na początku to nic wielkiego. Po prostu potrzebowałem pieniędzy, a jednak się znałem na rzeczy. Dlatego postanowiłem zatrudnić się na same weekendy. Na początku asystowałem Jasonowi. To właśnie do niego należy klub i postanowił dać mi szansę. Miałem się na początku przyglądać. A potem z czasem, kiedy coś mu wypadało i nie mógł się pojawić, przekazywał mi swoją grupę. Podobno dzieci mu opowiadały, że świetnie sobie radziłem i bardzo mnie polubiły. Dlatego już po roku pracowania u niego, stałem się nie tylko stażystą, czy jakikolwiek to nazwać, lecz po prostu pracownikiem. Płacił mi więcej. Może nie tyle co bardziej wykwalifikowanym instruktorom, e jednak dobre pieniądze. Natomiast teraz już znam się na rzeczy tak całkowicie, mam sporą pensję. Jason często zatrudnia młodych chłopaków do pomocy. Tyle czasu minęło, mam dwadzieścia trzy lata i dostałem swojego asystenta. - zaśmiałem się cicho. - Chłopaka, który ma tyle lat co ja, gdy tam zaczynałem. Młody ma potencjał, a ja doskonale wiem jak to jest być na jego miejscu. Ta praca od zawsze sprawiała mi radość. Z czasem coraz większą. Robię to co lubię i wiesz co jest dziwne?

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz